Nigdy nie daj sobie wmówić, że Twoje życie nie ma sensu, że jest pozbawione wartości. To nieprawda. Ludzie, którzy to mówią, starają się leczyć własne rany, raniąc innych. Im to nie pomoże. Tobie, jeśli na to pozwolisz, może zaszkodzić. [Marcin Kaczmarczyk] ❤

piątek, 21 lutego 2020

KONKURS: ZŁE MIEJSCE 💀

Moi Drodzy,

Przychodzę do Was z konkursem, w którym można wygrać ''Złe miejsce''- K.N. Haner. 

Zadanie konkursowe:

Chyba każdy z Was choć raz w życiu znalazł się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze. Podzielcie się swoją nietypową sytuacją, jaka Was spotkała.


Jedna osoba, która najbardziej zaintryguje mnie swoją historią otrzyma ''Złe miejsce'' K.N. Haner.

__

Będzie mi miło, jeśli:

- zostaniesz obserwatorem mojego bloga 
- udostępnisz informacje o moim konkursie

Do dzieła!!! Naprawdę warto!


   Regulamin:
1. Organizatorem konkursu jest właścicielka bloga: LITERACKI ŚWIAT CYRYSI
2. Sponsorem nagrody jest wydawnictwo: Editio Red.
3. Aby wziąć udział w konkursie należy w komentarzu opisać  swoją nietypową sytuację, jaka Was spotkała.
4. Konkurs trwa od 21 lutego 2020 roku do 26 lutego 2020 roku do godz. 23.59
5. Ogłoszenie zwycięzcy nastąpi 29 lutego 2020 roku.
6. Nagrodą jest egzemplarz powieści ''Złe miejsce'' K.N. Haner.
7. W konkursie mogą brać udział osoby posiadające blogi oraz anonimowy uczestnicy.
8. Konkurs skierowany do osób posiadających adres zamieszkania w Polsce.
9. Ze zwycięzcą skontaktuję się drogą mailową. 
10. Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.)
11. Udział w konkursie jest jednoznaczny z wyrażeniem zgody na nieodpłatne upowszechnianie, publikację prac w dowolnej formie (wraz z danymi osobowymi autorów).

15 komentarzy:

  1. O tak znalazłam się w takim miejscu, choć u mnie można by powiedzieć, że niewłaściwa pora, bo miejsce to znałam od dziecka. Wracałam z pracy wieczorem po 21, szefowa mnie puściła pół godziny wcześniej. Szłam drogą, którą chodziłam codziennie, blisko bloku, blisko głównej ulicy. Nagle słyszę, że ktoś biegnie ... odwróciłam się zobaczyłam, że biegnie chłopak...ale coz biegnie to biegnie.Aż poczułam coś zimnego przy szyi i usłyszałam, zamknij się i dawaj kasę i telefon. Kiedy szukałam telefonu w torebce z naprzeciwka jechała dziewczyna na rowerze, on szybko zabrał nóż z gardła i przystawił ostrze do brzucha. Dziewczyna myślę, że widziała co się dzieje, ale bezpiecznie odwróciła głowę w drugą stronę, co prawda czując nóż na brzuchu nawet do głowy mi nie wpadło, żeby krzyknąć.... Marzyłam tylko o tym żeby wziął co chce,a ja żebym znalazła się już w domu. I tak się stało...zabrał telefon, pieniądze i pobiegł on w jedną stronę, ja w drugą. W te parę chwil przeleciało mi całe życie przed oczami i do dziś pomimo upływu czasu nadal cała w środku sztywnieje kiedy słyszę za sobą kroki biegacza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przerażające, ale szczęście w nieszczęściu, że skończyło się tylko na kradzieży 😱

      Usuń
  2. Powodzenia uczestnikom...ja zapewne też nie raz znalazłam się nie tam gdzie trzeba i nie w tym czasie,,,ale jak na złość nie mogę sobie przypomnieć najciekawszego zdarzenia 🤔

    OdpowiedzUsuń
  3. Też kiedyś się znalazłam w złym miejscu o złej porze, na szczęście nie byłam sama, a z przyjaciółką.

    Zawsze pod koniec wakacji (chodziłyśmy wtedy do gimnazjum), chcąc uczcić wolne, ostatniego dnia sierpnia robiłyśmy coś dziwnego i niekoniecznie normalnego. Wtedy postanowiłyśmy wykąpać się nago w jeziorze (mieszkłyśmy w mieście wręcz otoczonym jeziorami, więc było gdzie wybierać). Oczywiście, poszłyśmy głęboko w las. Zacisze, spokój, na uboczu, czyli innymi słowy: ludzi brak. Kiedy się już wykąpałyśmy i zaczęłyśmy się zbierać do powrotu, zza krzaków wyskoczył na nas goły, stary facet. Stanął w miejscu, uśmiechnął się (do tej pory pamiętam jego krzywy uśmiech) i się zapytał, czy chcemy popatrzeć i czy chcemy dotknąć. Byłyśmy przerażone, ale kiedy zaczął się zbliżać, puściłyśmy się biegiem przed siebie. Gonił nas przez połowę drogi, aż na szczęście wpadłyśmy na jakąś rodzinę.

    I już nigdy więcej z przyjaciółką nie "czciłyśmy" ostatniego dnia lata. A przynajmniej nie w taki sposób na odludziu i w lesie. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. - "Jeszcze tylko 50 kilometrów i będę w domu" - pomyślał Hubert i zerknął we wsteczne lusterko. Droga była pusta. Ani za nim, ani przed nim nie było żadnego samochodu. Jechał nie spiesząc się w coraz bardziej gęstniejącym mroku. Niby nie było tak późno, ale wrażenie szybko zapadającej ciemności potęgowały nisko przesuwające się chmury, zapowiadające śnieżycę. Hubert zwolnił i zaczął przeglądać stos płyt zalęgający w samochodowym schowku. Miał już dosyć świątecznych utworów puszczanych w każdej stacji radiowej. Chciał usłyszeć jakieś mocniejsze brzmienie. W rękę wpadła mu płyta Scorpionsów.
    - "Czemu nie?" - i z głośników popłynął utwór "Humanity".
    Zadowolony uniósł wzrok znad odtwarzacza, spojrzał przez szybę i w tej chwili wdepnął mocno hamulec. Auto sunęło chwilę po oblodzonej nawierzchni i zatrzymało się. Na środku drogi leżał wielki konar drzewa. Hubert otworzył drzwi, wysiadł z auta i rozejrzał się wokół. Ciemny las. Nad jezdnią zwisały ogromne gałęzie. Jedna z nich złamała się pod ciężarem zalegającego na niej śniegu. Podszedł do gałęzi.
    - "Nie ma wyjścia. Muszę ją usunąć bo inaczej nie przejadę".
    Nagle tuż zza zakrętu pojawiły się światła. Dosyć szybko zbliżała się wielka ciężarówka i jechała w tym samym kierunku co on. Hubert złapał za konar i z niemałym wysiłkiem zaczął go przesuwać w stronę pobocza. Nie zastanawiając się zbyt długo odrzucił konar poza zasięg świateł reflektorów. Szybko wrócił do auta i ruszył w dalszą drogę.
    - "Jakby mnie wyminął to wlókłbym się za nim do samego domu. W tych warunkach i na tak wąskiej drodze wyprzedzanie tira to czyste szaleństwo" - pomyślał Hubert. Samochód powoli nabierał prędkości. Tir już prawie go dogonił. Nagle rozległ się ryk klaksonu. Po chwili drugi i trzeci. Hubert spojrzał w lusterko. Kierowca tira zaczął mrugać światłami. Długie, krótkie, długie, krótkie.
    - Co jest?! - krzyknął Hubert - Wariat, czy co?!
    Zjechał najbliżej jak się da do prawego pobocza.
    - Wyprzedzaj mnie jak ci się tak śpieszy! - mruknął pod nosem Hubert.
    Znowu Scorpionsów zagłuszył przeraźliwy dźwięk klaksonu. Hubert zwolnił. Tir również. W końcu Hubert się zatrzymał. Tir go ominął i zatrzymał się kilkanaście metrów przed nim.
    - "Wysiadać czy nie wysiadać?" - Hubert zaczął się gorączkowo zastanawiać - "Wokół ciemny las. Żadnej żywej duszy w promieniu kilku kilometrów. Co robić?"
    W końcu wysiadł.
    -"Jakby co, wieję między drzewa" - pomyślał Hubert i zaczął powoli iść w stronę naczepy tira.
    - "Ale co mi może on zrobić? Okradnie mnie? Pobije? Auto mam stare, a w nim nie ma nic cennego. To będzie jego największe rozczarowanie, jakie go w życiu spotkało." - przekonywał się w myślach Hubert.
    Drzwi szoferki otworzyły się i wyskoczył z niej wysoki mężczyzna. Był dobrze zbudowany, a w prawej ręce trzymał długą metalową rurkę. Zdecydowanym krokiem zaczął iść w stronę Huberta.
    - " No to już po mnie" - zdążył jeszcze pomyśleć.
    Kierowca tira zaczął biec. Minął skamieniałego Huberta i dopadł do jego samochodu. Szarpnął za klamkę tylnych drzwi, tuż za kierowcą i szeroko je otworzył, biorąc jednocześnie zamach rurką. Hubert ocknął się i również podszedł do swojego auta. Kierowca tira oderwał wzrok od tylnej kanapy i spojrzał na Huberta. Hubert stanął obok niego i zerknął do wnętrza swojego samochodu. Na kanapie leżał duży czarny plastykowy worek na śmieci, a na nim cienki sznurek, mała siekiera i para gumowych rękawiczek. Dalej ujrzał otwarte drzwi z drugiej strony auta i głębokie ślady w śniegu prowadzące do lasu.

    Jak myślicie, komu się taka historia przytrafiła? Jednemu z meżczyzn w mojej rodzinie. A ja do dzisiaj nie lubię jeździć przez ten las...
    Ewelina

    OdpowiedzUsuń
  5. Biorę udział: Pewnego dnia wybrałam się rowerem wodnym na jezioro, oczywiście z koleżanką. Pływamy, cieszymy się, słońce świeci. Postanowiłyśmy, że popłyniemy dalej skoro jest tak ładnie, nawet łabędzie pływają tam dalej. Nagle znienacka ściemniło się i burza, a my na środku jeziora na tym rowerze wodnym. Płyniemy, płyniemy, fale jeziora prawie nas przewracają, ale udało się nam przeżyć. To moja nietypowa sytuacja.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie raz zastanawiałam się, co siedzi w głowach młodych ludzi.
    Może nawet teraz bardziej się zastanawiam, niż zastanawiałam się kiedyś, jak byłam młodsza.

    Historia zaczęła z początkiem licealnego roku szkolnego.
    Wiadomo – nowe otoczenie, nowi ludzie, nowa klasa. Każdy z nas, młodych, chciał jak najszybciej nawiązać nowe relacje i przyjaźnie. Poznałam wówczas Anię, z którą dzieliłam szkolą ławkę.
    Ludzie w klasie byli bardzo w porządku, powoli zaczęliśmy się zaznajamiać. Ja, wówczas niezbyt śmiała, nazbyt spokojna. Ja, zwykle stojąca gdzieś z boku, nie lubiłam się angażować we wspólne klasowe wycieczki, wypady, imprezy. Nie pociągało mnie to.
    W klasie była pewna dziewczyna – nazwę ją Dorotą. Mieszkała na wsi. Była to najkrzykliwsza koleżanka, jaką do tej pory poznałam. Trochę się jej bałam. Wszędzie było jej pełno, paliła papierosy, nie dała sobie „podskoczyć”, kiedy trzeba było, potrafiła zakląć.
    Jakoś mnie do siebie nie przekonywała. Mało też rozmawiałyśmy, bo nie trzymałyśmy się razem. Po prosu chodziłyśmy do jednej klasy.
    Kiedyś na przerwie, podeszła do mnie i zaczęłyśmy rozmawiać. Tak na spokojnie, o wszystkim. Okazało się, że mieszka niedaleko mojej babci. Że kojarzy wieś mojej babci i stadninę koni, do której lubiła przyjeżdżać,aby pooglądać konie. Od słowa do słowa przekonywałam się, że to wcale nie jest zła dziewczyna. Od tamtej pory polubiłyśmy się. Na czas nauki wynajęła mieszkanie, jak się okazało, niedaleko mnie, razem ze swoją przyjaciółką, która też chodziła z nami do klasy.

    Pewnego październikowego poranka roku 2008, wyszłam na taras. Z daleka zobaczyłam Anitę, przyjaciółkę Doroty, idącą do szkoły, ale coś mi nie pasowało – Anita wyglądała tak, jakby płakała, chowała twarz w dłoniach, przecierała oczy. Miałam złe przeczucie, ale pomyślałam sobie, że może coś wyolbrzymiam. Tego dnia mieliśmy mieć sprawdzian z geografii. Przyszłam do szkoły, nastroje ponure, wszechogarniająca cisza… pytam mojej Ani, co jest, co się dzieje…
    Okazało się, że Dorota odebrała sobie życie. Nie mogłam w to uwierzyć, nie docierało do mnie to. Ale jak to – Dorota, osoba, której wszędzie było pełno, dusza towarzystwa? Przecież to niemożliwe.
    Przeżyliśmy to boleśnie. Cała klasa, nasz ksiądz katecheta, nasz wychowawca. Nie wspominając o rodzinie Doroty ☹
    To był ten niewłaściwy czas i niewłaściwe miejsce. Znaleźliśmy się tam wszyscy – my młodzi, którzy dopiero zaczynaliśmy wkraczać w młode-dorosłe życie. My, którzy kończyliśmy szkołę i mieliśmy wybierać swoje drogi życiowe. My młodzi, którzy mieliśmy własne plany, marzenia, inspiracje…
    Dla jednej z nas w tak niewłaściwym czasie droga dobiegła końca. Tak szybko, zbyt szybko. Została tylko pusta i wspomnienie. Wierzę, że kiedyś się jeszcze z Dorotką spotkamy, „tam, na szczycie góry”.
    Karolina

    OdpowiedzUsuń
  7. Niewłaściwe miejsce. Niewłaściwy... weekend. Tak to u mnie wyglądało. Bo przecież jak się ma wszystko zepsuć to z przytupem. Koniec wstępu. I już zaspokajam ciekawość. Pojechałyśmy z moją przyjaciółką na wymarzony weekend. I się zaczęło. W drodze wydzwaniali do mnie wykładowcy, jakby świat się walił, a chcieli tylko ustalić terminy egzaminów do których było naprawdę sporo czasu i nie była to jakaś nagła sprawa. Ma miejscu okazało się, że pogoda jest paskudna, a nasz apartament był zajęty i musiałyśmy się tłuc do innego, na drugim końcu miasta. Przeprosinom nie było końca, ale co nam po przeprosinach... I nadszedł dzień wymarzonego koncertu. Najpierw, w kolejce mocno popchnął mnie jakiś mężczyzna, potem jakiejś dziewczynie nie pasowało, że stałam przed nią, a byłam wyższa i zaczęła się na mnie wydzierać. A wychodząc, tak się niefortunnie przewróciłam, że naderwałam więzadła w kostce i w kolanie i jeszcze uszkodziłam łąkotkę. Od tamtego pechowego momentu nie byłam ani w tym mieście, którego nazwy wolę nie wymawiać. Ani nie byłam na koncercie tego zespołu. Za to trzeba przyznać, że dzięki temu niefortunnemu weekendowi poznałam najcudowniejszego faceta na Ziemi i odnalazłam życiowe powołanie. Ale to już opowieść na inną okazję... ;)

    OdpowiedzUsuń

Zaglądaj, czytaj, przegryzaj moje słowa, ale wychodząc, zostaw po sobie niezatarty ślad swojej obecności...