Kraków, koniec września 1939 roku
Elegancki zegar z wahadłem nieubłaganie odmierzał czas. Godzina za godziną. Od chwili, kiedy znany wszystkim świat rozpadł się na kawałki, a pewność, że zastana rzeczywistość jest niewzruszona, stała się zaledwie mrzonką, minęło kilkanaście dni. Pierwszy szok już minął, ale strach, który trzymał wszystkich za gardło, nie odpuszczał. A jednak gdyby spojrzeć z boku na ludzi spieszących się to tu, to tam, mogłoby się wydawać, że to, co miało miejsce pierwszego września, jest tylko wytworem wyobraźni, senną marą. Porannym koszmarem, który znika, kiedy leniwie otwiera się oczy.
Estera Kaufmann powoli podeszła do okna. Od kilku dni powtarzała ten rytuał codziennie. Budziła się zawsze niewyspana, ponieważ od tamtego dnia, kiedy wszystko legło w gruzach, nie mogła spać. Sen przychodził dopiero nad ranem. Lekki, czujny niczym drzemka zająca kryjącego się w wysokich trawach na polach. Nie od razu otwierała oczy. Leżała w łóżku cichutko, nasłuchując odgłosów domu.
Jeszcze kilka dni temu można tu było usłyszeć głośne, radosne rozmowy. Matka, Zofia Kaufmann, zazwyczaj przekomarzała się z ojcem. Mówiła dużo i głośno. Zawsze była skora do rozmowy, przy której żywo gestykulowała. Ognisty temperament i gderliwość odziedziczyła po swoim dziadku, Guidzie Molarze, który pochodził z małej apulijskiej wioski na południu Włoch. Gdzieś z głębi dochodził donośny głos jej siostry, która lubiła włączać się do powadzonej przez rodziców porannej pogawędki. Estera uśmiechnęła się na myśl o siostrze. Aleksandra zawsze była milczkiem. Odzywała się rzadko, a kiedy już zadano jej jakieś pytanie, odpowiadała półsłówkami, żeby jak najszybciej uciąć rozmowę. Wszystko się zmieniło, kiedy wraz z mężem wyjechała do Londynu. Zrobiła się bardziej otwarta i rozmowna. Wreszcie stała się całkiem podobna do reszty rodziny. Po pewnym czasie do panującego już gwaru dołączał starszy brat Estery Dawid, bliźniak Oli, który od dnia ukończenia studiów przed dwoma laty prowadził rodzinny dom handlowy razem z ojcem, Aaronem Kaufmannem. Jednak ten gwar stał się już tylko wspomnieniem. Dalekim, prawie zapomnianym. Aż trudno było uwierzyć, że zaledwie w kilka dni świat zmieni się nie do poznania. Nie tylko ten zewnętrzny, ale także ten mały, wewnętrzny, osobisty, rodzinny.
Przestronne mieszkanie na pierwszym piętrze kamienicy stojącej na rogu ulicy Mikołajskiej i Małego Rynku pod numerem 1 tonęło w ciszy tym bardziej przerażającej, że będącej wynikiem obawy, niepewności, co przyniesie jutro, i przerażenia, które pojawiało się każdego kolejnego dnia zmieniającej się rzeczywistości.
6 września wraz z wkroczeniem niemieckich wojsk do miasta wprowadzono godzinę policyjną, ograniczając wolność i swobodę mieszkańców, którzy nagle musieli nauczyć się nowych zasad.
– To dopiero początek – skwitował tamtego wieczoru ojciec, który od niepamiętnych czasów każdego dnia, nie bacząc na pogodę, wychodził przed snem na spacer na stary Rynek, zachwycając się nieodmiennie jego pięknem i atmosferą, której nie potrafił znaleźć w żadnym innym mieście w Europie. A jako młodzieniec bez zobowiązań zwiedził ją wzdłuż i wszerz.
Niczym ponura przepowiednia słowa Kaufmanna zaczęły się sprawdzać już niebawem. 13 września przy Pomorskiej zainstalowało się Gestapo. Zamknięto żydowskie domy modlitwy, a kilka dni później do życia powołano Zarząd Żydowskiej Gminy Wyznaniowej, której zwierzchnikiem po stronie wroga został oficer SS Paul Siebert. I kiedy wydawało się, że na chwilę okupant pozwolił mieszkańcom odetchnąć, przyszedł do Kaufmannów list z nieznoszącym sprzeciwu rozkazem, o którym Estera nie chciała nawet myśleć, ale i tak nie potrafiła wyrzucić go z głowy. To dlatego od kilku dni stawała rano przy oknie. Czekała na wroga, który miał z nimi zamieszkać. Truchlała ze strachu na samą myśl o obcym człowieku, najeźdźcy, który miał zająć pokój gościnny w ich mieszkaniu.
Odgłos wybijanej godziny wyrwał ją z otępienia. Zerknęła przez ramię. Większa ze wskazówek przesuwała się leniwie, jakby z trudem, ale wciąż parła do przodu bez wytchnienia.
A gdyby tak wpłynąć na nią siłą woli? Spróbować zaczarować? Sprawić, że zamiast do przodu, nagle zaczęłaby się cofać. Najpierw powoli, z niedowierzaniem, nie rozumiejąc, co się dzieje, a mimo to z każdym kolejnym cyknięciem przesuwałaby się szybciej i szybciej, aż w końcu żadna siła nie byłaby jej w stanie zatrzymać. Cofałaby godziny, dni, tygodnie… Czy można było ją zaczarować? Estera westchnęła ciężko.
Nie, pomyślała, nie ma na świecie takiej siły, która potrafiłaby cofnąć czas. Z trudem odwróciła wzrok od tarczy cyferblatu.
– Długo jeszcze będziesz tam stać?
Wzruszyła ramionami, nie odwracając się do siedzącej na sofie siostry, wciąż hołdującej starym przyzwyczajeniom, do których z pewnością zaliczała się przedpołudniowa kawa. Jej silny aromat już zaczął unosić się w mieszkaniu. Za chwilę Marianna wniesie pełny dzbanek do salonu. Postawi na stoliku przed Aleksandrą i z uśmiechem, który zawsze gości na jej twarzy, wróci do kuchni, w której czuje się jak ryba w wodzie.
– Ogłuchłaś? – Ola nie dawała za wygraną.
Do uszu Estery doleciał dźwięk lejącego się płynu. Wsłuchała się w niego. Wciąż ignorowała siostrę. Nie zamierzała odpowiadać na to pytanie. Ani na to, ani na żadne inne. W ogóle nie była w nastroju do pogawędek, do picia kawy, do czytania. Nie miała nawet ochoty malować czy spacerować po mieście, a przecież
kochała to robić. Nie miała ochoty na śmiech. Na płacz też nie, chociaż pewnie gdyby tak usilnie nie powstrzymywała szlochu, łzy płynęłyby cały czas.
– Nie mamy na to wpływu.
Młodsza z panien Kaufmann drgnęła przestraszona, kiedy nagle głos Aleksandry rozległ się tuż obok jej ucha. Zamyśliła się tak bardzo, że nawet nie usłyszała, kiedy siostra podeszła do okna.
– Co masz zamiar tam wypatrzeć? Myślisz, że odgadniesz, który to? Spójrz tylko. – Mówiąc to, Aleksandra podeszła bliżej szyby i zerknęła znacząco na ulicę, po której z pochylonymi głowami przemykali mieszkańcy unikający wzroku niemieckich żołnierzy spacerujących powoli, pewnie, jakby byli u siebie. – To może być każdy z nich. Ten. – Wskazała palcem, rysując po szybie, na której został ślad jej opuszek. – Albo ten – dodała po chwili. – Tracisz tylko czas, czekając albo szukając odpowiedzi, dlaczego to wszystko się dzieje.
Aleksandra zacisnęła dłoń na ramieniu siostry. Ten czuły gest miał dodać Esterze otuchy.
– Nie możesz snuć się tak po domu. Wystarczy, że matka już się snuje. Ta cisza powoli nas zabija. Nie widzisz tego? To deprymuje ojca, który i tak ma teraz dużo na głowie. Powinniśmy zachowywać się jak dawniej. Kłócić się z nim. Strofować go. Ta namiastka normalności będzie nam bardzo potrzebna, kiedy… – Ola nie dokończyła. Machnęła tylko ręką i wróciła na swoje miejsce. Na sofę.
I chociaż kawa dawno już wystygła, panna Kaufmann miała zamiar nadal się nią delektować.
– Więc co radzisz? – Estera wreszcie spojrzała na siostrę. – Kawusię? Może coś słodkiego do kawki? Może coś mocniejszego? O tak, to pewnie byłoby bardziej wskazane. Upić się. Upić do nieprzytomności. Rzucić na łóżko. Zasnąć i obudzić się, kiedy wszystko znów będzie po staremu. Tego chcę. To pragnę wypatrzeć.
Na chwilę ponownie odwróciła się do okna, ale złość dopiero w niej narastała. Estera pragnęła się na kimś wyładować, dlatego znowu zwróciła się w stronę Oli.
– Po co przyjechałaś? Dlaczego nie zostałaś w Londynie? Tam jest bezpiecznie. Nie musiałabyś sobie zawracać mną głowy. Nami. – Mówiąc to, zrobiła ruch ręką, jakby chciała zatoczyć koło.
Ola nagle podniosła się z kanapy. Podeszła nieco bliżej. Zrobiła taki gest, jakby chciała przytulić Esterę, ale ta odsunęła się na kilka kroków, obejmując się ramionami.
– Nie potrafię już żyć jak kiedyś. Przynajmniej na razie.
Estera znowu zerknęła przez okno. Uwielbiała ten widok. Od dziecka stawała w tym miejscu i wyglądała na zewnątrz. Przyglądała się ludziom. Lubiła na nich patrzeć i zgadywać, czym się zajmują w życiu. Kim są? Gdzie pracują? Czy mają rodziny? Dziś nie widziała nikogo, chociaż na placu zawsze było tłoczno. Nie widziała ani ludzi, ani domów. Po prostu patrzyła przed siebie. Patrzyła, nie widząc.
– Nie potrafię nie myśleć o tym, co się wydarzyło. Nie potrafię się nie zastanawiać, co jeszcze się zdarzy. Wiesz, że na Pomorskiej urzęduje Gestapo, prawda? – zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. – Czy wiesz, że zamknięto wszystkie żydowskie domy modlitwy? Och, wiem, co powiesz. Że wcale do nich nie chodziliśmy i że tak naprawdę żydem jest tylko ojciec, ale papa lubił tam chodzić. Tak, wiem, że bardziej dla towarzystwa niż z religijnego powołania, miał tam jednak przyjaciół. Toczył z nimi pogawędki. Długie dysputy, których nie mógł albo nie chciał prowadzić w domu. Bo i z kim? Ze mną, a może z tobą? No bo chyba nie z mamą? I z pewnością nie z Dawidem. I jeszcze ta ostatnia wiadomość… – Estera na chwilę zawiesiła głos. – Nie martwi cię to? Nie obawiasz się? Nie jest to dla ciebie żenujące? Obcy wśród nas. Wróg, z którym będziesz musiała rozmawiać. Traktować go po przyjacielsku, bo przecież nie okażesz mu nienawiści. To niepodobne… – Estera podniosła głos. – A może cię to nie obchodzi.
W końcu w każdej chwili możesz wyjechać. Może powinnaś?
Udzielały jej się emocje, które od tak dawna tłamsiła w sobie. Zdawała sobie sprawę, że rani siostrę, ale nie potrafiła zamilknąć. Ola zamierzała właśnie coś odpowiedzieć, kiedy głośny hałas dzwonka do drzwi sprawił, że z jej lekko otwartych ust nie wydobył się żaden dźwięk.
Siostry zastygły w oczekiwaniu. Estera nasłuchiwała. Nikt nie kwapił się otworzyć. Nie było słychać kroków spieszących do drzwi. Ojciec od rana siedział w swoim gabinecie. Matka zapewne nie wstała jeszcze z łóżka, chociaż dochodziła jedenasta. Marianna prawdopodobnie się bała. Dawid z samego rana ruszył do sklepu. Tylko on starał się zachowywać normalnie.
– Całe szczęście, że pracować jeszcze nie zakazali – powiedział kilka dni temu podczas kolacji.
Nikt nie odważył się zaprzeczyć czy wyrazić wątpliwości, ale Estera była pewna, że w głowie każdego tliła się myśl, że pewnie i to jest tylko kwestią czasu.
Aleksandra z przestrachem spojrzała na siostrę, która w końcu wyrwała się z odrętwienia. Pokręciła głową z dezaprobatą na takie zachowanie i pewnie ruszyła do przedpokoju. Sięgnęła do klamki w chwili, kiedy dźwięk dzwonka ponownie zagłuszył martwą ciszę panującą w mieszkaniu Kaufmannów. Otworzyła drzwi z impetem. Na widok stojącego na progu mężczyzny chciała zamknąć je równie szybko, ale zamiast tego gapiła się tylko na niego niezdolna do najmniejszego gestu. Wreszcie, kiedy na jego ustach pojawił się uśmiech, odzyskała głos.
– To ty – powiedziała, patrząc w najbardziej niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziała. Oczy, o których nie mogła zapomnieć i które były powodem cofnięcia słowa, które dała innemu mężczyźnie. Jej przerażony wzrok prześliznął się po męskiej sylwetce zamkniętej w dopasowanym niemieckim mundurze. Zabrakło jej
słów. To nie mógł być przypadek. To nie mógł być zbieg okoliczności. To złośliwy los zadrwił z niej okrutnie.