Moi Drodzy,
Chłopak, który doprowadził do śmierci jej siostry.
Zemsta i uczucia, zmieniające najtwardsze plany.
👇
Moi Drodzy,
Chłopak, który doprowadził do śmierci jej siostry.
Zemsta i uczucia, zmieniające najtwardsze plany.
👇
Daria723
Gdyby mogła Pani napisać z kimś duet to kto by to był i dlaczego?
Zaczęłam pisać z Joanną Wtulich i myślę, że wrócimy jeszcze do tego pomysłu, choć trudno jest pisać z kim „na spółkę”. Jednak Joanna ma podobny do mnie styl oraz wrażliwość, dlatego kiedy ta powieść już powstanie, będzie petardą!
Czy podczas pisania książki ma Pani chwilę zwątpienia bądź niepewności? Jak sobie Pani z nimi radzi?
Czasami zastanawiam się, czy Czytelnicy odbiorą dane postaci w taki sposób, w jaki chcą być widziane. Bywa, że myślę nad tym, czy myśl przewodnia jest czytelna i jasna. Moje książki są trudne, a pisanie wymaga ode mnie delikatności przy jednoczesnej dosadności. Jednak te chwile nie trwają długo, wtedy zazwyczaj rozmawiam z Olą Rak, Paulą Uzarek albo Joanną Wtulich.
Kinga Grabowska
Gdyby miała Pani możliwość wcielenia się w któregoś ze swych bohaterów i przeżycia opisywanej przez Panią historii, kogo by Pani wybrała i dlaczego?
Tej bohaterki jeszcze nie znacie jako Czytelnicy, jest to Berenika z Naszyjnika z jarzębiny. Powieść powinna się ukazać w tym roku :) Wybrałabym ją dlatego, ponieważ poznała Juliana, a przyznam, że mam do niego słabość jako autorka. Chociaż Dominiką z Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości również mogłabym zostać ze względu na Daniela… Chyba mam słabość do niektórych męskich postaci :)
Napisała Pani wiele książek ale czy jest coś podczas pisania co sprawia Pani największą trudność?
Nie ma chyba takiej rzeczy. Jeśli powieść kluje się w mojej głowie to przelanie jej na „papier” jest naprawdę przyjemne. Dla mnie to zajęcie odprężające. Lubię też redakcję. Chyba najtrudniej z całego procesu wychodzi mi wpadnięcie na TEN pomysł i rozwinięcie go tak, by powstała fabuła na pełną objętościowo powieść.
sw882656
Na ile świat w którym Pani wzrastała, dojrzewała ubogaca Panią wewnętrznie i znajduje odbicie w tak szerokiej i różnorodnej tematycznie twórczości?
Przyznam, że dużo czerpię z doświadczeń dzieciństwa. Obserwowałam Rymerę, dzielnicę Mysłowic, pracowałam tam w sklepie spożywczo-monopolowym nieco później, spotykałam różnych ludzi, rozmawiałam z wieloma osobami. Zawsze byłam dobrym obserwatorem, dlatego w pamięć zapadły mi historie, wydarzenia, losy całych rodzin. Czerpię z tego garściami, bo uważam, że tematy społeczne są niezwykle ważne i trzeba o nich mówić. Bieda, alkoholizm, bezdomność. I chociaż moje dzieciństwo było dobre to jednak otoczenie miało ogromny wpływ na to, jak postrzegam świat.
Martyna K.
Gdyby mogła Pani wybrać się w kosmos jaka planeta byłaby Pani celem i dlaczego?
Och, jakie cudne pytanie! Gdybym mogła i gdyby się dało, poleciałabym na Jowisza. Od zawsze kochałam tę planetę (mam ją nawet na tatuażu), ponieważ burze tam są niesamowite! Znaleźć się w oku takiej nawałnicy, zobaczyć ją i przeżyć to byłoby naprawdę coś!
Jakie miejsce ze Śląska poleciłaby Pani najchętniej turystom i z jakiego powodu?
To trudne pytanie, ponieważ tutaj jest wiele pięknych miejsc. Park Chorzowski, Katowice z tymi kamieniczkami, Sosnowiec (już Zagłębie, ale może odbiorcy wywiadu mi wybaczą), który ma mnóstwo inspirujących miejscówek, ale chyba przez sentyment wybrałabym Mysłowice. Pewnie Czytelnicy nie odebraliby tej przygody tak silnie jak ja, ponieważ mną kierują emocje, ale Polana ma w sobie coś, podobnie jak Park Słupna czy Promenada, teraz już wyremontowana, z pomnikami na tych, którzy zostali zamordowani w Rosengarden. W Mysłowicach są piękne kamienice, mamy kapliczkę i pomnik. Te wszystkie miejsca pojawiają się w moich powieściach.
Di bloguje
Co było inspiracją do napisania książki?
Podejrzewam, że chodzi o ,,Serce lasu''? Otóż czytałam książkę Sylvie Brown o życiu po drugiej stronie. Kobieta opisywała, jak wygląda wg niej niebo, co znajduje się tam, gdzie udajemy się po śmierci. Spodobał mi się motyw przewodnika duchowego, a że właśnie skończyłam pisać trudną powieść, postanowiłam wykorzystać ten motyw i stworzyć lekką opowieść o miłości. Tak pojawiła się w mojej głowie Libusza, a zaraz za nią Iwo. Również Rymanów, który odwiedzam często, gdy odwiedzam teściów na Podkarpaciu, jest mi bliski, ma w sobie pewną magię i doskonale mi pasował do powieści.
martucha180
Czym dla Pani jest SŁOWO?
Słowo pisane jest dla mnie wszystkim. Bez słów nie mogłabym czytać ani pisać, nie mogłabym wyrażać siebie. Jest mostem łączącym to, co mam w głowie, sercu i duszy. Dzięki słowu mogę się dzielić z ludźmi tym, co mam w sobie.
Maite B - NAGRODA
Czy uważa Pani, że wszystko jest po coś, kogoś spotykamy na swojej drodze, po tak miało być, takie przeznaczenie? Trafiliśmy gdzieś na zakupach książkowych na jakąś książkę, jakaś książka trafiła do nas, podarowana przez kogoś, bo tak miało być, bo mamy ja przeczytać w tym właśnie momencie, na tym etapie życia?
Tak, uważam, że rzeczy dzieją się po coś. Wielokrotnie mi się to sprawdziło: natrafiałam na odpowiednich ludzi, uczyłam się czegoś, co okazywało się potrzebne, trafiałam na powieść, która miała w sobie jakiś element, którego brakowało w mojej powieści: jakieś słowo, skojarzenie, wspomnienie, myśl. Czasami synchronizuję się z moimi bliskimi pisarkami, to niesamowite, jak mocno jesteśmy połączone i jak dobrze się rozumiemy.
Ale wierzę też, że spotykamy ludzi, by nas czegoś nauczyli i odeszli. Już się nie spinam, nie trzymam ich na siłę, pozwalam się oddalić. Wspominam ich z serdecznością.
Czy może się komuś zdarzyć przesadzić z książkami? Wpaść w książkową obsesję, jak niektórzy wpadają w miłosną obsesję? Za mocno przyjmuje do siebie historię, bohaterów z danej książki, zaczyna żyć tą historią, jakby to była rzeczywistość?
Hm, nie zdarzyło mi się aż tak, by zatracić rzeczywistość, ale czasami bywa, że myślę o historii non stop i zdarzyło się również, że bohaterowie odwiedzali mnie we śnie. Bardzo mi z tym dobrze, ponieważ wiem, że historia we mnie pracuje, a w żaden negatywny sposób nie wpływa to na moje życie.
Poza tym jestem nałogowym czytelnikiem, żyję w wielu światach naraz i naprawdę to kocham :)
Miodzik
Tworzy Pani niesamowite powieści, uwielbiane przez czytelników. Jak Pani to robi, ma Pani jakiś książkowy przepis, tak jak się ma przepis na domowy chleb - według jakiegoś książkowego przepisu-gram nadziei, szczypta bólu, odrobina cierpienia, jedno serce pełne miłości, kilka łyżek uroku i wdzięku....? Czy po skończeniu książki, zanim odda ją Pani do korekty, pozostawia ją Pani na trochę, aby poleżakowała jak pierniczki? Czy bardziej to wychodzi z serca, na spontanie?
Przepisem jest dla mnie odpowiedni pomysł. Kiedy wpadnę na takowy, w mojej głowie myśli układają się jak puzzle, a ja wchodzę w szał pisania. Nie mam żadnej innej metody, nie planuję powieści, zwrotów akcji czy bohaterów, u mnie to wszystko odbywa się spontanicznie. Piszę o tym, co ważne, co mnie dotyka w jakiś sposób albo boli. Albo co daje mi radość, czym chcę się podzielić. W każdej książce chce przekazać coś ważnego.
Zawsze, gdy napiszę pierwszą wersję, ona sobie cierpliwie (w przeciwieństwie do mnie) leżakuje. Później czytam i poprawiam, w międzyczasie dostaję też uwagi od bet. No i ślę do wydawcy.
Czy marzy Pani o locie w kosmos i pisaniu tam jakieś książki, np. z pobytu, opisywanie wrażeń? Czy słyszała Pani, że mózg człowieka podczas długiego pobytu w kosmosie zmienia się?Chciałabym polecieć w kosmos, ale z drugiej strony cholernie się tego boję. Może na starość, kiedy nie będę miała już nic do stracenia? To byłoby coś, umrzeć w kosmicznej próżni. Czytałam o zmianach w mózgu i ciele człowieka, ponieważ kosmos interesuje mnie od dawna; niestety mój mózg nie przyswaja żadnych przedmiotów ścisłych, także no… A co do opisywania wrażeń z pobytu? Sądzę, że akurat w tym wypadku chyba brakłoby mi słów.
Patrycja
Moi Drodzy,
Tom 1 https://cutt.ly/VGxTC8L
Tom 2 https://cutt.ly/lGxT9kU
Tom 3 https://cutt.ly/
Wolisz książki papierowe z autografem i dodatkami?
Teija to nie jedyny problem spoczywający na barkach May. Sekrety z przeszłości i ciągnąca się za nimi trauma nie dają o sobie zapomnieć. Pomimo wsparcia Jasego zaufanie komukolwiek staje się dla niej coraz trudniejszym wyzwaniem. Jest zdania, że ciężar, który dźwiga, może okazać się dla niego zbyt przytłaczający, a głęboko skrywana tajemnica przyczynić się do zniszczenia rodzącego się między nimi uczucia.
Obydwoje muszą pokonać długą, pełną przeszkód drogę, by w końcu zyskać swoje „długo i szczęśliwie”. Nieprzewidywalna Teija udowadnia im jednak, że takie zakończenie nie jest im pisane. Zaczyna się walka z czasem, a jej stawka to życie lub śmierć. [opis wydawcy]
Alexandra Claire pochodzi z Gorzowa Wielkopolskiego. Zadebiutowała w 2016 roku powieścią z gatunku literatury młodzieżowej "Slatron. Przeznaczenie". Następnie na światło dzienne wyszła jej druga książka zatytułowana: "Teija. Czarna róża" - pierwszy tom trylogii, romans z wątkiem sensacyjnym adresowany do młodych dorosłych. Teraz nadszedł czas na kontynuację serii, czyli ''Teija. Krótko i nieszczęśliwie''. Po jej lekturze muszę przyznać, że jestem bardzoooo zadowolona. Wprawdzie czuję pewien niedosyt, ponieważ w dalszym ciągu nie znam odpowiedzi na wiele nurtujących mnie pytań, ale mam nadzieję, że w ostatnim tomie wszystkie karty zostaną odkryte, a moja ciekawość zostanie w 100% zaspokojona.
Fabuła przypomina rozsypane puzzle, z których krok po kroku, element po elemencie składamy obrazek, acz nadal brakuje wielu istotnych fragmentów. Ponownie wracamy do perypetii nietuzinkowej bohaterki, która uciekając od bolesnej przeszłości przeprowadza się z bratem do nowego miasta, gdzie zyskuje upragniony spokój. Niestety do czasu. Ktoś za wszelką cenę chce zniszczyć to, co osiągnęła w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy.
O co w tym wszystkim chodzi? Kto i dlaczego obrał sobie May Shannon za cel? Czy uda jej się skutecznie zniszczyć podstępnego wroga? A może happy end nie jest jej pisany?
To fantastyczna, trzymająca w napięciu literatura z dreszczykiem, w której obsesja i pożądanie umiejętnie mieszają się z wątkiem detektywistycznym. Z każdą kolejną stroną czułam coraz większą ciekawość, niepokój i strach. Autorka wikła czytelnika w nieprzewidywalną rozgrywkę, pełną intryg i kłamstw, namiętności i manipulacji, tajemnic i czyhających wszędzie niebezpieczeństw. Zastrzyk adrenaliny gwarantowany! Nie da się tego opisać, to trzeba doświadczyć samemu.
Największą zaletą tej powieści jest zaskakująca i świetnie skonstruowana warstwa kryminalna. Od dłuższego czasu pewien nieznajomy podpisujący się pseudonimem Teija – zabawia się kosztem May, mordując bliskie jej sercu osoby.
Brak konkretnych poszlak. Zero świadków i podejrzanych. Alexandra Claire po mistrzowsku bawi się z nami w kotka i myszkę - miesza w głowach i podrzuca mylne tropy. Naprawdę ciężko odgadnąć, kim może być sprawca całego zamieszania. Czy to jakiś nieobliczalny psychopata atakujący przypadkowe kobiety? A może najciemniej pod latarnią? Może to człowiek, którego Shannon codziennie mija na ulicy, na uniwersytecie lub obsługuje w księgarni? Czy spotka go w końcu zasłużona kara?
Kolejnym dużym plusem powieści są wyraziste, prawdziwe i nieprzerysowane postacie. Każdy z nich ma swoje zalety i wady, słabości, przykre doświadczenia oraz demony, z którymi zmaga się na co dzień. To daje im pewną autentyczność, a zarazem pozwala nam lepiej zrozumieć ich potrzeby, motywacje, wybory i decyzje. Pierwsze skrzypce gra May – zamknięta w sobie dziewczyna walcząca ze stanami lękowymi, prześladowcą i trudną przeszłością w pakiecie. Pomimo tego nie roztkliwia się nad sobą, tylko dzielnie stawia czoła wszelkim przeciwnościom. Moją sympatię zaskarbił sobie także Jonathan, pretendent do biznesowego tronu w rodzinnej firmie deweloperskiej. Choć należy do wpływowych bogaczy, nie wywyższa się nad innymi. Wręcz przeciwnie. Na każdym kroku pokazuje swoim najbliższym, jak wiele dla niego znaczą. Niezwykły mężczyzna, wzór do naśladowania. Generalnie wszyscy bohaterowie doskonale się uzupełniają, nadając powieści niezwykły, ożywczy klimat.
Całość napisana jest lekko i potoczyście. Nie ma tu żadnego przekombinowana czy nielogiczności. Nie ma zbędnych opisów ani nudy. Znajdziemy za to wartką akcję, głębsze refleksje, jak i uniwersalne wartości. Odcięcie się od rodziny, zerwanie więzi z rodzicami, przemoc psychiczna, poczucie winy, nieprzepracowane tragedie, otwieranie się na drugą osobę – to tylko niektóre z problemów sygnalizowanych przez Alexandrę Claire. Autorka subtelnie uświadamia, że każdy z nas może zawalczyć o swoje szczęście, nawet jeśli w naszym życiu pojawiają się sytuacje trudne i nieprzyjemne. Trzeba jedynie wyrzucić z siebie cały chaos panujący w środku, wszelkie złe wspomnienia i zacząć patrzeć do przodu. W przeciwnym razie możemy stracić to, co najlepsze. Krótko mówiąc: piękna i wartościowa lektura.
Podsumowując: Znacie to uczucie, kiedy podczas czytania coś chwyta Was za gardło i porywa w otchłań własnych koszmarów, lęków i pragnień? Jeśli nie, to koniecznie sięgnijcie po drugi tom „Teija. Krótko i nieszczęśliwie". Ta powieść to emocjonalna jazda bez trzymanki, po której ciężko się otrząsnąć. Zapnijcie więc pasy i przygotujcie się na niezapomnianą przygodę. Ja zaryzykowałam i niczego nie żałuję. Teraz Wasza kolej!
Kochani,
Kilka dni temu zorganizowałam konkurs na Facebooku. Niestety na ten moment zgłosiły się tylko trzy osoby, dlatego chyba zaprzestanę dalszych rozdawajek. Mam jednak prośbę, abyście wzięli udział w zabawie z książką ,,Święty Zdrajca'' (albo chociaż udostępnili info na ten temat). Nawet jeśli ta powieść nie leży w sferze Waszych zainteresowań, to na prezent dla kogoś będzie jak znalazł np. na Dzień Matki i Dzień Ojca. To jak - pomożecie? Wystarczy napisać 2-3 zdania na postawione przeze mnie pytanie, a nagroda może być Wasza 💕
Szczegóły: TUTAJ KLIKNIJ!
– Pomocy – wyszeptał Iwo w ciemność.
Zaklął pod nosem, nie mieściło mu się w głowie, że może gadać do nieba, w dodatku na głos. Nie mógł spać, całą noc rzucał się na łóżku, koszmary nie pozwalały odpocząć, a rwący ból nogi nie odpuszczał. Sierpniowa noc, ciepła i duszna, nie ułatwiała zadania i leżenie w zmiętej pościeli nie miało sensu, dlatego Iwo wyszedł na balkon. Ile by dał, żeby mieć zdolność cofania czasu! Nie sądził, że cokolwiek w życiu jest go w stanie złamać. Jego! Człowieka z pasją, ambitnego, dążącego do celu, wywodzącego się z dobrej rodziny i przez całe życie odczuwającego okazywane mu wsparcie.
Jeden błąd. Nieprawidłowa ocena sytuacji. Źle wzięty zakręt. Wściekłość. Nie dostosował prędkości do warunków panujących na drodze, ale wzburzenie aż rozsadzało mu żyły, motocykl śmigał po mokrej jezdni, adrenalina szalała i miał ochotę jeszcze przyspieszyć. Eliza mocno zacisnęła dłonie na jego pasie, jednak nawet dotyk narzeczonej nie mógł go ostudzić, a wręcz jeszcze bardziej go rozjuszał. Nie w chwili, gdy brat miał przejąć firmę, którą on budował z ojcem od podstaw. Nie sądził, że powrót Bastiana tak mocno nim wstrząśnie, że zazdrość okaże się paląca.
Jeden moment, sekunda zaledwie.
Ile by dał, by cofnąć czas.
Spojrzał na dół, okna hotelowego pokoju wychodziły na park, dostrzegał słabe zarysy ławek. Mógłby skoczyć, gdyby to było w jego stylu, gdyby uważał, że samobójstwo cokolwiek zmieni, i gdyby miał tyle odwagi, ale zawsze postrzegał to wyjście jako tchórzostwo. Powinien przyjąć konsekwencje na klatę, uporać się z wyrzutami sumienia, z życiem walącym się niczym nieudolnie postawiony domek z kart, który często budował jako dzieciak z ojcem właśnie.
To on umieścił go w tym miejscu, dał mu cholerne ultimatum – miał zebrać się do kupy, zanim wróci do firmy, jeśli w ogóle.
– Proszę, pomóż mi – wyszeptał i mocniej ścisnął barierkę balkonu, jednak nie miał pojęcia, czy ktokolwiek słyszał.
Szczerze – wątpił w to, przecież nawet nie wiedział, kogo prosi o pomoc.
2
Kiedy tego ranka Libusza otworzyła oczy, wiedziała, że coś się wydarzy. Uczucie to nie przypominało przepowiedni, stanowiło raczej mgliste przeczucie, osiadające na skórze przyjemną gęsią skórką. Powiedziała do siebie „dzień dobry” i podziękowała w myślach za spokojną noc. Przeciągnęła się, wyspana i zrelaksowana, gotowa na nowy dzień. Dzisiaj miała dyżur w pracy, wyskoczyła więc z łóżka pełna energii, zaparzyła zieloną herbatę, która dodatkowo pobudziła ją do działania, i wskoczyła pod prysznic. Zimna woda całkowicie spłukała z niej resztki snu, nie zdołała jednak przepędzić uczucia, że czeka ją coś ważnego.
Przełom.
Libusza poszukała myślami Bernadette, swojej Przewodniczki Duchowej, ale nie poczuła jej kojącej obecności. Cóż, nawet ktoś taki jak przyjazny duch ma swoje sprawy i nie zawsze może być obok. Libusza włożyła wygodny strój, związała włosy na czubku głowy, by nie przeszkadzały podczas pracy, wypiła herbatę w kuchni i wyszła na zewnątrz.
Dzień jeszcze się nie rozbudził, poranek dopiero co zaróżowił niebo, wiatr hulał między drzewami, kwiaty chwiały się na delikatnych łodygach, ptaki ćwierkały nieco leniwie. Libusza odetchnęła głęboko, przeszła na bosaka do ogrodu i nieco dalej, gdzie w cieniu murowanego ogrodzenia na tle otoczenia wyróżniały się dwa wzgórki. Groby babki Ligii oraz prababki Blanki. Libusza do tej pory nie wiedziała, jak udało im się załatwić pochówek na niepoświęconej ziemi ani czy Kościół w ogóle wyraził na to zgodę. Dowie się w swoim czasie, gdy jej życie będzie się chylić ku końcowi. Odmówiła krótką modlitwę, porozmawiała z przodkiniami i ukłoniła się głęboko. Lubiła tę codzienną rutynę, gdy dokładnie wiedziała, co kiedy nastąpi, ale jeszcze bardziej kochała niewiadomą, która znajdowała się za każdym zakrętem.
Do pracy pojechała rowerem w seledynowym kolorze, z białym koszykiem z przodu, do którego włożyła narzędzia. Przywitała się z innymi pracownikami, zabrała sadzonki i poszła w kierunku jednego z klombów. Ceniła sobie samotną pracę, grzebanie w ziemi, jak nazywał tę robotę jej brat, kontemplację, zapach gleby i słońce prażące ramiona. Doceniała każdy łyk zimnej wody, przerwę na kanapkę, podczas której rozmawiała ze współpracownikami, czasami dała się skusić na oranżadę albo lody, wiatr owiewający spocony kark. Skupiała się na zadaniu, mimo że gdzieś w podświadomości ciągle czekała na znak. Miała pewność, że Bernadette kręci głową z dezaprobatą, ale tego dnia jeszcze nie doświadczyła jej obecności.
Rabatka wyglądała zadowalająco – kwiaty utworzyły barwną mozaikę, która cieszyła oczy nie tylko ogrodniczki. Libusza dostrzegała, że przechodzący obok ludzie uśmiechają się na widok klombu, co dawało jej satysfakcję. Dzień zapowiadał się pięknie, ciepły wiatr pieścił włosy i tylko krzyki jakiegoś człowieka burzyły nastrój relaksu i satysfakcji po skończonej pracy. Kiedy zdejmowała rękawice i pakowała narzędzia do koszyka, przysłuchiwała się wrzaskom mężczyzny. Odczuwane od rana mrowienie skóry jeszcze się wzmogło, przez co Libusza przyjrzała się nieznajomemu, ciskającemu gromy do słuchawki.
– Mam to gdzieś – prychał jak rozjuszone zwierzę. – Dobra, rzucam to w cholerę, w końcu tego ode mnie oczekujecie! Tak? No to świetnie, może według ciebie powinienem zrezygnować też z tej roboty? Owszem, skoro tego sobie życzysz!
Rozłączył się i prawie rzucił telefonem o ziemię, powstrzymał się w ostatniej chwili, rozejrzał i napotkał zaciekawione spojrzenie kobiety. Nie odwrócił głowy, dlatego postanowiła się odezwać.
– Ciężki dzień, co? – zagadnęła.
– A ciebie co to obchodzi? – odparł nieprzyjemnie lodowatym tonem.
Aż się wzdrygnęła.
– Spokojnie. – Uniosła dłonie. – Chciałam po prostu być miła. Ludzka życzliwość. Wiesz, co to w ogóle jest?
Uśmiechnął się krzywo i dopiero wtedy zauważyła siniaki na jego twarzy i szyi. Zmierzyła wzrokiem wysoką sylwetkę, półdługie blond włosy i kilkudniowy zarost, popatrzyła w ciemne oczy. Zakręciło jej się w głowie, pojawił się w niej niepokój kłujący skórę niczym drobinki mrozu.
– Przepraszam.
– Jasne – odparła. – Nieźle cię poturbowało. – Wskazała na twarz mężczyzny. – To z tego powodu tu jesteś?
– Rymanów zawsze dobry dla rekonwalescentów, co jest dla mnie kompletnie bez sensu. Mam leczyć w tym mikroklimacie złamania, depresję i galopujące suchoty – prychnął z wściekłością, a jego oczy pociemniały.
– Chorujesz na gruźlicę? – Mimowolnie odsunęła się o krok, na co kącik jego ust uniósł się nieznacznie.
– Nie, ale pomyślałem, że tak będzie bardziej dramatycznie. Myślisz, że zwierzyłbym się obcej kobiecie? – Tym razem to on objął ją wzrokiem.
Dowcipniś, pomyślała kwaśno.
– Libusza. – Wyciągnęła dłoń, którą uścisnął mocno, aż do bólu.
Nie skrzywiła się, tylko oddała uścisk. Nie miała zamiaru dać mężczyźnie satysfakcji.
– Iwo. Ciekawe masz imię – zauważył.
Jego gniew opadł, ramiona nieco się rozluźniły, choć oczy nadal miał zmrużone.
– Ty również, choć pewnie nawet nie wiesz, co oznacza. – Uśmiechnęła się i poprawiła kosmyk włosów, który opadł na oczy.
– Znasz się na tym?
– Owszem. Drzewo cisowe albo łuk z takiego drewna. Albo wierzba. W każdym razie ładne znaczenie – wyjaśniła.
Przez chwilę przypatrywał się jej z zagadkową miną, wyraźnie rozluźniony. Po złości nie pozostał nawet ślad, co zaobserwowała z satysfakcją. Rozmowa działała cuda, jak zawsze, i Libusza poczuła się lepiej, niepokój zniknął, zastąpiło go zafascynowanie nieznajomym.
– A twoje?
– Przemiła. – Zaśmiała się krótko i poklepała skręcony na czubku głowy kok. – Podobająca się…
– To rzeczywiście trafione. – Puścił do niej oko. – To… dzięki. Muszę lecieć.
– Wysłać wypowiedzenie – powiedziała. – Rozumiem.
– To naprawdę nie twoja sprawa. – Znów się najeżył, spiął ramiona.
– Wybacz, za mocno wchodzę w interakcję z ludźmi, odczytuję ich emocje, dlatego zagadałam. Wiem, że coś cię gnębi, emanujesz taką energią… Czasami warto pogadać. – Wzruszyła ramionami. – No, ale pewnie masz od tego przyjaciół, rodzinę, a nie obcą babę narzucającą się w uzdrowisku.
Przekrzywił głowę, jakby zastanawiał się nad jej słowami. Czekała, przyzwyczajona do nieufności, spotykała się z tym zbyt często, by się przejmować. Chciała przytulić tego człowieka, ukoić jego ból, co mogło jak zwykle przynieść jej kłopoty. Powinna odejść, zająć się swoimi sprawami, ale trwała nieruchomo. Przeczucia nie kłamały, już nieraz się o tym przekonała, dlatego nie potrafiła odejść.
– Jaaasne – powiedział. – Zapamiętam.
– Jestem lokalną, hm, wiedźmą, mieszkam w lesie. – Wskazała kierunek. – Zapytasz miejscowych, znajdziesz mnie.
Zabrała koszyk, pomachała nieznajomemu i odeszła. Czuła, że jeszcze go spotka. Chciało jej się śmiać na widok jego miny, gdy wspomniała o swojej profesji. Cóż, może nieco podkoloryzowała, ale czego się nie robi, by komuś zaimponować?
3
Iwo długo patrzył za kobietą ogrodniczką, która miała imię jak nie z tego świata i wydawała się inna niż wszyscy ludzie razem wzięci, których znał w całym swoim życiu. Wzruszył ramionami, bo przez głowę przemknęła mu myśl, że jest nawiedzona. W każdym razie na pewno nie mogła mu pomóc, Bastian już go skreślił, a ojciec, ostatnio nieco zmęczony, po rozległym zawale, nie myślał racjonalnie. Choroba zaćmiła mu umysł. Matka nie wtrącała się w sprawy mężczyzn, opiekowała się mężem i cieszyła z powrotu starszego syna. Iwo nie mógł konkurować z tą miłością i wcale nie miał zamiaru, przecież wiedział, że rodzice go kochają. Problem w tym, że podobnym uczuciem darzyli nieco roztrzepanego, wiecznie żądnego przygód Bastiana.
Usiadł na ławce i obserwował rzekę Tabor płynącą poniżej. Zmęczenie po nieprzespanej nocy dało o sobie znać, powieki mu ciążyły, ciało miał obolałe i ciężkie, jakby nagle ważył kilka ton. Chciał się zdrzemnąć, jednak nie pozwoliłby sobie na to w miejscu publicznym, nawet w uzdrowisku, gdzie, jak zdążył już zauważyć, panowały nieco inne zasady. Dlatego też nie zdziwił się, kiedy jakiś miejscowy z psem na smyczy przysiadł się do niego i rozpoczął rozmowę.
– Pogoda jak marzenie, panie – powiedział i sapnął, wyciągnął z kieszeni chustkę materiałową złożoną na cztery, w kratę, i przetarł czoło. Tylko za uszami i tuż nad karkiem mężczyźnie zostało nieco kręconych siwych włosów. Łysa czaszka lśniła w słońcu. – Dawno sierpień nie jawił się tak pogodnie, często wypala do cna, panie, do gołej ziemi.
– Zgadza się, tak bywa – burknął dość nieprzyjemnie, ale nieznajomy nie zwrócił uwagi na jego ton.
Iwo czuł się niepewnie, nie potrafił rozmawiać o niczym, drażniły go wzmianki o pogodzie, zawsze jako wstęp do głębszych dyskusji, których nie miał ochoty prowadzić. Chciał wstać i odejść, ale staruszek znów się odezwał:
– Tutaj świat wygląda inaczej, panie, życie płynie w inny sposób. Taki mamy klimat, podgórski, panie, aerozoli tu pełno: jodu, olejków eterycznych i soli, mamy też dużą wilgotność. Solanki jodowe leczą górne drogi oddechowe, panie, mamy tu sporo gości ze Śląska, pan też chyba, nie? – Iwo skinął na potwierdzenie głową. – No właśnie, można poznać po gadce, wasza jest specyficzna – ciągnął mężczyzna. – Powietrze tu czyste, a w chłodniejszych porach roku wieją tu wiatry fenowe zwane też rymanowskimi.
– Fenowe, powiada pan – rzekł Iwo uprzejmie, chociaż mimo wszystko wykład staruszka go zainteresował.
Iwo lubił się uczyć nowych rzeczy.
– Znaczy się ciepły i suchy, wiejący z gór w doliny. Coś jak halny w Tatrach. Ale u nas lepszy, zapewniam. – Staruszek puścił do Iwa oko. – Pracowałem kiedyś w uzdrowisku, wiem o tych klimatach, panie, wiele. Brakuje mi rozmów z turystami, więc się dosiadam do obcych i tak gawędzę, żeby zabić nudę. Jednak praca to sens człowieczeństwa, wie pan?
– Się wie. – Uśmiechnął się w odpowiedzi.
Polubił tego mężczyznę, chyba samotnego, skoro dosiadł się do obcego. Wpadł mu do głowy pomysł i zanim zdążył go przetrawić, zastanowić się, zapytał:
– Zna pan Libuszę?
– Ogrodniczkę i czarodziejkę? – zapytał staruszek i pogłaskał domagającego się czułości psa o siwym już pysku. – Pewnie, kto tu nie zna, panie, naszej zielarki. One tu z dziada pradziada mieszkają, a raczej z babki prababki, znane są i lubiane.
– Wierzy pan w te wszystkie gusła? – prychnął rozbawiony Iwo.
– Panie. – Mężczyzna chwycił go mocno za dłoń, zacisnął palce i spojrzał mu w oczy, poważny nad wyraz, aż Iwo poczuł się nieswojo. – Panie, światem rządzą siły większe, niż się panu wydaje, a nasza Libusza to ma nawet wgląd na Drugą Stronę, ze zmarłymi gada, wiadomości przekazuje.
– Jednym słowem, ciągnie od was kasę za bajeczki – obruszył się Iwo.
Nie cierpiał takich przesądów, zabobonów, ciemnoty, głupoty ludzi ogarniętych żałobą albo żalem. Pokręcił głową, jego też pewnie próbowałaby namówić na jakiś seans, wróżenie z kart albo inne badziewia. Staruszek puścił jego dłoń, wstał ze stęknięciem i pociągnął smycz.
– Pan niedowiarkiem jest, ale i tak ją odwiedzi – powiedział. – Niech się pan sam przekona.
Iwo pożegnał mężczyznę i nadal siedział bez ruchu. Chciało mu się spać, z głodu zaburczało mu w brzuchu, ale nie miał ochoty się ruszać, rozleniwiony słońcem i zamyślony nad tym, co powiedział jego rozmówca. W sumie w życiu lubił przekorę, chociaż w granicach rozsądku. Miło byłoby udowodnić tej dziewczynce, że jej bajeczki są o kant tyłka potłuc. Może to pobudziłoby Iwa do działania, do wyrwania się z tej dziury, powrotu do normalności. Już zaczynał wariować bez zajęcia.
Dopiero kiedy wstał, uświadomił sobie, że nie zapytał staruszka o to, gdzie mieszka ta lokalna czarodziejka.
4
Wróciła do chatki, którą uwielbiała. Po całym dniu na słońcu z przyjemnością usiadła w cieniu, napiła się mrożonej herbaty z miętą z przydomowego ogródka, wciągnęła w płuca zapach kwiatów i przysłuchiwała się trelom ptaków, które rozprawiały wśród koron drzew. Słońce przebijało się przez liście i czasami raziło w oczy, ale Libusza czerpała z tego przyjemność. Czuła się usatysfakcjonowana.
Kwiatek, czarny kot, wskoczył jej na kolana i z mruczeniem ułożył się w rogalik. Pogłaskała rozgrzane futro, przymknęła oczy.
– Co ciekawego dziś porabiałeś? – zapytała zwierzaka, a ten miauknął w odpowiedzi.
– A więc rozmawiasz też ze zwierzętami? – Usłyszała głos i uniosła powieki, by zerknąć na przybyłego.
– Iwo. – Wstała, odstawiła szklankę na stolik i podeszła do mężczyzny, powstrzymała jednak chęć, by go dotknąć. – Nie sądziłam, że zobaczę cię jeszcze tego samego dnia. Napijesz się herbaty?
– Chętnie.
– Siadaj, zaraz wrócę.
Poszła do kuchni i przygotowała szklankę mrożonego napoju, dorzuciła miętę i kilka pokrojonych truskawek, by wzmocnić smak. Cieszyła się, że tego dnia wybrała melisę, przeczuwała, że się przyda. Wyszła z domu i przez chwilę obserwowała mężczyznę, który siedział na huśtawce i kołysał się delikatnie mimo skrzypienia.
– Powinnam już dawno ją naoliwić – zauważyła i podała mu herbatę. – Zawsze zapominam.
– Mógłbym to zrobić – zaproponował.
Libusza uśmiechnęła się, pokręciła głową.
– Mieszkam sama od tak dawna, że potrafię sobie poradzić z oliwieniem sprężyn, zapewniam. Co cię sprowadza?
– Wypytałem nieco o ciebie – przyznał.
Libusza mogłaby przysiąc, że się przy tym lekko zaczerwienił, a może to tylko światło gasnącego słońca rzuciło na jego policzki taki cień?
– Co ciekawego ci powiedzieli? – Usiadła, kot znów zajął miejsce na jej kolanach, ale nie zasnął, tylko patrzył złotymi oczami na przybysza.
– Dużo interesujących faktów. Podobno gadasz z duchami, masz dostęp do… – Zawahał się krótko. – Drugiej Strony? Tak to nazwali. Jesteś wróżbitką? Czarodziejką? Maginką? – Zaśmiał się nieco szyderczo, ale Libusza siedziała nieruchomo.
Przyzwyczaiła się do oszczerstw, prychania, a nawet wyzwisk, nie sądziła jednak, że nowo poznany człowiek okaże się tak okrutny. Zastanawiała się, czy to wynika z niewiedzy, ze strachu, czy może czegoś jeszcze innego.
– Czyli przyszedłeś się nieco powyśmiewać z czegoś, czego nie rozumiesz? – Uniosła brew. – Doprawdy urocze.
– Nie, nie – zaprzeczył, ale w jego głosie nadal słyszała sceptycyzm. – Po prostu to interesujące, że w dwudziestym pierwszym wieku ludzie wierzą w takie rzeczy.
– Czyli jesteś twardo stąpającym po ziemi człowiekiem, który musi mieć wszystko naukowo udowodnione?
– Wierzę w to, co widzę.
– A widzisz prąd? Albo wiatr? – skontrowała.
Nie odpowiedział, napił się herbaty, by ukryć zmieszanie, i ze zdziwieniem spojrzał na szklankę.
– Całkiem dobra – skomplementował.
Libusza udawała, że nie zauważa, jak nieumiejętnie zmienił temat. Wyczuwała w nim wahanie, potrzebował kogoś bliskiego, ale nie mógł się otworzyć przed pierwszą lepszą osobą. Podejrzewała, że nie posiadał nikogo, skoro przyjął zaoferowaną mu pomoc, zastanawiała się jednak, czy zrobił to z ciekawości, czy desperacji. Siedzieli przez chwilę w milczeniu, słońce zabarwiło niebo na mocny pomarańcz, ptaki rozświergotały się jeszcze mocniej. Ona dostrzegała magię tego wieczoru, on zdawał się jej nie zauważać.
– To bez sensu – powiedział, dopił herbatę i wstał. – Nie powinienem zawracać ci głowy.
– Jeśli masz jakieś pytania, śmiało – zaproponowała.
Cieszyła się, że zapada zmrok, wtedy łatwiej się otworzyć, ale Iwo tylko pokręcił głową i bez pożegnania odszedł w stronę miasta. Przez chwilę słyszała jego kroki na ścieżce, ale wkrótce umilkły.
– Masz rację, Bernadette, też to wyczuwam – powiedziała w przestrzeń. Kot, który zasnął na jej kolanach, poruszył się niespokojnie we śnie. – Ale wierzę, że będziemy w stanie mu pomóc.
Kiedy na niebie pojawiły się gwiazdy, a wieczorny chłód stał się uprzykrzający, Libusza wróciła do domu. Przygotowała kolację, nakarmiła kota i nalała mu świeżej wody, podlała kwiaty, o których zapomniała rano, wzięła prysznic i położyła się do łóżka. Długo wsłuchiwała się w nocne odgłosy, uwielbiała las, jego szum, pohukiwania sowy, trzask gałęzi pod łapami zwierząt – w ten sposób napełniała się energią na następny dzień. Czuła podekscytowanie, które umiejscowiło się w okolicach splotu słonecznego i lekko uciskało.
– Iwo – wyszeptała w ciemność. – Jak mogę ci pomóc?