Nigdy nie daj sobie wmówić, że Twoje życie nie ma sensu, że jest pozbawione wartości. To nieprawda. Ludzie, którzy to mówią, starają się leczyć własne rany, raniąc innych. Im to nie pomoże. Tobie, jeśli na to pozwolisz, może zaszkodzić. [Marcin Kaczmarczyk] ❤

środa, 15 maja 2024

„Sylwetka doskonała” Rafał Lewandowski || FRAGMENT POWIEŚCI

Moi Drodzy,

22 maja odbędzie się premiera powieści kryminalnej pt. ,,Sylwetka doskonała'' Rafała Lewandowskiego. Na zachętę mam dla Was fragment powieści.

Kobieta siedziała w fotelu. W leżącej na podłokietniku ręce mocno ściskała pilota od telewizora. Zupełnie tak, jakby nie zamierzała pozwolić, by ktokolwiek go przechwycił i zmienił kanał. Nie widziała obrazów wyświetlających się na ekranie, mimo iż stary kineskopowy odbiornik wciąż był włączony i rozświetlał jej twarz migotliwym kolorowym blaskiem. Miała zamknięte oczy. Wyglądała tak, jakby program, który jeszcze chwilę temu oglądała, bardzo ją znudził, sprawiając, że zapadła w drzemkę. Chyba każdy w pierwszej chwili wysnułby właśnie taki wniosek.

Wbrew pozorom siedemdziesięciotrzyletnia Aniela Lipska wcale nie spała. Wystarczyło przyjrzeć się nieco uważniej, by dostrzec przyschnięty podłużny ślad, ciągnący się w dół, od kącika obwisłych ust do brody i podbródka, gdzie w końcu ginął wśród nieregularnych zmarszczek na szyi. Nie była to jednak strużka śliny, a przynajmniej nie tylko śliny. Dolną część twarzy staruszki znaczyła zakrzepła krew. Zastygła też na oparciu fotela, ale ze względu na bordowe obicie mebla aż tak bardzo nie rzucała się w oczy, zresztą siedząca na nim kobieta niemal w całości zakrywała tę plamę. Znacznie lepiej było to widoczne na kolejnym zdjęciu, zrobionym tuż po tym, jak ciało pani Lipskiej trafiło do czarnego worka z zamkiem błyskawicznym. Na tej fotografii spryskany luminolem fotel lśnił niczym starannie wypolerowany kryształ. Taki jak można zobaczyć chyba jedynie w reklamach pozornie cudownych i niezawodnych środków czyszczących – pomyślała Urszula Czyż.

Komisarz westchnęła i odsunęła od siebie akta. Wertowała je od samego rana, łudząc się, że nagle dostrzeże w nich coś, co pchnie dochodzenie do przodu. Jednak zdawała sobie sprawę, że to próżny trud. Nie znajdzie w nich niczego nowego, przeglądała je tyle razy, że większość szczegółów mogłaby wyrecytować z pamięci.

Do zabójstwa doszło jedenastego stycznia bieżącego roku. Przypuszczalny czas zgonu przypadał między godziną siedemnastą a dwudziestą pierwszą, choć według patologa Waldemara Dolińskiego najprawdopodobniej doszło do niego koło dziewiętnastej. Co do przyczyny śmierci nie miał już żadnych wątpliwości, zresztą chyba wszyscy obecni na miejscu zdarzenia – także ci, którzy pierwszy raz w życiu widzieli ofiarę morderstwa – wskazaliby dokładnie na to samo. Na dwie rany kłute na plecach.

Tę większą, tuż koło lewej łopatki, zadano jako pierwszą. Ostrze trafiło w komorę serca i zahaczyło o płuco. Celem drugiego pchnięcia była zapewne prawa nerka, ale sprawca źle wymierzył i nawet jej nie drasnął. To akurat i tak nie miało większego znaczenia dla pani Anieli, zanim nóż ponownie zagłębił się w jej ciało, musiała już nie żyć. Narzędzia zbrodni, a właściwie narzędzi, bo obu tych ran na pewno nie zadano jednym nożem, nie znaleziono w mieszkaniu. Ani jak dotąd nigdzie indziej.

Policję wezwała sąsiadka zmarłej – Ewelina Janicka, lat sześćdziesiąt dwa. Zaniepokoiła się, bo od kilku dni nie widziała swojej koleżanki. Nigdzie, ani w cukierni, ani w sklepie spożywczym, ani koło kiosku czy pergoli śmietnikowej, a przecież czasem zdarzało się, że zupełnym przypadkiem wpadały na siebie nawet parę razy w ciągu dnia. Jednak tak naprawdę zaczęła się martwić dopiero w niedzielę, gdy Aniela nie pojawiła się na porannej mszy. Pomyślała, że gdzieś pojechała, chociaż dziwiła się, bo wcześniej o niczym takim jej nie wspominała, a zazwyczaj opowiadały sobie o swych planach.

Ponoć zanim kazanie dobiegło końca, Ewelinie przyszła do głowy inna ewentualność. Czyżby Aniela się rozchorowała lub przytrafił jej się nieszczęśliwy wypadek? Przewróciła się, złamała nogę i nie była w stanie samodzielnie wezwać pomocy? W końcu obie wkroczyły już w wiek, w którym zwykły upadek może okazać się tragiczny w skutkach. Postanowiła to sprawdzić i prosto po mszy poszła do jej mieszkania.

Komisarz nie trzymała w ręku raportu z przesłuchania, mimo to cytowała go w myślach niemal słowo w słowo. Sama go napisała, bo właśnie ona rozmawiała z Janicką. Podobnie zresztą jak ze wszystkimi zamieszanymi w sprawę. Urszula Czyż słynęła bowiem z tego, że chciała osobiście brać udział w każdym, nawet najmniej istotnym przesłuchaniu. Naprawdę rzadko zdarzało się, by zlecała to któremukolwiek ze swoich podwładnych. Niektórych – w tym również jej przełożonych – to drażniło, zwłaszcza gdy w jakiejś sprawie było wyjątkowo dużo świadków i podejrzanych, a podejście policjantki sprawiało, że dochodzenie znacznie się przedłużało. Na ogół nie stanowiło to wielkiego problemu, tylko w bardziej medialnych przypadkach mogło prowokować zarzuty o zbytnią opieszałość. Zwykle więc przymykano oko na ten zwyczaj, gdyż komisarz szczyciła się imponującym poziomem wykrywalności.W ciągu ostatnich czterech lat zaledwie jedno z prowadzonych przez nią śledztw nie zostało zwieńczone skazaniem sprawcy, i to wyłącznie dlatego, że w toku postępowania procesowego dopuszczono się błędów proceduralnych. Jednak to nie ona je popełniła, tylko nadzorujący sprawę prokurator Męciński.

Urszula wróciła myślami do siedemnastego stycznia, czyli dnia, w którym odnaleziono zwłoki. Ewelina zapukała do drzwi, lecz nikt jej nie otworzył. Usłyszała natomiast jakieś dobiegające ze środka odgłosy. Najpierw pomyślała, że to jęki chorej Anieli. Gdy wsłuchała się uważniej, zrozumiała, że ich źródłem jest telewizor. Wątpiła, by koleżanka gdzieś wyszła, zostawiając włączony odbiornik. Przypuszczała, że leży w mieszkaniu, bardzo osłabiona lub nieprzytomna. Janicka, nie mogąc dostać się do środka, postanowiła zadzwonić na policję.

Czyż znalazła się w mieszkaniu denatki dopiero sześć dni po morderstwie. Sprawca miał wystarczająco dużo czasu, by pozacierać większość śladów. Najwidoczniej wykorzystał tę okazję najlepiej jak mógł. Prowadziła to śledztwo od trzech miesięcy, a nadal nie trafiła na żaden konkretny trop. Podejrzanych było niewielu, a w dodatku wszyscy mieli niepodważalne alibi na czas śmierci Anieli Lipskiej.

Komisarz pokusiła się w myślach o gorzkie podsumowanie tej sytuacji. Trzymiesięczne dochodzenie. Brak narzędzia zbrodni. Nieustalony motyw. Brak śladów biologicznych; obcego DNA lub odcisku palca, choćby częściowego. Żadnych sensownych podejrzanych, przynajmniej takich, którzy naprawdę mogliby się tego dopuścić. Brak jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Po tylu tygodniach pracy nie mieli nic. Absolutnie nic. W tym momencie trudno było jej uwierzyć, że w tej sprawie wydarzy się jeszcze coś, co przerwie ten marazm.

Spod sterty porozrzucanych na biurku akt rozległ się jakiś dźwięk. Sięgnęła po telefon. Nazwisko, które zobaczyła na wyświetlaczu, wcale nie poprawiło jej humoru. Wręcz przeciwnie.

***

 „Sylwetkę doskonałą” – zarówno w wersji drukowanej, jak i elektronicznej – wciąż można zamawiać na:


Przy zamówieniu 3 egzemplarzy (lub więcej) wysyłka gratis.


Skusicie się?

poniedziałek, 6 maja 2024

„Sylwetka doskonała” Rafał Lewandowski || FRAGMENT POWIEŚCI

Moi Drodzy,

22 maja odbędzie się premiera powieści kryminalnej pt. ,,Sylwetka doskonała'' Rafała Lewandowskiego. Na zachętę mam dla Was fragment powieści.

   Olga Nowik obróciła klucz w zamku i drzwi klubu fitness stanęły przed nią otworem. Przyszła tu dzisiaj jako pierwsza. W prawej dłoni ściskała duży brelok. Ten pęk kluczy pozwalał jej na dostęp do niemal wszystkich pomieszczeń na terenie obiektu. Codzienne otwieranie i zamykanie firmy wchodziło w zakres jej obowiązków, mimo że w umowie o pracę, którą podpisała prawie trzy lata temu, w polu „stanowisko” nie widniał zapis „odźwierna” tylko „recepcjonistka”.

   Gdy wkroczyła do środka, drzwi szybko się za nią zamknęły, nie wpuszczając rozgrzanego powietrza z zewnątrz. Mimo dość wczesnej pory na dworze było już ciepło, zaś według prognoz w najbliższych godzinach temperatura miała przekroczyć dwadzieścia pięć stopni Celsjusza. Gorąco jak na połowę kwietnia – pomyślała. Na szczęście w klimatyzowanym wnętrzu nie będzie to takie odczuwalne. Dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, że coś jest nie tak.

   Klimatyzacja zwykle była włączona w godzinach pracy firmy. Według Nowik nic nie stałoby na przeszkodzie, by chodziła także i w nocy, zwłaszcza przy upałach, jednak szef się na to nie zgadzał. Ubiegłego lata parokrotnie próbowała go przekonać, ale bezskutecznie. Oficjalnie właściciel klubu twierdził, że chodzi o kwestie bezpieczeństwa. Tłumaczył, że gdyby nocą, kiedy nikogo tu nie ma, doszło do jakiegoś spięcia lub innej awarii, klub mógłby ulec zniszczeniu, a może i całkiem spłonąć. Taki scenariusz wydawał jej się bardzo mało prawdopodobny. Była niemal pewna, że to zarządzenie Krystiana Rogaczewskiego zostało podyktowane względami ekonomicznymi.

   Wszyscy pracownicy doskonale bowiem wiedzieli, że właściciel ProFitu próbował zaoszczędzić na czym tylko się dało. Głównie na personelu i jego pensjach, lecz nie brakowało mu w tym zakresie i innych ciekawych pomysłów. Jak choćby z mydłem w płynie w szatniach i łazienkach. Zwykle w pojemnikach znajdowało się więcej wody niż mydła. Gdy kiedyś szef poinstruował ją, jak należy je napełniać, nieopatrznie potraktowała jego słowa jako żart. Już samą myśl uznała za absurdalną, a kiedy jeszcze usłyszała o proporcjach – jeden do trzech na korzyść zwykłej wody z kranu – nie dała rady się powstrzymać i parsknęła śmiechem. Wcale jednak nie było jej do śmiechu, gdy parę minut później jedna z koleżanek z pracy uświadomiła jej, że właściciel mówił poważnie.

   A to tylko jeden z przykładów. Rogaczewski, gdyby mógł, to najchętniej pobierałby od klientów dodatkową opłatę za każdorazowe skorzystanie z toalety czy prysznica. Zapewne powstrzymywała go przed tym jedynie obawa, że większość, a może i nawet wszyscy posiadacze klubowych karnetów przenieśliby się wtedy do jedynej konkurencyjnej firmy w mieście – Body Fitu.

   Recepcjonistka była przekonana, że wczoraj, tuż przed wyjściem z pracy, wyłączyła klimatyzację. Czasem zapominała to zrobić i zwykle przypominała sobie o tym dopiero w domu, gdy otwierała okno, by wywietrzyć sypialnię przed snem, jednak wczoraj wieczorem nic podobnego się nie stało. No trudno – stwierdziła. 

   Widocznie jakoś mi to umknęło. Może pomyliłam dni i wcisnęłam ten przycisk przedwczoraj? – zastanawiała się. W końcu w tej pracy każdy dzień wygląda podobnie. Nieważne, wtorek, środa, czwartek, bez różnicy. Co do pozostałych dni roboczych różnicę już dostrzegała. W poniedziałek wracała tu po weekendzie, a w piątek myślała o kolejnym. Weekendzie rzecz jasna, nie poniedziałku.

   Może to i lepiej, że nie wyłączyłam tej klimy – pomyślała, gdy zasiadła na obrotowym fotelu po wewnętrznej stronie kontuaru. Gdyby nie to, pewnie panowałby tu okropny zaduch.

   Nie obawiała się, że szef wyciągnie wobec niej konsekwencje za to niedopatrzenie. Nawet jeśli uważnie przestudiuje kwietniowy rachunek za prąd, nie zorientuje się, że jest odrobinę wyższy niż powinien być. Zarówno to, jak i inne oszczędnościowe cięcia proponowane przez Krystiana nie przynosiły bowiem większych efektów, zwyczajnie ginęły w kosztach funkcjonowania firmy.

   Olga zalogowała się na służbową pocztę. Zanim mrugające kropeczki krążące na środku monitora zniknęły, ukazując w zamian liczbę nowych nieprzeczytanych wiadomości, już nie było jej za biurkiem. Maile musiały poczekać, choć zwykle to właśnie od nich zaczynała każdy dzień pracy, a przynajmniej robiła tak jeszcze miesiąc temu.

   Westchnęła i niczym lekarz w szpitalu udała się na obchód klubu. Pierwsze zajęcia zaczynały się o dziewiątej, do tej pory trzeba było doprowadzić do ładu salę, w której miały się odbyć. Teoretycznie w ogóle nie powinno jej to interesować, o samym robieniu tego nawet nie wspominając, w końcu nie zatrudniała się tu w charakterze sprzątaczki. Jednak odkąd szef zrezygnował z usług poprzedniej ekipy sprzątającej, podobno domagającej się horrendalnej i niczym nieuzasadnionej podwyżki, jakoś nie udało mu się znaleźć nowej i tańszej. A od tego czasu minął już ponad miesiąc!

   Oczywiście klub nie mógł zarastać brudem, powinien spełniać chociaż minimum norm sanitarnych. Początkowo Krystian próbował podzielić te obowiązki pomiędzy pozostałych członków personelu, ale jakoś nikt nie kwapił się do odkurzania czy mycia podłóg. Jedna z pracownic – Łucja – była nawet wyraźnie oburzona taką sugestią i zagroziła mu, że zamiast po szmatę pójdzie zaraz do domu i już nie wróci. Na szczęście szef załagodził tę sytuację i nadal tu pracowała. Olga nie sądziła, by właściciel zrozumiał niestosowność swojej propozycji, pewnie nie widział w tym nic złego i ustąpił jedynie dlatego, że nie mógł pozwolić sobie na odejście instruktorki, której zajęcia przyciągały do klubu większość jego klientów. Zdawał sobie sprawę, że gdyby Łucja odeszła – choćby do Body Fitu – to zabrałaby tam ze sobą prawie połowę ćwiczących tu kobiet. Nie dopuścił do tego, lecz problem sprzątania pozostał nierozwiązany. Mimo to nie zdecydował się zatrudnić nikogo na stałe.W praktyce przychodzili tylko raz dziennie i uwijali się ze wszystkim w ciągu dwóch godzin.

   Przedtem sprzątano tuż po zakończeniu zajęć, jeszcze tego samego dnia, ale agencja liczyła sobie więcej za pracę w tych godzinach, podobnie zresztą jak wczesnym rankiem. W końcu skoro większość firm nie chciała, by zakłócano ich funkcjonowanie warkotem odkurzacza czy przeganianiem pracowników od biurek, to nic dziwnego, że usługi świadczone o tych porach były droższe. Ze względu na tę oszczędność sprzątaczki pojawiały się w klubie dopiero o dziewiątej, czyli wtedy, gdy już rozpoczynały się pierwsze treningi.

   W związku z tym właśnie na Olgę spadł dodatkowy obowiązek porządkowania sali, w której się odbywały. Teoretycznie mogła się na to nie zgodzić, tak jak zrobili to pozostali pracownicy, lecz nie chciała ryzykować zwolnienia. Zdawała sobie sprawę, że pełni tu funkcję pomocniczą, nie wypracowuje bezpośredniego zysku tak jak instruktorzy, więc zastąpienie jej kimkolwiek innym nie stanowiłoby większego problemu. Przystała na te poranne porządki, choć tylko w ograniczonym zakresie, sprzeciwiając się na przykład szorowaniu toalet. Jej wypielęgnowane dłonie i paznokcie nie zniosłyby tego.

   Hol, w którym znajdowała się recepcja, nie wymagał sprzątania, podłoga śmiało mogła poczekać do przyjazdu sprzątaczek. Dobrze, że już nadeszła wiosna – pomyślała. W marcu cały hol tonął w roztopionym śniegu i błocie. [...]

   Pchnęła drzwi niedużej sali na piętrze. Nie była pewna, ale wydawało jej się, że po drugiej stronie coś lekko o nie stuknęło. Właściwie nie tyle to usłyszała, co poczuła. Przekroczyła próg i niemal natychmiast przystanęła, jakby jej nogi właśnie zastygły się w płynnym cemencie. Patrzyła przed siebie, szybko mrugając. Nie wierzyła własnym oczom.

   Recepcjonistka przypuszczała, że wynika to z faktu, iż zrozumiał, że poprzednia ekipa sprzątająca, nawet po podniesieniu stawek za swoje usługi, oferowała niższe ceny niż konkurencja. Rogaczewski był jednak zbyt dumny, by przyznać się do błędu. Wolał korzystać z usług dużej agencji (z proporcjonalnym do wielkości cennikiem), jednak klubu nie było stać na to, by pracownicy serwisu sprzątającego pojawiali się tu tak często jak ich poprzednicy. 

 „Sylwetkę doskonałą” – zarówno w wersji drukowanej, jak i elektronicznej – wciąż można zamawiać na:


Przy zamówieniu 3 egzemplarzy (lub więcej) wysyłka gratis.


Skusicie się?