– Hej, dzisiaj chyba nie miało śnieżyć? – Anna nieświadomie powtórzyła słowa swojego anioła. Za przeszkloną witryną kawiarni niespodziewanie rozpętała się śnieżna burza. Parę godzin wcześniej, jak co rano, Anka sprawdziła prognozę pogody: przy pięciu stopniach powyżej zera można się było spodziewać co najwyżej tradycyjnej listopadowej mżawki. Taka pogoda zwiastowała umiarkowany ruch w kawiarni, bo, co prawda, wszyscy chętnie przychodzili się schronić w gościnnych progach „Dzień dobry!”, ale w tym celu musieli wcześniej wyjść z własnego ciepłego domu. Anka podskórnie poczuła dreszcz podekscytowania przechodzący jak fala przez kawiarnię, podczas gdy kolejni goście kierowali wzrok w stronę okien.
– Nie ma prawa śnieżyć. Mój zegarek twierdzi, że mamy lekkie zachmurzenie. – Wojciech Miśkiewicz oderwał się na chwilę od rozmowy z żoną. Z widoczną przyjemnością poprawił widniejący na nadgarstku sportowy zegarek, po czym rzucił krytyczne spojrzenie niesfornej pogodzie.
– Widzisz, ten zegarek pokazuje prognozę pogody – zwrócił się do Anki.
– Plus pięć stopni i mała chmurka.
– Mała chmurka? – Anna założyła ręce na piersi.
– Może powinieneś wystawić go na zewnątrz.
– Mógłbym. Jest wodoodporny. I niezawodny.
– Właśnie widzę. Więc jak wyjaśnisz to, co się dzieje za oknem?
– A to – odpowiedział poważnie Wojciech, akcentując każde słowo – to najwyraźniej jest anomalia.
*
– Jak cudownie! – Matylda zdążyła już się zerwać z fotela i zastygła przy szybie jak zaczarowana.
Bezskutecznie usiłowała dostrzec pojedyncze płatki w zawiei. Całą przestrzeń za oknem wypełniała szalejąca, miotana wiatrem zamieć. Nic, tylko wirująca biel. Pobliskie bloki zniknęły, jak wymazane gumką. Tylko po drugiej stronie ulicy przemknęła jakaś niewyraźna sylwetka, ale śnieg natychmiast ukrył ją przed ludzkim wzrokiem. Dziewczyna zamrugała, niezdecydowana czy szalejący śnieg bardziej ją zachwyca, czy niepokoi. Nieoczekiwanie poczuła przemożną ochotę, żeby wyjść z kawiarni i zanurzyć się w tej bieli. Wyobraziła sobie, że w swoim kolorowym poncho wiruje razem ze śniegiem, a płatki osiadają jej na policzkach. A potem wyciągnęła rękę za siebie, intuicyjnie, bez patrzenia, odnajdując dłoń męża. Wokół rozbrzmiewał gwar rozmów i do rozmarzonej Matyldy docierały ich fragmenty.
– W internecie piszą, że dziś nie ma żadnego śniegu.
– Ale tutaj donoszą, że centrum już jest zakorkowane.
– W internecie są same głupoty.
– Powiem państwu, że tak, korki, trochę śniegu i już się zaczyna, jak to zawsze w Polsce. Poszerzyliby nam ulice, jak na Zachodzie, to nie byłoby problemu. Mogliby zrobić piętrowe autostrady, jak w Ameryce. Ale władza zawsze wie lepiej.
– A ja to nie interesuję się polityką, pójdę z małym na sanki.
– Nie boi się pani? Mój bawi się tylko na płaskim. Jeszcze by coś złamał na sankach.
– Pewnie, droga pani. Płozy.
*
W przeciwieństwie do Matyldy Miśkiewicz, jej anioł nie musiał dostosowywać się do społecznych konwenansów, nie obawiał się też przeziębienia. Wiedziony porywem serca Matiel wyfrunął z kawiarni w sam środek zawiei. Najpierw kręcił się wokół własnej osi, oślepiony przez śnieg, potem wzbił się wyżej, usiłując coś dostrzec. Wiatr się uspokoił i niespodziewanie wyszło słońce. Pole Mokotowskie zniknęło pod grubą puchową pokrywą. Nie było widać ścieżek, a gałęzie drzew ugięły się malowniczo pod ciężarem śniegu. Anioł sfrunął znów na ziemię wprost w iskrzący od mrozu krajobraz. Słońce padło na białe pióra, które rozbłysły tak intensywnie, że niemal dało się zauważyć obecność niebiańskiego posłańca w parku. Ale ludzie dopiero wciągali buty i zarzucali kurtki. Zanim Pole Mokotowskie zaroiło się od spontanicznych spacerowiczów, anioł zdążył się wybiegać i już zamierzał wracać, kiedy się potknął. Śniegowa zaspa!
Parę kroków dalej ktoś obserwował, jak Matiel fiknął koziołka, lądując po uszy w zaspie, rozbawiony jak dziecko i niepomny, że takie zachowanie nie licuje z powagą jego zajęcia. W końcu do jego uszu, nieco przytkanych śniegiem, dotarł naburmuszony głos.
– Ten śnieg nie miał prawa spaść.
Matiel zamknął oczy i powstrzymał się od wpełznięcia z powrotem w zaspę. Rozejrzał się za Annaelem, oczekując wsparcia, ale ten chyba został w kawiarni, razem ze swoją Anią i kotem Kleofasem.
– Coś się dzieje. – Anioł, stojący obok, odchrząknął i nerwowym ruchem potarł wąsy.
Był to Wonsael, przez nieżyczliwych przezywany czasem Wąsaelem. Pracował jako anioł stróż Wojciecha Miśkiewicza. Sam lubił określać siebie jako pełnomocnika do spraw duchowych. Tym samym, jako opiekun męża Matyldy, był partnerem Matiela… Oczywiście w sensie zawodowym. Z podopiecznym łączyły go przynajmniej dwie cechy: pracoholizm i imponujące wąsy. Dzięki wysiłkom anioła, wysiłkom, których, nawiasem mówiąc, nikt należycie nie doceniał, prowadzone przez Wojciecha wydawnictwo Książka i Myśl utrzymywało wysoką pozycję na rynku. Odkąd Wojciech się ożenił, ambitny anioł czuł się odpowiedzialny nie tylko za firmę, ale też za nowo powstałą rodzinę. W przeciwieństwie do niefrasobliwego Matiela, który latał po śniegu, jak, nie przymierzając, kura po podwórku, Wonsael traktował pracę poważnie. Świadczyła o tym jego sztywno wyprostowana sylwetka i biały garnitur, który nosił zamiast tradycyjnej luźnej szaty.
– Temperatura miała oscylować w okolicy pięciu stopni. Na plusie. Miał też być wiatr. – Wonsael powiódł wzrokiem po świetliście błękitnym nieboskłonie.
– Tak – dodał, przyznając sobie rację, ponieważ Matiel jeszcze nie włączył się do rozmowy. A potem zerknął na swój zegarek. Był podobny do sportowego modelu, który Matylda ofiarowała Wojtkowi na ostatnie urodziny (już nieważne, które), ale ponieważ anielski zegarek stworzono w Niebiosach, miał on więcej bajerów i pokazywał inne rzeczy. Duża wskazówka odliczała czas, który minął od ślubu ich podopiecznych. Zawarty przez ludzi związek małżeński zobowiązywał anielskich stróżów do ścisłej współpracy. A to oznaczało, że obaj, zarówno Wonsael, jak i Matiel, powinni być uważni i wyczuleni na znaki. Mieć oczy dookoła głowy, a nie głowę w zaspie śnieżnej… Jak niektórzy. Zwłaszcza że wedle anielskiego zegarka około siedmiu miesięcy dzieliło ich od planowanych narodzin małego człowieka.
Wonsael jeszcze raz spojrzał krytycznie na śnieg i na Matiela, który wykorzystał moment jego nieuwagi i czmychnął, zaciekawiony grupą bawiących się w parku dzieci.
I tak to właśnie wyglądało, od niemal dwóch lat. Obaj zostali stworzeni na początku świata. Obaj, lekko licząc, istnieli od miliardów lat. Ale wyglądało na to, że dojrzały i odpowiedzialny był tylko jeden z nich.