"Bądź osobą dającą wsparcie. Świat ma już wielu krytyków." - Dave Willis ❤

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Miłość za sceną


Na szczycie
K.N. Haner


Wydawnictwo: Novae Res
Data premiery: 13 luty
liczba stron: 794
Ocena: 5+/6

Patronat medialny:
LITERACKI ŚWIAT CYRYSI





    
      Literatura erotyczna w ostatnim okresie bez wątpienia przeżywa swoisty boom. Cieszy mnie to ogromnie, bo mam w czym wybierać. Tym razem moją uwagę przykuła książka ''Na szczycie'' K.N. Haner, tak więc, gdy tylko dostałam ją w swoje ręce, czym prędzej zabrałam się za czytanie. Kilka słów o treści.

Sedrick Mills, menadżer znanego na całym świecie zespołu rockowego Sweet Bad Sinful, właśnie uciekł sprzed ołtarza. I obiecał sobie, że odmieni życie pierwszej lepszej dziewczynie, którą zobaczy w klubie ze striptizem. Przypadek, a może przeznaczenie sprawia, że na jego drodze staje Rebeca Staton, piękna, atrakcyjna striptizerka, występująca w stroju anioła. Ich spojrzenia krzyżują się, dziewczyna zapomina o wykonywanej choreografii, za co właścicielka lokalu wyrzuca ją z pracy. Sedrick wykorzystuje tę okazję. Proponuje jej pracę tancerki w swoim zespole, plus roczny tournée po całych Stanach, prywatny samochód, apartamnety i wiele innych przywilejów. Czy Rebeka skorzysta z tej jakże kuszącej oferty?

Nie przypuszczałam, że dwudziestosześcioletnia K.N. Haner (pseudonim) napisze aż tak odważną historię. Jak sama autorka wspomina na swoim blogu (http://knhaner.blogspot.com/), przygodę z literaturą erotyczną zaczęła w listopadzie 2012 roku. Koleżanka z pracy namówiła ją do przeczytania "50 Twarzy Greya", która od razu zawładnęła jej sercem, podobnie, jak "Dotyk Crossa" oraz "Za sceną".
-
To w dużej mierze seria o Sinnersach stała się inspiracją do powstania historii Rebeki i Sedricka. Dlatego bohaterowie ''Na szczycie'' mają dużo fizycznych cech chłopaków z Avenged Sevenfold.

Ten obszerny objętościowo debiut zawładnął moimi myślami. Nie wiem od czego mam zacząć, gdyż ciężko przeanalizować prawie 800-stronicową fabułę. W skrócie- istny emocjonalny rollercoaster z małymi przerwami na złapanie oddechu. Już od pierwszych stron zostałam wciągnięta w wir akcji. Poznajemy singielkę Rebekę Staton, która z powodu bardzo trudnej sytuacji życiowej zarabia na utrzymanie jako striptizerka w nocnym klubie go-go. Pewnego razu po przypadkowym spotkaniu z tajemniczym gościem, jej los odmienia się o 180 stopni. Dołącza do sławnego zespołu rockowego i wtedy zaczyna się pełna erotycznych niespodzianek i romantycznej miłości przygoda.

Oszalałam na punkcie Seda i wszystkich członków zespołu Sweet Bad Sinful. W jednej chwili się ich kocha, w drugiej nienawidzi. Dlatego nie dziwi mnie irracjonalne zachowanie Rebeki, bo sama miałam istny kołowrotek w głowie. Autorka stworzyła nietypowy wątek miłosny. Nie jest to banalny romans, gdzie zakochani patrzą sobie w oczy i szepczą czułe słówka. Ich związek to potężna burza z piorunami pełna nagłych zwrotów, zakrętów, potknięć, wzlotów i upadków. Zatem przygotujcie się na nie lada atrakcję i ekstremalne doznania.

Czytając tę powieść nie sposób się nudzić, cały czas coś się dzieje-spontaniczne zbliżenia seksualne, kłótnie, ucieczki, powroty, rozdrapywanie starych ran z przeszłości, problemy z matką Rebeki, nagłe niedyspozycje zdrowotne, odkrywanie nowych prawd z życia rodzinnego Staton itp. Nie chcę zdradzać niczego więcej, by nie zepsuć nikomu niespodzianki. Napiszę jedynie, to zaledwie przedsmak tego, co przygotowała nam pisarka.

Bohaterowie dopracowani są w każdym szczególe, z wyraziście nakreśloną osobowością i namacalni do granic, tak, że można ich sobie wyobrazić i bez trudu się z nimi utożsamić. Posiadają zarówno pozytywne jak i negatywne cechy, dzięki temu są bardziej realni i wiarygodni. Nie ukrywam, że mocno się z nimi zżyłam. Szczególnie skradł moje serce słodki, a zarazem arogancki i apodyktyczny Sedrick, ponieważ w przeciwieństwie do swoich rozrywkowych kolegów, był absolutnie wierny swojej ukochanej. Nie oznacza to jednak, że posiada nieskazitelny charakter. Przeciwnie. Jest stanowczy, nieustępliwy i porywczy, a także ma bardzo specyficzne upodobania seksualne, które wymagają od obu stron wiele odwagi i niosą za sobą spore ryzyko. Również kreacja Rebeki jest doskonale przemyślana. Wprawdzie często działała impulsywnie i nierozważnie, ale to dodawało jej człowieczeństwa i materialności.

Całość napisana jest współczesnym, plastycznym, potocznym językiem, z przewagą dialogów nad opisami (co uważam za atut). Nie brak też sporej dawki dobrego humoru i ironii. Nie jestem w stanie powiedzieć czy znajdują się tu jakieś błędy fleksyjne, składniowe, stylistyczne albo leksykalne, bo za żadne skarby świata nie potrafiłam się na tym skupić. Mam jedynie drobne uwagi odnośnie niepotrzebnych przekleństw (ale tylko te w trakcie intymnych zbliżeń) oraz kilku naciąganych scenek (np. utrata dziewictwa na raty). Można jednak przymknąć oko na te drobne mankamenty, bo nie psują zbytnio ogólnego odbioru lektury. Wspomnę jeszcze o niezwykle śmiałych scenach erotycznych, które mnożą się niczym przysłowiowe grzyby po deszczu. Mamy do wyboru: pieszczoty oralne, seks klasyczny, gejowski, bisex, a także trójkąty i inne wielokąty. Dla każdego coś innego. W tej kwestii jestem osobą tolerancyjną i bezpruderyjną, dlatego nie przeszkadzało mi luźne podejście bohaterów do tego typu spraw. Jednak osoby o konserwatywnym nastawieniu do życia mogą czuć się zniesmaczone lub zgorszone. Zatem, jeśli ktoś nie przepada za frywolnymi, ostrymi scenami kopulacji, odradzam tę pozycję.

Książka wstrząsnęła mną, sprawiła, że chłonęłam z niezakłamanym przejęciem każde zdanie. Oprócz cierpienia, bólu, rozczarowania i bezsilności znalazłam w niej przyjaźń, żarliwą namiętność, pożądanie, pasję, poświecenie, a przede wszystkim wielką miłość, która jest w stanie wiele znieść i wiele wytrzymać. Z niecierpliwością czekam na drugi tom, gdyż jestem ciekawa, co autorka jeszcze chowa w zanadrzu. Tymczasem polecam ''Na szczycie'' wszystkim miłośnikom "niegrzecznej" literatury. Mam nadzieję, że będziecie usatysfakcjonowani tak samo jak ja.



***
Fan page książki na Facebooku: klik
Wydawnictwo Novae Res

sobota, 27 grudnia 2014

Wywiad z Danką Braun

fot. Klaudia Kot
Wojtek Q
1. Moja miłość do słodkości jest doprawdy nierozerwalna. Gdy się złoszczę- sięgam po słodycze, jestem szczęśliwy- także sięgam po słodycze. A gdyby dziwnym trafem zamieniła się Pani w "coś słodkiego", co by to było? Jakie miałaby Pani nadzienie?


Lepiej sięgać po słodycze niż po alkohol:) Ja również uwielbiam słodycze, ale je sobie dozuję, mam dzienny limit słodkości i rzadko go przekraczam. Nigdy jednak nie patrzyłam na siebie w kategoriach ewentualnej czekoladki. Hm, gdybym zamieniła się w batonik, to taki z nadzieniem rumowym, jak komunistyczny „Jacek” lub „Danusia”. Lubię te batoniki, bo nie są mdłe ani zbyt słodkie. Gdy się ich zje dużo, mogą zaszumieć w głowie, co może nawet poskutkować utratą prawa jazdy. Wolę je od „Marsów” czy „Snikersów”. Jestem z natury osobą sentymentalną, przywiązuję się nie tylko do ludzi i rzeczy, ale nawet do smaków.

2. Słyszymy ją, gdy spokojnie powiewa w lesie. Dostrzegamy ją także ukrytą pomiędzy metrem, a ruchliwą drogą. To właśnie melodia. Kobieta, której nie widzimy, ale słyszymy doskonale. Jaką melodią jest Pani życie?

Łatwiej byłoby mi odpowiedzieć na to pytanie, mówiąc jaką melodią nie jest na pewno moje życie. Na pewno nie jest hip-hopem, ani muzyką techno. Nie jest również głośnym disco ani disco-polo. Ale nie jest też muzyką Beethovena. Uwielbiam słuchać amerykańskich evergreenów, takich jak „Wonderful World” czy „Over the rainbow”. Chyba właśnie do tej drugiej piosenki porównałabym siebie i moje życie. Może nie jest ono tak piękne jak ta piosenka, ale jej melodia ciągle mi towarzyszy. Mój bohater, Robert Orłowski śpiewał ją przy akompaniamencie gitary w Bieszczadach przy ognisku, a rozdarta wewnętrznie Renata słuchała jego śpiewu przez otwarte okno, kładąc syna do snu. Melodia jest spokojna, nastrojowa, melancholijna, ale ma również skoczne i wesołe akordy.

3. Jaki tytuł miałoby Pani życie? Dlaczego?

Moje życie zatytułowałabym „Historia pewnego fantazjowania”. Zawsze byłam marzycielką z głową w chmurach, taką jak Ania z Zielonego Wzgórza. Ciągle wymyślałam różne historie, a teraz staram się przelać je na papier, albo raczej na ekran laptopa. Pisanie to jest to, co kocham robić, co sprawia mi ogromną radość i daje dużo satysfakcji.

Anastazja B.
1. Co Pani poczuła, gdy zobaczyła swoje pierwsze dzieło na półkach księgarni? Co Panią zmotywowało do napisania własnej powieści?


Po raz pierwszy ujrzałam moją powieść na zdjęciu w swoim telefonie. Leżałam wtedy w szpitalu po operacji oka. Mąż widząc książkę w Matrasie, zrobił zdjęcie i przesłał mi MMS-em. Co czułam? – radość. Humor od razu mi się poprawił i oko przestało boleć. Chociaż zawsze kochałam książki, nigdy wcześniej nie myślałam, że kiedyś jakąś napiszę. Pomysł przyszedł nagle, nieoczekiwanie. Czytając pewną, według mnie, przeciętną powieść, która stała się światowym bestsellerem, pomyślałam, że i ja spróbuję coś napisać. Całe swoje życie lubiłam fantazjować. Często w łóżku przed zaśnięciem lub przy wykonywaniu prozaicznych domowych czynności w mojej głowie powstawały różne historie, wystarczyło więc tylko ubrać je w słowa i przelać na ekran komputera. Wkrótce okazało się, że z tym „przelaniem” wcale nie jest tak łatwo.

2. Kim byłaby Danka Braun, gdyby nie jej wielka miłość do książek?

To oczywiste, gdybym nie kochała książek i tylu ich nie przeczytała, nie byłabym w stanie żadnej napisać. Pisanie to nie jest mój zawód, tylko hobby. Gdybym nie pisała, prawdopodobnie więcej czasu przeznaczyłabym na czytanie. Tę swoją nową pasję odkryłam późno, ale stała się sposobem na życie (nie mylić z przeżyciem - to nadal zapewnia mi księgowość). Pisanie wypełnia mi pustkę, jaka powstała, gdy moi synowie dorośli i wyprowadzili się z domu.

3. Co by Pani zrobiła, gdyby dowiedziała się Pani, że na jutra nie będzie?


To zależy, czy nie byłoby jutra dla mnie, czy dla całej ludzkości i czy jutro oznacza dobę, czy jest przenośnią. Jeśli traktować pani pytanie dosłownie, to zakończyłabym swoje życie tak, jak się kończy stary rok: imprezą w gronie najbliższych przyjaciół. Byłby alkohol, muzyka i sztuczne ognie. Pożegnałabym życie i przywitała wieczność (lub nicość) dobrze schłodzonym szampanem. Mocno bym się upiła, bo nie bałabym się jutrzejszego kaca.

Kinga L.
1. Jakie jest Pani pierwsze wspomnienie związane z książką?


Pierwsza książka jaką zapamiętałam to „Król Maciuś Pierwszy” . Było to chyba w 3 klasie podstawówki. Książka tak bardzo mi się spodobała, że nie poszłam do szkoły, wymyślając chorobę. Czytałam i płakałam, a wkrótce z tego wszystkiego naprawdę się rozchorowałam. Razem z Maciusiem przeżywałam jego rozpacz po stracie rodziców, problemy w rządzeniu krajem i jego samotność. Korczak wiedział doskonale, jak wzbudzić w małym czytelniku empatię - do tego czasu pamiętam, że bardzo mi było żal Maciusia.

2. Gdyby znalazła Pani złotą rybkę, która spełnia tylko jedno, jedyne życzenie, co by to było?

Mam mnóstwo życzeń do złotej rybki, byłby problem z wybraniem jednego. Kiedy zadawała Pani to pytanie, na pewno nie chodziło o tak banalne i oczywiste odpowiedzi, jak zdrowie i pieniądze. Oto moje życzenie w sam raz dla złotej rybki: Chciałabym, żeby moje książki były dostępne we wszystkich księgarniach świata i podobały się wszystkim czytelnikom – niestety rybka musiałaby spełnić dwa życzenia, żeby mnie uszczęśliwić.

3. Kraków to moje ukochane miasto. Jama Michalika i Piwnica pod Baranami są nasiąknięte duchem artystów wielu pokoleń. Które miejsce w Krakowie jest "Pani" miejscem?

Moim ulubionym miejscem jest Rynek. Uwielbiam latem siedzieć w kawiarnianym ogródku i obserwować spacerujących Krakusów, turystów i gołębie. Pić piwo z sokiem imbirowym, patrzeć na podjeżdżające dorożki, na „wydziczających się” mimów i słuchać hejnału spływającego z Wieży Mariackiej. Kocham to miejsce. Tętni radością i energią, wzbudzając równocześnie pewną nostalgię i zadumę nad przemijaniem.

Mała Pisareczka
1. Jak pani zdaniem sprawić, by nie tylko dzieci, ale również dorośli zaczęli czytać?


Najlepszym sposobem na Polaków, żeby zachęcić ich do książek, to chyba ustawowe wprowadzenie zakazu czytania :) Znając naszą narodową przekorę, chyba byłaby to najlepsza metoda spopularyzowania czytelnictwa. Mówiąc poważnie, po pierwsze praca u podstaw: uczenie małych dzieci miłości do książek (czytanie bajeczek na dobranoc). Mały czytelnik wyrośnie kiedyś na dorosłego czytelnika. Po drugie: popularyzowanie czytania przez celebrytów i media. Gwiazdka telewizyjna zamiast chwalić się publicznie kupnem torebki za 30 tys. złotych lub posiadaniem w szafie 500 par butów, niech pochwali się swoją biblioteczką. Niestety celebryci mają duży wpływ na młodych telewidzów. Wcale mnie nie bulwersuje, gdy sexy bibliotekarka promuje swoje miejsce pracy. Niech piękna modelka albo aktorka również to robi, pozując w bieliźnie, ale z książką w ręku. Polityka państwa też powinna iść w kierunku propagowania czytelnictwa, tak jak to robi w dziedzinie sportu. Trenerzy dostają gigantyczne gaże za naukę kopania piłki (przeważnie mało skuteczne), niech dobry autor też zostanie dobrze nagrodzony. Zwolnić wydawców i księgarzy z podatku VAT przy sprzedaży książek polskich autorów. Wspomagać księgarnie, ustalając dla nich niższe podatki i opłaty. Stacje telewizyjne mogłyby robić realisty show nie z gotowania, ale z czytania. Uchwalić ulgi dla pracodawców stosujących dywidendy w postaci książek lub nagradzających swoich pracowników książkami. Mam w zanadrzu jeszcze kilka innych pomysłów, tak samo niewykonalnych, jak te przeze mnie przedstawione. Dodam na koniec, że w popularyzowaniu czytelnictwa dużo dobrego robią blogi książkowe, takie jak blog Cyrysi :)

2. Lektury szkolne - dobre czy złe - jakie zmiany by pani zaproponowała?

Nie jestem na bieżąco z lekturami szkolnymi, ale pamiętam, że moje dzieci musiały czytać w 2 klasie „Na jagody” Konopnickiej, tak jak i ja, i moja mama. Nawet dla dorosłego ta lektura nie jest lekka do czytania ze względu na słownictwo, a co dopiero dla dzieciaka. Musiałam swoim synom tłumaczyć co drugie słowo. Skąd małe dziecko może wiedzieć, że miesiączek na niebie to księżyc?! Według mnie w szkole podstawowej lekturami powinny być książki ciekawe i przyjemne w czytaniu. Zadaniem szkoły powinno być przekonanie dziecka, że czytanie książek może sprawiać przyjemność taką samą jak film czy gra komputerowa. Natomiast w liceum młodzież powinna poznać literaturę z „wyższej półki”. Uważam, że człowiek mający pretensje do inteligencji, powinien znać twórczość Mickiewicza, Sienkiewicza, Prousta i innych światowych klasyków. Zmuszanie uczniów do czytania ich dzieł ma sens, ponieważ rzadko kto z własnej woli przeczytałby „Dziady” czy „Konrada” :) , a powinien przeczytać, bo to nasza spuścizna narodowa.

3. Miłość czy namiętność - które uczucie jest bliższe pani, a które pani bohaterom?

Jestem w takim wieku i z takim stażem małżeńskim, że namiętność ustąpiła miejsca miłości :). Jednak nie dotyczy to moich bohaterów. Oni pałają namiętnością i pożądaniem, ale również kochają miłością godną Romea i Julii. Uważam, że prawdziwa miłość łącząca kobietę i mężczyznę, powinna być podlana sosem namiętności. Żeby małżonkowie tworzyli udany związek, muszą czuć do siebie pociąg fizyczny, musi być ta osławiona chemia, bo inaczej będą zdrady lub rozwody. Seks odgrywa ważną rolę – w głównej mierze dotyczy to mężczyzn – wiedziała o tym Renata i dlatego tak bardzo starała się zadowolić Roberta w alkowie:)

Katarzyna K
1.  Podzielam Pani uwielbienie do serialu "Gotowe na wszystko" :) Z którą z bohaterek serialu utożsamia się Pani bądź, która z nich jest Pani bliższa, i dlaczego?


Nie jestem super gospodynią jak Bree, ani przebojową bizneswoman jak Lynette, nie mam również urody Gabrielle. Została jeszcze Susan Mayer, chyba najwięcej podobieństwa łączy mnie właśnie z tą postacią. Kocham wszystkie gospodynie z Wisteria Lane. Są niesamowite. Mam nagraną całą serię i często wracam na to amerykańskie przedmieście, żeby pobyć z moimi ulubionymi bohaterkami. Trudno mi powiedzieć, którą z nich darzę największą sympatią, bo cała czwórka przypadła mi do gustu. Zresztą nie tylko one, wszyscy bohaterowie są tam wspaniali. Najbardziej podoba mi się w nich to, że nie są idealni. Gdybym mogła wybrać osobowość jednej z nich, to chyba chciałabym być taka jak Lynette. Jest błyskotliwa, przebojowa, potrafi dzieci i męża trzymać krótko. Jest fantastyczną matką, żoną i przyjaciółką. Ma swoje zasady… i mnóstwo słabostek – przez co jest bardzo ludzka.

2. Lubi Pani czytać, zatem który z gatunków literackich jest najbliższy Pani sercu?


Moim ulubionym gatunkiem literackim to saga i powieść kryminalna. Pierwszą sagą jaką przeczytałam była „Krystyna córka Lavransa” i od razu zakochałam się w tego typu książkach. Bardzo lubię historie opowiadające dzieje rodziny na przełomie kilkudziesięciu lat, dorastanie młodego pokolenia, zmiany w mentalności i zachowaniu. Do moich ulubionych sag należą powieści historyczno przygodowe Wilbura Smitha i Kena Folletta. Drugim moim ulubionym gatunkiem są kryminały. W tej dziedzinie prym wiodą książki Tess Gerritsen, Lackberg czy Cobena.

3. Czy wierzy Pani w miłość od pierwszego wejrzenia?

Wierzę, przecież moja bohaterka zakochała się od pierwszego wejrzenia! Często jednak mylimy miłość z zakochaniem, a to nie to samo. Nie zawsze zakochanie przechodzi w fazę miłości, czasami wypala się już w pierwszym etapie.

Kasia Jabłońska
1. Czy ma Pani swojego ulubionego bohatera literackiego?


Przeczytałam w swoim życiu tysiące książek, w związku z tym mam wielu ulubionych bohaterów, gdybym ich wszystkich wymieniła, lista ich byłaby bardzo długa. Mam sentyment do Ani z Zielonego Wzgórza, bo była marzycielką i lubiła fantazjować tak jak ja. Drugą postacią literacką z dzieciństwa, która zapadła mi w pamięci to Tomek Wilmowski, bohater powieści Alfreda Szklarskiego. Razem z Tomkiem odkrywałam nowe egzotyczne kraje i ich kultury. W czasach mojego dzieciństwa nie było Internetu, a w telewizji nadawano tylko jeden program. Nie było więc tylu wariantów rozrywki, które oferują dzisiejsze czasy. Gdy któryś z moich kolegów dostał nowego „Tomka”, to reszta klasy wyrywała sobie książkę z rąk, przekupując właściciela słodyczami. Wątpię, czy teraz te powieści spodobałyby się współczesnej młodzieży. Przeglądając je kiedyś (zachowałam wszystkie tomy), stwierdziłam, że autor musiał chyba przepisać pół Encyklopedii Powszechnej, opisując krajobrazy, zwierzęta i obyczaje tamtejszych społeczności, ponieważ nigdy nie był w tych krajach. Nie tylko ja, ale większość moich rówieśników (przeważnie płci męskiej) wspominają tę postać z pewną nostalgią. Natomiast w życiu dorosłym moją ulubioną postacią jest Rhett Butler z „Przeminęło z wiatrem”. On i inne jego współczesne, literackie klony to mój ulubiony typ męskiego bohatera. Nie ukrywam, że Robert Orłowski również ma coś z Rhetta.

2. Pisząc, woli Pani wzruszać, czy podnosić na duchu i wywoływać uśmiech na twarzach czytelników?


To drugie. Oczywiście czasami również usiłuję wzruszać czytelniczki, bo życie to nie romantyczna komedia, ale przede wszystkim chcę nadać moim powieściom optymistyczny klimat. W swoich książkach jedynie dotykam poważnych problemów, „nie rozkoszuję się” bólem i cierpieniem, nie analizuję przez kilkadziesiąt stron złych postępków swoich bohaterów. Staram się nie moralizować, to czytelnicy powinni ustosunkować się i sami ocenić bohaterów. Swoje pisanie traktuję jak swoistą formę terapii, która ma mi pomóc w zwalczaniu nudy dnia codziennego i dodać życiu radości. Dlatego staram się nawet o poważnych sprawach mówić w lekki, czasami żartobliwy sposób.

3. Czy jest jakiś pisarz, który szczególnie Panią inspiruje?

Podziwiam wielu pisarzy. Jednym z nich jest Wilbur Smith. Jego kilkunastotomowy cykl powieści historyczno przygodowych o rodzinie Courteneyów zauroczył mnie kilka lat temu i często do niego wracam. Lubię też twórczość Fena Folletta. Niedawno odkryłam australijską pisarkę Liane Moriarty. Czytałam jej ostatnią powieść „Sekret mojego męża” i nadal pozostaję pod jej wrażeniem. Przeczytałam tę książkę, bo trafiłam przypadkowo w Internecie na opinię jednej z moich czytelniczek, w której napisała, że Danka Braun pisze podobnie, jak ta autorka. Chciałam dowiedzieć się, jak pisze Danka Braun :), więc szybko przeczytałam powieść i… uznałam słowa czytelniczki za wielki komplement.

Sylwka S.
1.  Czy warto walczyć o swoje marzenia? Czy czasami warto odpuścić tylko po to, aby kogoś nie skrzywdzić? Czy iść za słowami, że "życie jest tylko jedno" i dojść do niektórych rzeczy po trupach?


Oczywiście, że trzeba walczyć o swoje marzenia! Ale nie po trupach. Nie uznaję takiej zasady, dżungla życia jeszcze mnie nie wciągnęła. Nie jestem typem przebojowej kobiety, która idzie przez życie, rozpychając się łokciami, chociaż nie ukrywam, że taka postawa czasami mi imponuje – ja jednak tego nie potrafię. Nie umiem skrzywdzić drugiej osoby, żeby osiągnąć cel. Świadomość że ktoś cierpi przeze mnie, bardzo by mnie uwierała. Chyba, że byłaby to krwiożercza „szczurzyca” w wyścigu szczurów, to wtedy przyjęłabym jej zasady gry.

2. Wspomnienie z dzieciństwa, który pamięta Pani do dziś?

Jedno wspomnienie z dzieciństwa utkwiło mi mocno w pamięci. Nie wiem dokładnie ile miałam lat, ale prawdopodobnie około pięciu. Wybrałam się z moim młodszym o dwa lata bratem na spacer do lasu. Wtedy były inne czasy, nie słyszało się ani o pedofilach, ani o handlu narządami ludzkimi, mimo to dziwię się, że babcia nie zainteresowała się, co robi dwójka małych dzieci pozostawionych jej pod opieką. Wzięłam swojego braciszka za rękę i poszliśmy na jagody, jak Jaś i Małgosia. Do lasku było pół kilometra, ale za zagajnikiem rozciągał się duży, prawdziwy las. Znałam to miejsce, bo przychodziłam tam z mamą, ale tego dnia poplątały mi się kierunki i zamiast w lewo poszłam w prawo. Szłam i szłam, trzymając za rękę mojego braciszka, i byłam coraz bardziej przerażona, bo nie rozpoznawałam okolic. Uszłam niewiele, najwyżej półtora kilometra, ale dla dziecka odległość wydawała się ogromna. Moja wyobraźnia zaczęła pracować. Widziałam wyimaginowaną watahę wilków i stado dzików wyskakujących zza drzew. Nie mogłam pokazać niepokoju swojemu bratu, bo zaczął by płakać, więc sama przeżywałam tę katorgę. Do dzisiejszego dnia pamiętam ten strach i przerażenie co się z nami stanie. Kiedy zauważyłam prześwitujące przez ścianę drzew zabudowania, poczułam tak ogromną ulgę i radość, jakby dzielny rycerz uratował nas z rąk groźnego potwora. Jako osoba dorosła zdaję sobie sprawę, że ani odległość, ani zagrożenie nie było tak wielkie, jak sobie wyobrażałam, ale dla małego dziecka było to wielką traumą.

3. Gdzie jest Pani miejsce na ziemi? Gdzie najlepiej się czuje, odpoczywa i ładuje swoje akumulatory.


Moim miejscem na ziemi jest mój dom. Zimą ładuję swoje akumulatory przed kominkiem, a latem na tarasie. Siedzę w fotelu, obłożona poduszkami, z książką w ręku i patrzę na nasz potrzebujący pielęgnacji ogród. Nie zraża mnie brak pięknych rabatek z kwiatami ani potrzeba skoszenia trawy i przycięcia krzewów, tylko siedzę i czytam - ogrodem musi zajmować się mąż.

Zosia Samosia :)
1. Czy uważa Pani, że magia rzeczywiście istnieje? Czy można ją znaleźć w zwykłym codziennym życiu?


Całe nasze życie jest magią. Czasami wydaje mi się, że wszystko wokół nas, otaczający nas świat i my- ludzie, jesteśmy tworem potężnego czarodzieja, który za pomocą czarodziejskiej różdżki tworzył swoje dzieło przez miliardy lat i ciągle je tworzy. Nie wierzę w wampiry, wilkołaki ani nawiedzające nas duchy. Ale przecież, jak powiedział Szekspir w „Hamlecie”: „są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się naszym filozofom”. Zdarzają się jednak na świecie zjawiska niewytłumaczalne przez naukę, ja sama przeżyłam kilkakrotnie coś takiego. Na przykład wierzę w przeczucia. Kilkanaście lat temu mój syn zaczął narzekać, że źle się czuje. Był w dzieciństwie strasznym hipochondrykiem i histerykiem, dlatego nie traktowałam jego narzekań poważnie. Kazałam mu iść na górę do swojego pokoju, a sama w tym czasie przygotowywałam kolację. Jednak coś mnie „tknęło” i poszłam za nim, chociaż zawsze w takich sytuacjach bagatelizowałam jego narzekania. W połowie schodów (bardzo stromych) zemdlał, poleciał do tyłu jak kłoda. Gdybym nie szła za nim i nie chwyciła go nieprzytomnego, nie wiem jakby się to skończyło. Do dziś na to wspomnienie dostaję dreszczy trwogi. Przeżyłam w swoim życiu jeszcze kilka innych niewytłumaczalnych sytuacji, na przykład: wywołaliśmy w akademiku ducha Anastazji K. nieżyjącej ciotki mojej koleżanki. Niestety nie spodobałam się ciotce – tak powiedział wirujący talerzyk. Nie wiem jak wytłumaczyć to zjawisko, ale nikt nie popychał talerzyka, sam wpadł w wibracje i narysowaną strzałką pokazywał litery, które tworzyły sensowne wyrazy :)

2. Motto, którym kieruje się Pani w życiu?

Moim mottem którym zawsze starałam się kierować, była zasada „Idź przez życie tak, żeby inni przez ciebie nie płakali” .Ostatnio doszło jeszcze jedno motto „Ciesz się każdym dniem, bo życie jest bardzo krótkie ”. Niestety nekrologi znajomych, które pojawiają się ostatnio, coraz częściej przypominają mi o tej maksymie.

3. Do dziś pamiętam zapach ... ?

Do dziś pamiętam zapach chleba pieczonego przez moją babcię. Nigdy nie jadłam czegoś tak dobrego jak własnoręcznie upieczony przez nią chleb. Jadłam inne wiejskie chleby, ale żaden nie smakował jak tamten pieczony przez babcię. Piekła chleby tylko na święta. Każdy z jej 5 synów dostawał jeden wielki bochen wielkości koła od roweru. Chociaż szynka była wtedy na polskich stołach rarytasem, mnie najbardziej smakowała pajda chleba posmarowana masłem. Nie chciałam szynki, bo zabijała ten wspaniały smak i zapach. Wszystkie moje kuzynki (wnuczki babci) też pamiętają ten chleb.

nieidentyczna
1. Wielu ludzi obecnie stwierdza, że rzadko czyta książki. Są wśród nich i tacy, którzy w ciągu roku nie przeczytają ani jednej. Jak Pani myśli, czy możliwe jest pełnowymiarowe i pełnowartościowe życie bez literatury? Czy istnieje jej jakiś dobry zamiennik?


Jest wielu ludzi, którzy nie czytają książek i żyje im się wyśmienicie :) Dwudziesty pierwszy wiek daje nam cały wachlarz opcji spędzania wolnego czasu. Mamy telewizję, Internet, gry komputerowe… i mało czasu, bo coraz więcej pracujemy. Kiedy wreszcie znajdujemy wolną chwilę, zasiadamy przed telewizorem lub komputerem, bo jest to zajęcie mało absorbujące – czytanie książki wymaga więcej czasu i uwagi. Należę do tej mniejszej grupy społeczeństwa: ludzi nie umiejących żyć bez książki. Książka towarzyszyła mi od wczesnego dzieciństwa i nadal mi towarzyszy. Kiedy nie mam jej w pobliżu, czuję się jak nałogowy palacz, któremu zabrakło papierosów. Według mnie ani film, ani gry komputerowe, ani słuchowiska radiowe nie są w stanie zastąpić książki. Tylko pisarz może wykreować nową rzeczywistość, w której jesteśmy niemymi świadkami opisanych wydarzeń. „Kto czyta, żyje wielokrotnie” – zgadzam się z tym w stu procentach.

2. Jaką zasadą kieruje się Pan podczas pracy twórczej –pisania?


Tworząc świat moich bohaterów, staram się, żeby przypominał ten nasz prawdziwy. Żeby postaci fikcyjne były podobne do ludzi z „realu”, żeby ich życie i problemy były takie jak zwykłego Polaka. Rzadko w naszym otoczeniu możemy spotkać idealnych ludzi, „nieubrudzonych” wadami i słabostkami. Nie chcę jednak, aby życie moich bohaterów było bezbarwne i nudne. Mój syn skrytykował mnie, gdy zaczęłam opisywać codzienny, szary dzień Renaty. „Mamo, zwykłe życie to mamy na co dzień, w książkach nie może być nudy, musi się coś dziać”, powiedział – chyba miał trochę racji. Dlatego staram się nadać przedstawionym przeze mnie historiom dużo realizmu, ale robię to w taki sposób, żeby nie zabrało w nich ciekawych zdarzeń. Poważne problemy usiłuję przedstawić językiem niezbyt poważnym, żeby czytelniczkom „dobrze się czytało” Dokładniejszą odpowiedź na swoje pytanie znajdzie Pani w pytaniu następnej uczestniczki konkursu, pani Kingi. :)

3. Proszę dokończyć zdanie: „Dobry pisarz to…”

Dobry pisarz to autor potrafiący dobrze wykreować nowy wyimaginowany świat, który porywa i wciąga czytelnika, jednocześnie czegoś go uczy, wzrusza i bawi.

Kinga K.
1.  W jednym z wywiadów powiedziała Pani coś, co mnie osobiście bardzo ujęło:-): "Zaczynając pisać książkę, postanowiłam trzymać się jednej zasady: moi bohaterowie muszą mieć wady i nie mogą być jak przejrzysty kryształ. Nie lubię w powieściach jednowymiarowych postaci. Na świecie rzadko spotyka się ludzi idealnie dobrych lub do cna złych. Każdy z nas ma w sobie coś z anioła i diabła, dlatego nie stosuję podziału na czarne i białe charaktery, bo każdy mój bohater ma inny odcień szarości . Jedni są jasno popielaci, a inni zbliżają się do grafitu." To prawda, że o skomplikowanych bohaterach fantastycznie się czyta;-), ale też prawda że, jak Pani wspomniała, z poczciwymi ludźmi lepiej się żyje;-). Czy nie kusiło Pani, żeby stworzyć na kartach którejś ze swoich nowych książek takiego "poczciwego", ale pełnokrwistego bohatera, który dałby się lubić i nie byłby nudny;-)?


Już stworzyłam taką postać, ale Pani nie miała jeszcze okazji go poznać, bo dopiero w przyszłym roku wyjdą moje powieści kryminalne. Ciekawa jestem, czy mój nowy bohater spodoba się czytelniczkom. On również, tak jak wszyscy moi bohaterowie, nie jest chodzącym ideałem, ale nie ma wad Roberta. Jest typem silnego, odważnego faceta, który nie zawsze gra fair, ale jeśli kocha, to kocha na zabój (ale nie zabija).

2. Skąd pomysł na wykorzystanie sagi o rodzinie Orłowskich jako tła dla serii kryminalnej:-), czy tylko z sympatii dla bohaterów czy może jeszcze z jakichś innych powodów:-)?

Nie ukrywam, że w trakcie pisania przyzwyczajam się do swoich bohaterów, nawet tych „grafitowych” i często ich później wybielam. Polubiłam rodzinę Orłowskich, ale ileż można pisać o zdradach Roberta?! - dlatego wymyśliłam nową serię z gatunku romantycznego thrillera. Wydaje mi się, że dzięki sadze obyczajowej moi bohaterowie zostaną bardziej „ukorzenieni”, a fikcja literacka nabierze większej realności. No i wierni sympatycy Orłowskich będą mieli możliwość wglądu w dalsze życie tej niesfornej rodzinki.

3. "Mężczyźni z moich powieści w niczym nie przypominają brazylijskich amantów (oprócz aparycji) ani romantycznych bohaterów – są bardzo podobni do tych facetów, których znacie na co dzień. Mają mnóstwo wad, zachowują się jak przeciętny Kowalski i wyrażają się językiem nie zawsze parlamentarnym. Dlatego jeśli szukacie w książkowych bohaterach wspaniałych, nieskazitelnych rycerzy na białym koniu, to niestety w moich książkach ich nie znajdziecie." - czy myśli Pani, że przyjdzie czas na stworzenie nowego męskiego bohatera na miarę pani ulubionego Roberta:-)?

Mam cichą nadzieję, że mój nowy bohater również się spodoba czytelniczkom. W pierwszej powieści nowej serii może wzbudzać pewne wątpliwości, ale w następnych powinien przypaść czytelniczkom do gustu. Ja go polubiłam prawie jak Roberta :)

izabela81
1. Robert z sagi o rodzinie Orłowskich to mężczyzna bezczelny, brutalnie szczery, sarkastyczny, a przy tym niepokojąco przystojny. Można go zarówno pokochać, jak i znienawidzić. A czy Pani takiego mężczyznę by pokochała, czy znienawidziła?


Hm, dziewczyny kochają niegrzecznych chłopców, to naukowo udowodnione :) Wydaje mi się, że zakochałabym się w takim mężczyźnie. Czy zakochanie przeszłoby w fazę miłości? - chyba tak, rozum nie zawsze potrafi zagłuszyć namiętnego bicia serca. Miłość i nienawiść często sobie towarzyszą. Ja na przykład kocham swojego męża, ale są momenty kiedy go nie lubię, czasami nawet nienawidzę – chociaż mój mąż nie ma wad Roberta :) Robert jest typem mężczyzny, który może zawrócić w głowie niejednej kobiecie, nawet mądrej i rozsądnej. Często jednak po latach kobieta żałuje swojej decyzji, że wybrała życie z takim człowiekiem - spotkałam się z tego typu przypadkami.

2. W sadze o rodzinie Orłowskich porusza Pani problem małżeńskiego gwałtu, przemocy domowej, zdrady „dla sportu”, swobody seksualnej, reakcji dzieci na niesnaski i nieporozumienia między rodzicami. Są to dobrze nam znane historie z życia codziennego, ale jakże rzadko opisywane w literaturze. Czy myśli Pani, że są to tematy dlatego niepopularne bo trudne i kontrowersyjne?

Pani Izo, ktoś kto nie czytał sagi, mógłby pomyśleć, że moje książki to ponure opowieści o samych brudach życia rodzinnego, a przecież wcale tak nie jest:) Saga jest przede wszystkim historią o miłości! A miłość oprócz blasków ma również swe cienie, tak jak całe nasze życie. Saga to nie zapis martyrologii pewnej rodziny, Robert nie maltretuje żony - nie bije, tylko policzkuje :) Czytelnicy nie lubią czytać o ponurych sprawach, wolą sięgać po lżejsze tematy - wcale im się nie dziwię. Zmagając się na co dzień z różnymi problemami, szukają odskoczni od swojego życia. Nie zamierzałam zrobić z „Niewierności” psychologicznego studium przemocy w rodzinie, jeśli tak wyszło to wbrew moim zamiarom :) Poruszyłam temat małżeńskiego gwałtu, ponieważ chciałam się trochę „poprzekomarzać” z czytelnikami. Starałam się udowodnić, że nawet ktoś kto zdradza, gwałci i bije żonę, może wzbudzić u czytelnika sympatię, a nawet współczucie. Chyba mi się to udało, bo czytelniczki lubią Roberta, pomimo jego wad. Gdy poruszam trudne tematy, chcę to robić językiem przyjemnym w odbiorze. Jak już wspominałam wcześniej, pisanie jest dla mnie pewną terapią, nie chcę się pogrążać w stany depresyjne - jeśli kiedyś będę pisać o tragicznych wydarzeniach, postaram się zrobić to tak, żeby nie pozostawić w pamięci czytelnika smugi smutku, tylko zadumy.

3. Pani prawdziwe imię to Regina, zaś w sadze o rodzinie Orłowskich pojawia się Renata. Imiona te znaczą to samo. Czy był to z Pani strony zamierzony efekt, czy może wyszło to przypadkiem?

Renata po łacinie znaczy „odrodzona”, natomiast Regina – „królowa”. Są to całkiem inne imiona, mają tylko takie samo zdrobnienie: Renia. Moje imię Regina nigdy mi się nie podobało, bo według mnie jest zbyt pretensjonalne. Przechrzciłam się na Renatę już w młodości. Będąc na studiach, mieszkałam w akademiku z koleżanką o tym samym imieniu i dlatego, żeby nie było pomyłek, zaczęłam używać zastępczego imienia. Od tego czasu dla wszystkich znajomych stałam się Renatą. Nie ukrywam, że tworząc postać Renaty Orłowskiej, nadałam jej to imię z powodu pewnego podobieństwa psychologicznego mojej bohaterki do mnie. Dzięki temu tworząc tę postać, było mi łatwiej ją uwiarygodnić.

martucha180
1. Zapewne ma Pani przyjaciółkę Wenę. Jaka ona jest?


Ta pani odwiedza mnie bardzo często. Siedzi cichutko przy moim biurku i ciągle mi coś szepcze do ucha. Ma dużo do powiedzenia, niestety biedulka przychodzi całkiem nagusieńka, dlatego muszę ją ubrać w ładne szatki, żeby spodobała się moim gościom. Co trochę przebiera się i przegląda w lustrze, i nie zawsze jest ze swojego wyglądu zadowolona. Muszę więc ciągle coś poprawiać w jej wyglądzie, żeby spodobała się i mnie, i czytelnikom :)

2. Czym jest dla Pani SŁOWO?

Dla mnie SŁOWO to tylko narzędzie TREŚCI. Przy jego pomocy kreuję swój literacki świat, do którego zapraszam złapanych w księgarni lub bibliotece nieboraków i staram się jak mogę, żeby im się u mnie spodobało. Nie celebruję SŁOWA, dla mnie ważniejsza jest treść niż forma. Owszem, staram się żeby język, którym się posługuję, był nie tylko stylistycznie poprawny, ale żeby był też barwny, ciekawy i oryginalny. Jednak nie dążę do tego, by uginał się od kwiecistych metafor i przenośni. Rzadko sięgam po poetycko brzmiące porównania, bo boję się by nie przekroczyć linii graniczącej z grafomanią. Wolę język prosty, zbliżony do potocznego, którym posługujemy się na co dzień. Pisząc swoje powieści, staram się nadawać mojemu stylowi raczej żartobliwe brzmienie, niż poetyckie.

3. Pisanie książek wymaga lekkiego pióra. Jak z jego lekkością było w czasach szkolnych? Jak Pani wypracowania oceniali poloniści – co chwalili, a co krytykowali? Czy widzieli w Pani talent literacki czy wręcz przeciwnie?

Do szkoły chodziłam bardzo dawno temu, w czasach, gdy nie wolno było przekraczać w wypracowaniu pewnych sztywnych kanonów zalecanej poprawności. W podstawówce moje prace się podobały, ale w liceum mieliśmy bardzo konserwatywną polonistkę, która nie lubiła liberalizmu w żadnej formie, tym bardziej w szkolnym zeszycie. Natomiast podobały się nauczycielom wypracowania, które pisałam swoim synom – pamiętam, że dostawałam wysokie oceny:) Wiem, że to co robiłam, było bardzo niepedagogiczne, ale niestety byłam zbyt miękka i nie potrafiłam odmówić prośbom moich synów. Zbuntowałam się, gdy przyłapano mojego młodszego syna na klasówce, że nie umie sklecić poprawnie dwóch zdań. W liceum już sami pisali zadania. Na szczęście nie zaszkodziłam im, bo obaj zdali maturę z języka polskiego, a starszy nawet został pierwszym korektorem moich powieści.

Joanna Stoczko
1. Oglądając pewien film, zauważyłam na ścianie restauracji jednego z głównych bohaterów tekst: „Nigdy nie pozwól, by strach przed działaniem wykluczył Cię z gry”. Zgadza się Pani z tą myślą? Gdy postanowiła Pani napisać, a następnie wydać swoją pierwszą książkę, to dosięgły Panią w którymś momencie wątpliwości typu: „książka się nie przyjmie”, „skrytykują ją” itp.?


Zgadzam się z tą myślą. Zawsze warto spróbować, nawet gdy szanse są małe. Przed napisaniem pierwszej książki nie miałam obaw, o których Pani wspomina, bałam się jedynie tego, czy znajdzie się wydawca, który mi ją wyda. Kiedy wydawnictwo podjęło decyzję o jej wydaniu, uznałam, że książka nie jest zła, jeśli ktoś zaryzykował swoje pieniądze, żeby ją wydać. Natomiast takie obawy towarzyszyły mi przy drugiej i trzeciej części. Pierwsza część zdobyła wielu sympatyków. Książka bardzo się spodobała niektórym czytelniczkom, nie mogły doczekać się kontynuacji, dlatego bałam się, czy drugi i trzeci tom ich nie rozczaruje. Z postów i komentarzy jakie mi przysyłają wnioskuję, że nie zawiodłam ich oczekiwań, z czego ogromnie się cieszę.

2. „Nikt nie może uciec przed własnym sercem. Dlatego już lepiej słuchać, co ono mówi. Aby żaden niespodziewany cios nigdy cię nie dosięgnął”- możemy przeczytać w „Alchemiku” Paula Coelho. W pracy i w życiu prywatnym częściej słucha Pani serca, czy jednak rozumu? Co w Pani przypadku jest bardziej zawodne?

Przeczytałam kiedyś na FB pewną myśl, z którą się zgadzam w stu procentach: Idź za sercem, ale rozum weź na wszelki wypadek. Gdybyśmy kierowali się tylko rozumem, nasze życie byłoby ubogie w doznania. Trzeba czasami doświadczyć bólu, cierpienia, rozczarowania, żeby w pełni docenić szczęśliwe chwile. Ale czasami powinniśmy korzystać z podpowiedzi jakie nam podsuwa rozum, tym bardziej przy podejmowaniu ważnych decyzji - racjonalne przeanalizowanie danej sytuacji pomoże nam uniknąć błędów, które mogą drastycznie zmienić nasze życie. Co innego nieprzyjemna przygoda, a co innego katastrofa.

3. Co jest dla Pani ważniejsze- iść czy dojść? Co czuła Pani w chwili pisania kolejnych stron książki? Jakie uczucia (być może ze sobą sprzeczne) Pani towarzyszyły, gdy ją Pani skończyła?


Idzie się po to, żeby dojść, ale czasami trzeba umieć się wycofać. Próbować zawsze warto, ale nie zawsze trzeba koniecznie dojść do celu. Kiedy piszę swoje powieści, towarzyszą mi różne uczucia. Czasami czuję radość, wręcz euforię, gdy uda mi się napisać coś fajnego, ale są dni, kiedy z trudem klecę zdania, skreślam, poprawiam i ciągle jestem z siebie niezadowolona. Niektóre wątki są bardziej bliskie mojemu sercu, a niektóre piszę, bo wymaga tego fabuła. Gdy zbliżam się ku końcowi swojej powieści, nawiedza mnie zawsze pewien dyskomfort: co będę teraz robić? Czuję dziwny żal, że coś się skończyło, ale zaraz pocieszam się myślą, że mam w głowie inne pomysły, które warto pokazać czytelnikom… i zabieram się do nowego projektu.

werka777
1. Niedługo Święta Bożego Narodzenia. Jedną z tradycji wigilijnych jest dodatkowy talerz przy stole dla niespodziewanego gościa. Czy gdyby rzeczywiście do drzwi Pani domu zapukał nieznany, niewzbudzający zaufania człowiek, zaprosiłaby go Pani na tę wyjątkową i magiczną, jedyną w roku kolację?


Prawdę mówiąc: nie wiem. Przede wszystkim zapytałabym innych biesiadników, czy mogę to zrobić, ich zdanie jest przecież najważniejsze, bo to moi najbliżsi. Może to egoizm, ale nie chciałabym psuć im tego wyjątkowego wieczoru. Gdybym stwierdziła, że jednak warto ugościć tego nieznanego człowieka, starałabym się przekonać rodzinę do mojego zamiaru. Gdyby jednak się nie zgodzili, zrobiłabym paczkę i wręczyłabym ją nieznajomemu, ale bym go nie zaprosiła do stołu.

2. Drastyczny scenariusz - pani dom staje w płomieniach. Gdyby miała Pani okazję ocalić z niego jeden przedmiot, co by to było?

Wyniosłabym komputer męża. Są tam zapisane najważniejsze dane księgowe, które zapewniają nam utrzymanie. Dzięki usługom przechowywania danych w chmurze, manuskrypty moich powieści i projektów, nad którymi obecnie pracuję, są bezpieczne – dlatego nie miałabym dylematu, co jest ważniejsze: komputer męża czy mój laptop.

3. Co ceni Pani w ludziach najbardziej?

Bardzo cenię lojalność, uczciwość, odpowiedzialność, chęć pomocy. Lubię też u bliźnich poczucie humoru i radość życia. Towarzystwo takich ludzi wpływa na mnie korzystnie, zarażam się od nich radością i mnie również robi się wesoło.

Basia
1. Dlaczego swoje książki publikuje Pani pod pseudonimem a nie pod prawdziwym nazwiskiem?


Moje nazwisko jest zawsze przekręcane, a imię pretensjonalne: Regina z łac. Królowa. Drugim powodem opublikowania pierwszej powieści były sceny erotyczne, które tam występują. Jest ich niewiele, ale gdy pisałam książkę, nie było jeszcze takiego wysypu powieści erotycznych jak teraz. Mój młodszy syn był w klasie maturalnej, dlatego trochę się krygowałam. Pseudonim wymyślił mąż. Początkowo sceptycznie podchodził do mojego pisania, ale gdy przeczytał fragment, zmienił zdanie, a nawet zachęcał: Pisz, pisz, może napiszesz kiedyś taki bestseller jak Dan Brown i staniesz się jego polską, damską odpowiedniczką, taką Danką Brown. I tak zostało, spolszczyłam jedynie pisownie. Danka Braun chyba łatwiej wpada w ucho i w pamięć niż moje prawdziwe imię i nazwisko:)

2. Skąd czerpie Pani inspiracje do tworzenia historii i tak ciekawych charakterologicznie postaci?

Nie wiem skąd - mam te historie w głowie. Od pewnego czasu siedzą sobie tam grzecznie i czekają, aż wyciągnę je z ukrycia i pokażę innym :)
Obserwuję ludzi i ich zachowania, wsłuchuję się w rozmowy i różne ciekawe opowieści… A potem pojawiają się w mojej wyobraźni nowe historie utkane z fragmentów tych zasłyszanych.

3. Czy jest jakieś pytanie, związane z Pani twórczością, którego dziennikarze ani blogerzy nigdy Pani nie zadali a które chciałaby Pani usłyszeć i na nie odpowiedzieć?
Teraz okazja :)


Pani Basiu, nie mam takiego pytania. Zadano mi tutaj tyle różnych pytań - nawet tak dziwaczne jak „jaką jestem czekoladką” - że żadne wyjątkowe pytanie nie przychodzi mi do głowy.

Edyta Chmura
1. Czytając recenzje Pani książek w większości przypadków trafiłam na dużo pochwał i podkreślanie tego, co ja w powieściach lubię najbardziej - wyraziste postacie, dużo emocji i przeświadczenie, że dana historia mogłaby zdarzyć się naprawdę. Natknęłam się jednak i na opinie, w których porównano "Historię pewnego związku" do harlequina, co ma raczej negatywny wydźwięk. Jak podchodzi Pani do krytyki - ona mobilizuje czy zasmuca?


Niestety nie umiem się zdystansować do recenzji, chociaż bardzo staram się tego nauczyć. Wiem, że nie ma na świecie książki, która by się podobała wszystkim czytelnikom, ale negatywne opinie nadal sprawiają mi pewną przykrość. Może wynika to ze zbyt małej momentami pewności siebie, która prześladuje mnie od dzieciństwa. Gdy przeczytam negatywną opinię lub zobaczę na LC małą ilość gwiazdek przy ocenie którejś mojej książki, ogarnia mnie chwilowe zniechęcenie. Nie trwa to jednak długo, bo zaraz biorę się w garść i tłumaczę sobie, że gusty są różne, tym bardziej, że przeważnie tuż po złej recenzji pojawiają się opinie pełne pochwał i mnóstwa gwiazdek:) Bardzo dobrze na mnie działają posty i wiadomości, które dostaję od czytelniczek, chwalące moje książki. Nie jest to oznaką próżności, a raczej potrzebą akceptacji i aprobaty tego co robię. Każdy taki post działa na mnie jak Red Bull – wzmacnia psychicznie i dodaje skrzydeł.

2. Z tej krótkiej informacji o Pani bije duża dawka optymizmu. Jaka jest Pani recepta na szczęście, poczucie spełnienia i codzienny uśmiech na twarzy? :)

Z tym optymizmem to różnie u mnie bywa. Usiłuję cieszyć się każdym dniem, znajdować radość w drobnych, prozaicznych czynnościach, ale przychodzą również momenty smutku, zwątpienia i rozczarowania. Nachodzą mnie wtedy czarne myśli i strach przed przyszłością. Jednak staram się, żeby te „ponurości” nie odwiedzały mnie zbyt często i szybko je przepędzam, by nie zasiedziały się na długo. Najlepszym lekarstwem na takie ponure chwile jest dla mnie rozmowa z oddaną przyjaciółką, która ma wesołe usposobienie, dobra książka, jakaś fajna komedia w telewizji lub kieliszek adwokata. Często również zasiadam wtedy przed laptopem i przenoszę się do świata rodziny Orłowskich. Wymyślam jakąś humorystyczną sytuację lub dowcipny dialog. Generalnie biorąc: staram się żyć dniem dzisiejszym, nie oglądam się do tyłu zbyt często, ani nie wybiegam w przyszłość, żeby nie ujrzeć tam potworów. I zawsze pocieszam się, że mogło być gorzej - mogłam na przykład urodzić się gdzieś koło równika, w chacie ulepionej z krowich odchodów lub być czwartą żoną jakiegoś islamskiego fundamentalisty.

3. Osoby niewidome mają wyostrzone inne zmysły, dzięki czemu potrafią doskonale dostosować się do swojej sytuacji. Czy u pisarza również następuje wyostrzenie słuchu, wzroku czy innego zmysłu, umożliwiające wyłapywanie z otoczenia ciekawych rozmów, zdarzeń bądź cech u nieznajomych, które po zapamiętaniu zostają wykorzystane w książkach? Czy umysł autora może odpocząć od pracy, kiedy na każdym kroku czyha...inspiracja?

Rzeczywiście, od czasu gdy zaczęłam parać się pisaniem, zwracam większą uwagę na słowa – i te pisane, i te wypowiedziane - niektóre powiedzonka zasłyszane w rozmowie nawet notuję. Często słysząc ciekawą historię, zastanawiam się, czy nie wykorzystać jej w następnej powieści. Większość zdarzeń i sytuacji, które opisuję w swoich powieściach, wydarzyło się w rzeczywistości – albo mnie, albo moim znajomym, albo znajomym znajomych - nawet te historie najmniej prawdopodobne. Niestety zauważyłam również negatywne skutki zbyt wybujałej wyobraźni: od paru lat cierpię na bezsenność. Kiedy leżę w łóżku, nawiedzają mnie różne pomysły związane z moimi bohaterami, umysł non stop pracuje i przez tę aktywność mózgu nie mogę zasnąć.

***
Dziękuję wszystkim czytelniczkom za wzięcie udziału w konkursie. Miałam duży dylemat, do kogo ma zawędrować saga, ponieważ wszystkie pytania były bardzo interesujące i czasami wyjątkowo zaskakujące np. pana Wojtka. W końcu zdecydowałam, że tą osobą wyróżnioną zostanie pani Edyta Chmura, która już raz brała udział w podobnym konkursie z moją książką, tylko na innym blogu. Wtedy jej się nie powiodło, za to teraz dostanie aż trzy powieści ;)

--
Danka Braun
www.facebook.com/danka.braun

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dziękuję serdecznie Pani Dance Braun za poświęcenie swojego czasu oraz za udzielenie Nam niezwykle interesującego wywiadu. 

Składam także gorące podziękowania wszystkim, którzy wzięli udział w konkursie i zadali pytania.

Gratuluje zwyciężczyni i pozdrawiam!!! 

Cyrysia

piątek, 26 grudnia 2014

Licz tylko na siebie


Klucz
Elżbieta Danuta Wardęszkiewicz

 
Wydawnictwo: Novae Res
Data premiery: styczeń
Ilość stron: ok. 423
Ocena: 5/6









      Jak mówi stare porzekadło: umiesz liczyć, licz na siebie, bo dzięki temu unikniesz rozczarowania. Czy w głoszonych słowach rzeczywiście tkwi jakiś środek zaradczy? Spróbujemy się tego dowiedzieć na przykładzie perypetii główniej bohaterki ''Klucza'' Elżbiety Wardęszkiewicz.

Mela od wczesnego dzieciństwa była tyranizowana przez sadystycznego ojca, który w młodości przeszedł przez piekło obozu koncentracyjnego. Zahartowana przez bolesne doświadczenia życiowe, głęboko do serca bierze sobie słowa matki: ''Zapamiętaj na całe życie: Licz tylko na siebie. Wtedy nigdy się nie zawiedziesz. To jest klucz do sukcesu''. W myśl tej zasady Mela próbuje odnaleźć się w dorosłej rzeczywistości. Z jakim to wyjdzie rezultatem?

Elżbieta Danuta Wardęszkiewicz z wykształcenia jest lekarzem medycyny. Pasjonuje się interpretacją dzieł na fortepian takich Mistrzów jak Beethoven, Schumann, Schubert, Bach, Chopin, List. Interesuje się również twórczością literacką swojego męża Michała, poety i pieśniarza, finalisty festiwalu "Przybycie Bardów" (W-wa), inspirując jego recitale i wieczory autorskie. ''Klucz'' jest jej debiutancką powieścią. W planach szykuje się kontynuacja, zatytułowana ''bez czci i bez wiary''.

Fabuła brzmi bardzo życiowo. Mela jako dziecko nie zaznała ciepła i rodzinnego szczęścia. Niekochana przez ojca, niewspierana przez matkę marzyła o tym, by wyrwać się spod nacisku i wpływu toksycznego domu rodzinnego. Bardzo ubolewałam nad straszną znieczulicą jej rodziców. Szczególnie zachowanie ojca wołało o pomstę do nieba. Jego nie obchodziły przyczyny. W stosunku do córki był prokuratorem, sędzią i katem jednocześnie.

''Przyzwyczaiłam się do bicia. Tłumaczyłam sobie, że bicie nie trwa wiecznie i zawsze się kończy, kiedy ojciec się zmęczy. Zdarzało mi się uciekać pod stół, ale byłam wyciągana i bita pasem, sprzączką, sznurem od żelazka. Gdzie popadło-plecy, głowa, pupa. Mama zamykała się w sypialni… Jedyną reakcją mamy na widok krwawiącej skóry na nogach, rękach i głowie była uwaga:
-Tyle razy mówiłam, bij po pubie, a nie po głowie…Popatrz na te siniaki! Co ludzie powiedzą?''


Przemoc wobec dziecka powoduje bardzo poważne konsekwencje w jego rozwoju emocjonalnym, pracy jego umysłu czy w procesie socjalizacji. Na dodatek problem ten ma niejednokrotnie charakter wielopokoleniowy. Czy można jakoś temu zaradzić? Jak uwolnić od bolesnej spuścizny i rozpocząć nowe życie? A może nie warto uciekać, bo łatwo wpaść z deszczu pod rynnę? W poszukiwaniu lepszej rzeczywistości Mela postanowiła zaryzykować i związała się węzłem małżeńskim z Waldemarem. Wkrótce okazało się, że to była jednak zła decyzja. Wybranek jej serca w ogóle nie okazywał jej szacunku. Całe dnie i noce często spędzał poza domem. Bywało, że nie widywali się tygodniami.

''-Nie irytuj mnie i zapamiętaj: U mnie na pierwszym miejscu są koledzy. Na drugim i trzecim też. Na samym końcu jesteś ty!''

Mimo to, kobieta nadal tkwiła w tym beznadziejnie traumatycznym związku lekceważona i poniewierana. Poprzez wszelkie upadki, porażki i cierpienia, autorka kształtuje osobowość i charakter naszej bohaterki. Wyraźnie daje do zrozumienia, że co nas nie zabije to nas wzmocni.

Wielowątkowa historia Meli rozgrywa się na tle różnych (politycznych, społecznych i obyczajowych) zdarzeń. Od dziecięcych wspomnień z czasów PRL-u, przez studencką, buntowniczą młodość, aż po obecną rzeczywistość pełną sukcesów i porażek. Pisarka znakomicie skonstruowała nie tylko główną bohaterkę, ale i drugoplanowe postacie, dbając by każda była wyrazista i godna zapamiętania, jak również, odmienna od pozostałych. Łatwo je polubić bądź znienawidzić, co osobiście uważam za duży plus.

Pomimo sporej objętości powieść czyta się płynnie i swobodnie. Główną zasługą tego stanu rzeczy jest zgrabnie prowadzona akcja. Nie brak w niej zaskakujących zwrotów, zaś kolejne wydarzenia logicznie wynikają z poprzednich. W życiu Meli wiele się dzieje: kończy studia medyczne z wyróżnieniem, aspiruje do tytułu doktora nauk medycznych, wychowuje córkę, nierzadko wpada w tarapaty, podróżuje i nawiązuje nowe znajomości. Ale oprócz dobrych i wesołych chwili, pojawiają się także i przykre momenty-rozczarowanie małżeństwem, problemy w komunikacji z dzieckiem, rozterki uczuciowe, mobbing w miejscu pracy, bezpodstawne oskarżenia i pomówienia, zawiść koleżanek, załamanie nerwowe, kłopoty ze zdrowiem etc. Nie sposób dogłębnie przeanalizować wszystkich powyższych aspektów. Dlatego też polecam osobiście poznać zawodowe, uczuciowe i rodzinne zawirowania naszej bohaterki- wspaniałej i empatycznej lekarki, a także obiekt westchnień wielu mężczyzn.

To pełna życiowej mądrości opowieść o potrzebie miłości, zrozumienia, pragnieniu akceptacji i bezpieczeństwa, poczucia niezależności, radzeniu sobie z przeciwnościami losu oraz szukaniu własnego miejsca na ziemi. Urzeka swoją prostotą, zdumiewa psychologiczną głębią, przenikliwością, jak i siłą wyrazu. Mam nadzieję, że Wy też dostrzeżecie jej zalety. Serdecznie polecam.


***
Wydawnictwo Novae Res

środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt!

Moi Drodzy...
Z okazji Świąt Bożego
Narodzenia pragnę przesłać Wam Kochani
najserdeczniejsze życzenia. Niech
te Święta będą dla każdego z Was
niezapomnianym czasem spędzonym
bez pośpiechu, trosk i zmartwień.
Życzę Wam, aby odbyły się w spokoju,
radości wśród Rodziny, Przyjaciół
oraz wszystkich Bliskich dla Was osób.
  Niech nie opuszcza Was
pomyślność i spełnią się te
najskrytsze marzenia.

Pozdrawiam! cyrysia

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Makabryczna przestroga


Przejęcie
Wojciech Chmielarz

 
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 392
Ocena: 5+/6









       Dawno już nie czytałam żadnego polskiego kryminału, więc chętnie skorzystałam z okazji, by zapoznać się z najnowszą prozą Wojciecha Chmielarza, zatytułowaną ''Przejęcie''. Jak przebiegło owe spotkanie? Zapraszam do przeczytania moich wrażeń.

Kolumbia, środek upalnego lata. Grupa Polaków wybranych do reklamy Coca-Coli spędza wakacje w luksusowym hotelu nad oceanem. Nikt z nich nie przypuszcza, iż niebawem, za sprawą pewnych Kolumbijczyków ich życie zamieni się w piekło. I nie wszyscy cali i zdrowi wrócą do kraju. Potem następuje znamienny zwrot akcji i przenosimy się do Warszawy. Sobota nad ranem. Z mostu Gdańskiego zwisa ciało mężczyzny-rozpruty brzuch, ręce skrępowane na plecach, a w dłoni orzeszek ziemny. Śledztwo przejmuje komisarz Jakub Mortka z Wydziału Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw. W miarę upływu czasu sprawy komplikują się coraz bardziej, na jaw wychodzą kolejne tropy, sekrety i tajemnice.

''– To morderstwo to ostrzeżenie. Dla bardzo konkretnego adresata. My jesteśmy posłańcami. Mieliśmy tylko odebrać list i podstemplować odbiór.(…) Ktoś grał z nimi w bardzo niebezpieczną grę''.

O co w tym wszystkich chodzi? Do kogo jest skierowana ta makabryczna przestroga? Czy obie sprawy mają jakiś wspólny mianownik?

Wojciech Chmielarz (ur. 1984) to doświadczony dziennikarz (''Puls Biznesu'', ''Press'', ''Nowa Fantastyka'', ''Polityka''), obecnie redaktor naczelny serwisu niwserwis.pl (przestępczość zorganizowana, terroryzm, bezpieczeństwa międzynarodowe). Wynikiem zdobytej wiedzy zawodnej jest seria kryminałów o komisarzu Mortce: ''Podpalacz'',  ''Farma lalek'' oraz ''Przejęcie''. Autor dwukrotnie był nominowany do Nagrody Wielkiego Kalibru (za ''Podpalacza'' w 2013 i ''Farmę lalek'' w 2014 roku), a na podstawie jego drugiej książki -''Farmy lalek'' - TVN przygotowuje film.

''Przejęcie'' to moje drugie spotkanie z prozą pisarza. Wcześniej czytałam tylko pierwszy tom, i miałam nadzieję, że pozostałe części cyklu nie są bardzo ściśle ze sobą powiązane. Teraz wiem, że to był błąd, bo choć fabuła każdego z tomów stanowi odrębną historię, to jednak osobiste i zawodowe perypetie głównego bohatera scalają całą serię. No cóż, mądry Polak po szkodzie. Dlatego nie popełniajcie mojego błędu.

Wracając do sedna. Jestem pod wrażeniem talentu Wojciecha Chmielarza, jego profesjonalizmu, wrażliwości pisarskiej, dbałości o realizm i dogłębnego ujęcia tematów społeczno-obyczajowych. Nie znajdziemy tu zbędnych scen, pustych dialogów, czy niepotrzebnych postaci. Wszystko jest spójne, dogłębnie przemyślane i doskonale zbalansowane. Na czytelnika czeka kłębowisko nierozwiązanych do końca zagadek i tajemniczych wydarzeń, które prowadzą do jednego celu-odnalezienia sprawcy całego zamieszania. Nasza cierpliwość zostanie wystawiona na ciężką próbę, ale w zamian otrzymamy inteligentnie skonstruowaną, wielopłaszczyznową intrygę, istny majstersztyk. Jak grzyby po deszczu mnożą się kolejne wątki, motywy, nowe postacie i nowe fakty. Momentami czułam, że utknąłem w labiryncie i szukam wyjścia. Nie potrafiłam poprawnie wytypować mordercy, mimo iż podobnie jak komisarz Mortka analizowałam alibi oraz możliwe przyczyny i metody działania podejrzanych. I choć pozornie wszystkie elementy układanki zdają się już do siebie pasować, to jednak autor trzyma w swoich rękach ostatni pasujący fragment i nie ma zamiaru kłaść go nazbyt wcześnie. Przygotujcie się zatem na intelektualną ucztę.

W książce występuje cała plejada barwnych, krwistych bohaterów, z których każdy wnosi od siebie coś nowego, świeżego i niepowtarzalnego. Pierwsze skrzypce gra oczywiście komisarz Jakub Mortka, rozwodnik, z dwójką dzieci. Na szczęście odbiega od schematu staczającego się na dno gliniarza. Nie posiada żadnych poważnych nałogów, na dodatek utrzymuje poprawne stosunki z eks małżonką. Mimo to, jak każdy człowiek ma jakieś wady, niedoskonałości. Zmaga się nie tylko z problemami w życiu osobistym, rodzinnym i zawodowym, ale również ma kłopoty ze zdrowiem, dzięki czemu jest bardziej autentyczny. Postacie drugoplanowe także mają swoje momenty, a na szczególną uwagę zasługuje Anna Suchocka (Sucha), nowa służbowa partnerka Kuby. Jest bystra, wykształcona, przenikliwa, doskonale wyszkolona, nie daje sobie w kaszę dmuchać. Wspomnę jeszcze o podkomisarzu Dariuszu Kochan, z którym Mortka kiedyś rozwiązał niejedną sprawę. Opierając się na poczynaniach tego mężczyzny, autor pokazuje, że policjant też miewa swoje słabości i bywa, że postępuje niezgodnie z prawem, niemoralnie, po prostu źle. W ogólnym rozrachunku, wszystkie postacie wypadają wiarygodne, aczkolwiek ich rys psychologiczny mógłby być głębszy.

Gorąco zachęcam do przeczytania tej książki. To sprawnie napisany kryminał, który nie ustępuje w niczym dobrej zagranicznej konkurencji. Dynamiczna akcja od pierwszych stron nieustannie trzyma w napięciu, zaś wciąż zmieniające się tropy i wątki prowadzą do zaskakującego zakończenia. Jednym słowem: rewelacja! Gratuluję Panie Wojciechu i czekam na więcej.

***


Recenzja napisana dla portalu KOSTNICA.

piątek, 19 grudnia 2014

Tajemna moc talizmana


Ciemno
Kamila Całka


Wydawnictwo: Radwan
Data premiery: 2010
Ilość stron: 186
Ocena: 4+/6









        W ciągu ostatnich kilkunastu lat powstało wiele książek o krwiopijcach, a lista ich autorów jest bardzo długa. Mnie osobiście fascynuje tematyka wampiryzmu, dlatego, kiedy nadarzyła się okazja przeczytania ''Ciemno'' Kamili Całki, czym prędzej to zrobiłam. Czy jestem zadowolona z lektury? Może najpierw kilka słów o fabule.

Siedemnastoletnia Anastazja (zwana również Stasią) jest na pozór zwyczajną licealistką. Ma kochających, wyrozumiałych rodziców, dwie siostry-bliźniaczki i najlepszego przyjaciela Adriana, który, niestety od niedawna jest chory na raka i lekarze nie dają mu zbyt wiele czasu. Dziewczyna nie może pogodzić się z jego chorobą, zrobiłaby wszystko, żeby zmienić tą sytuację. Pewnego dnia na jej drodze staje zagadkowy, przystojny Wiktor i składa propozycję nie do odrzucenia. Mężczyzna jest zainteresowany medalionami narysowanymi przez jedną z jej małych sióstr i pragnie dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat. W zamian obiecuje uzdrowić Adriana, albowiem jest wampirem obdarzonym nadprzyrodzonymi zdolnościami. Wkrótce oboje wyruszają w niebezpieczną podróż, aby odnaleźć tajemnicze talizmany. Czy uda im się osiągnąć zamierzony cel i co z tego dalej wyniknie?

Kamila Całka to dwudziestokilkulatka pochodząca z Chełmna. Jest absolwentką Zespołu Szkół Ekonomicznych w Grudziądzu. W wolnej chwili uwielbia czytać książki, szczególnie o tematyce fantastycznej, kryminalnej oraz detektywistycznej oraz spisywać swoje wymyślone historie. Dzięki temu powstał debiut literacki autorki, zatytułowany ''Ciemno''.

Jak wiadomo, początki zawsze bywają trudne, mimo to uważam, że Karolina Całka wykazała się dużą pomysłowością w tworzeniu fabuły. Nieco odbiega od typowych romansów paranormal, ponieważ w znacznej mierze skupia się na układzie: "coś za coś ". Jeśli Anastazja pomoże Wiktorowi odnaleźć medaliony, zyska zdrowie dla swojego przyjaciela. Ten element pokazuje, że człowiek jest zdolny do największych poświęceń, byle tylko ująć bólu ukochanej osobie. Między wierszami można odnaleźć wiele prawd życiowych odnośnie przyjaźni, miłości, ofiarności, szacunku, wybaczenia, rodziny etc. Niemniej zabrakło mi minimalnie lepszego dopracowania szczegółów, a także rozwinięcia wielu wątków. Ale i tak ogólnie jestem zadowolona z tej lektury.

Książka, choć niewielka objętościowo, zawiera w sobie wiele zwrotów akcji i czytając ją nie można się nudzić. Znajdziemy tu sceny pościgów, walkę z wrogiem, poszukiwania tajemniczego wisiorka, niedyspozycje zdrowotne oraz rozterki uczuciowe. Całość została napisana z wykorzystaniem trzecioosobowej narracji, co podkreśla rezerwę w stosunku do ukazanych zdarzeń. Osobiście wolałbym jednak narratora pierwszoosobowego, bo jest jakby bardziej osobista, pozwala lepiej zbliżyć się do bohatera, czy nawet przejąć jego myślenie, uczucia i emocje. Odpowiada mi za to styl pisania Pani Karoliny-prosty, lekki i całkiem plastyczny, a dialogi brzmią autentycznie i naturalnie. Gdzieniegdzie zdarzały się powtórzenia, lub brak przecinka, ale to raczej sporadycznie. Natomiast plus należy się za dobrze wykreowanych bohaterów. Są wiarygodni, dobrze ich poznajemy oraz mamy możliwość obserwować ich rozwój na różnych etapach. Szczególnie moją sympatię zyskał Wiktor: przystojny, charyzmatyczny, bezwzględny twardziel. Okazuje się jednak, że pod tą maską kryje się prawdziwa twarz człowieka wrażliwego, któremu dobro innych bardzo leży na sercu. Wspólna, pełna niebezpieczeństw podróż zbliża go do dziewczyny. Pomimo tego próbuje trzymać na wodzy swoje uczucia. Dlaczego? Uchylę rąbka tajemnicy i napiszę, że nie mogą być razem, bo nie pozwala im na to pewne obciążenie z przeszłości.

źr.
''Ogień pokochał wodę – pomyślał. Nigdy nie będą razem, tak jak ogień nigdy nie skorzysta na kontakcie z wodą''.

Również sylwetka psychologiczna Anastazji nakreślona jest dość skrupulatnie. Wyróżnia ją ogromna wrażliwość i lojalność wobec bliskich, to oni są na pierwszym miejscu w jej życiu. Nade wszystko jest dobrą przyjaciółką, nie opuszcza swojego przyjaciela nawet w ciężkiej chorobie. Robi wszystko, aby mu pomóc. I choć w pewnym momencie, jest rozdarta uczuciowo między dwoma chłopakami, to jednak usiłuje być w porządku i nikogo nie skrzywdzić. Jej postępowanie (kreacja) bardzo mi się podobała, była spontaniczna i zdecydowana.

W tekst książki zostały wplecione fragmenty z pamiętnika wampirzycy-Anny (byłej przyjaciółki Wiktora), które uświadamiają czytelnikowi, w jaki sposób można stać się jednym z krwiopijców i jakie to niesie ze sobą konsekwencje. Na koniec wspomnę jeszcze o epilogu i okładce. Zakończenie niby zamknięte, lecz autorka zostawia ewentualną furtkę do kontynuacji historii Anastazji, Wiktora i Adriana. Natomiast szata graficzna nie przypadła mi do gustu. Jak dla mnie dosyć nijaka, bez wyrazu.

Podsumowując: nie jest to literatura wysokich lotów, ani w żaden sposób wymagająca, ale miło spędziłam przy niej czas i nie czuje rozczarowania. Dlatego też, mimo kilku braków i niedociągnięć, i tak ją Wam polecam. Mam nadzieję, że dacie się skusić.


***
Blog Kamili Całki: klik
Fan Page książki na Facebooku: klik
Zwiastun książki: klik

wtorek, 16 grudnia 2014

Kasztanowy talizman


Magia kasztana
Aneta Rzepka


Oficyna Wydawnicza RW2010
Rok: 2012

Ilość stron: 250
Ocena: 5/6









Droga Czytelniczko, Drogi czytelniku....

Wielu osobom dorosłym się wydaje, że nastoletnie życie to czas beztroski i zabawy. Jednak moja historia pokazuje zupełnie coś odwrotnego…

Mam na imię Kamila. Jestem główną bohaterką książki ''Magia kasztana'', autorstwa Anety Rzepki. Moja twórczyni, absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, z wykształcenia jest historykiem literatury polskiej i teatrologiem, z zamiłowania molem książkowym, z powołania żoną i matką. W 2010 r. zadebiutowała powieścią ''Tohańska branka'', w 2011 r. wydała powieść ''Na strunach marzeń'', a w 2012 ''Świat w pastelach Ingi''. Prowadzi blog autorski (http://atena-literaplog.blogspot.com/) oraz blog z recenzjami (www.recenzje-elwira.blogspot.com).

Wracając jednak do rzeczy. Do niedawna wiodłam spokojny, bezstresowy żywot, ale tragiczny wypadek moich rodziców, zmienił wszystko. Zostałam sama, a ciepły, dający schronienie dom z dnia na dzień przeobraził się w zimne, pozbawione miłości miejsce. W zaistniałej sytuacji, musiałam opuścić ukochany Smolc i wyjechać do Warszawy, gdzie mieszka Maria, siostra ojca. Nigdy nie lubiłam dużych miast, ale również wizja spotkania z ciotką, budziła mój lęk. Po wsi krążyły o niej różne, niezbyt miłe plotki, w domu wymieniano jej imię tylko przy okazji świąt. I jak ja teraz będę mieszkać pod jednym dachem z kimś, kogo tak naprawdę nie znam? Niestety nadszedł sądny dzień, zostawiłam dom, bliskich, szkołę, ukochane, znane od dzieciństwa miejsca i pojechałam do stolicy. Zapewne chcecie wiedzieć, co dalej się działo? Dużo by pisać,ogólnie nie jest źle.

Ciocia Marysia jest całkiem miła, choć niekiedy potrafi być surowa. Pracuje w kawiarni, a kiedyś uczyła historii w podstawówce. Nawiązała się między nami swoista nić porozumienia, bynajmniej nie wiadomo, co będzie dalej. Byłam też w mojej nowej szkole. Budynek jest ładnie odnowiony, mimo to brakuje mu duszy. Jakiś czas temu poznałam Wojtka o kasztanowych oczach, byłego ucznia cioci. Jest w nim coś tajemniczego, niedostępnego, co przyciąga, fascynuje i dziwnie uspokaja. Jednak moje serce już od dawna należy do Tomka, mojego chłopaka, więc nie w głowie mi romanse. Szybkie tempo życia w mieście sprawia, że nie mam czasu rozczulać się nad sobą. Cały czas coś się dzieje: rozterki miłosne, problemy z nauką i brakiem akceptacji wśród rówieśników, występy w teatrze, praca w kawiarni, nowe przyjaźnie i znajomości etc.

Żywię nadzieję, że zachęciłam Was do sięgnięcia po ''Magię kasztana''. Zaznaczę, że nie jest to zwyczajna powieść młodzieżowa, jakich wiele na naszym rynku wydawniczym. Przeciwnie. Niesie ze sobą bardzo mądre przesłanie, żeby dawać z siebie jak najwięcej innym ludziom, lecz pod warunkiem, że nie damy się wykorzystywać. Ponadto, uczy otwartości, życzliwości oraz szacunku do pracy i wobec bliźniego, który powinien zawsze znaleźć w naszym sercu należne sobie miejsce. Wszystko wyjaśnione jest w prosty, przejrzysty sposób, językiem ciepłym, obrazowym, a jednocześnie pokazującym rzeczywistość z niezwykłą głębią.

Jesteś gimnazjalistą, licealistą, bądź młodym człowiekiem lubiącym powieści o codzienności, w którą wplata się czarodziejska nić nadziei? Jeśli odpowiedziałeś/aś TAK na którekolwiek pytanie, nie zwlekaj zatem już dłużej, tylko czym prędzej poznaj moje niełatwe życiowe perypetie. Na pewno nie pożałujesz!



Kamila-bohaterka ''Magii kasztana''.

sobota, 13 grudnia 2014

Mezalians


Nora
Diana Palmer


Wydawca: Mira
Liczba stron: 384
Premiera:14.11.2014
Ocena: 4/6








 
     Dziki Zachód, choć od dawna nie istnieje, nadal urzeka swą niezwykłością. Niegdyś na tych terenach zamieszkiwali przystojni, dzielni Indianie oraz uroczy i odważni kowboje, których widok poruszał niejedno niewieście serce. Ale w zetknięciu w rzeczywistością romantyczne wizje przedstawiają się zgoła inaczej. Na własnej skórze przekonała się o tym główna bohaterka książki ''Nora'' Diany Palmer.

Teksas, 1902 rok. Nora Marlowe, angielska arystokratka od dawna marzy o tym, by zobaczyć Dziki Zachód i majestatycznych rycerzy prerii opisywanych w jej ukochanych powieściach. W końcu nadarza się taka okazja. Po przebytej długiej i ciężkiej chorobie dostaje zaproszenie od swojego wujostwa na rancho w Teksasie. Na miejscu okazuje się jednak, że tutejsi mężczyźni to nieogoleni, brudni, śmierdzący potem i krowim łajnem prostacy. A zwłaszcza niechęć budzi Cal Barton, zarządca hodowli wuja Chestera. Mimo to wbrew wszystkim pozorom, ich wzajemna awersja niespodziewanie przeradza się w gwałtowne, płomienne uczucie. Co z tego dalej wyniknie?  Czy brudny kowboj i bogata panna popełnią skandaliczny mezalians?

Diana Palmer, a właściwie Susan Spaeth Kyle napisała pierwszą powieść w 1979 roku. Wcześniej przez szesnaście lat pracowała jako dziennikarka w dziennikach i tygodnikach. Wydała ponad dziewięćdziesiąt książek, które przetłumaczono na wiele języków. Osobiście lubię twórczość tej pisarki i często sięgam po jej książki, kiedy mam ochotę na niezobowiązującą, lekką opowieść. Tym razem skusiłam się na ''Norę''. Poprzednio powieść, w innym tłumaczeniu, została wydana w 1995 roku przez wydawnictwo DeCapo pod tytułem ''Mezalians''.

Fabuła sama w sobie jest prosta, sztampowa i przewidywalna. Pomimo tego wzbudziła moje zainteresowanie. Nora to typowa paniusia ze Wschodu, przebogata i przewrażliwiona. Wszyscy mężczyźni, jakich dotychczas poznała, byli wobec niej do bólu uprzejmi i troskliwi. Dlatego też zaskoczyło ją zachowanie prymitywnego Cala, który nie próbował schlebiać jej kobiecej próżności. Mężczyzna natomiast miał przednią rozrywkę sprowadzając wywyższają się damulkę do poziomu zwykłej panny. Niestety, ich przekomarzanie się, słowne przepychanki, a nawet niegrzeczne obrzucanie epitetami, nie przypadły mi do gustu. Nie potrafiłam zrozumieć, jak obyta w świecie arystokratka może sądzić kogoś po stroju i miejscu zajmowanym w społeczeństwie. Nie podobała mi się jej bezmyślność, snobizm, wyniosłość i myślenie wąskimi kategoriami. Ale i postępowanie Cala w pełnym momencie przekroczyło granice przyzwoitości. Pomijając jednak moje prywatne animozje, bohaterowie są nakreśleni całkiem wyraziście, bez trudu można sobie wyobrazić ich teatralizację.

Wątek miłosny nie przemówił do mnie ani trochę, może dlatego, że nie przepadam za związkami pełnymi niedomówień, tajemnic, sekretów i niejasnych sytuacji. Moim zdaniem, kiedy dwoje ludzi kocha się głęboko, szczerze i bezgranicznie, to nie ukrywa swoich niedostatków, naturalnych słabości oraz wad. Dlatego przeczuwałam, że wstrzymywanie czy utajnianie pewnych informacji w przypadku Nory i Cala, prędzej czy później odbije się negatywnym echem na ich życiu. Szczególnie panna Marlowe dostała prawdziwą lekcje pokory, która wymknęła się nieco spod kontroli.

W ogólnym rozrachunku książka jest dobra, przyjemna. Autorka pisze łatwym, przystępnym językiem, bez niepotrzebnego wchodzenia w zawiłości. Doskonale oddaje klimat lat dwudziestych ubiegłego wieku będący w szponach narzuconych schematów, norm i konwenansów. Akcja posiada miarowe i raczej spokojne tempo, chociaż nie brakuje zaskakujących momentów i niespodziewanych zwrotów. Z kolei szczęśliwe zakończenie w moich oczach trąci nieco banałem, niemniej jakoś mi to nie przeszkadzało.

Podsumowując. Nie żałuję czasu spędzonego nad tą lekturą. To pozornie lekka powieść obyczajowa z przesłaniem mówiącym, że pozycja społeczna i wielki majątek to nie jest najważniejsze, liczy się przede wszystkim człowiek i to, jakie wartości sobą reprezentuje. Polecam fanom pisarki, jak i wszystkim zainteresowanym.


***
Wydawnictwo Harlequin/Mira

środa, 10 grudnia 2014

Wywiad z Anną Fryczkowską

fot. Monika Motor
Wojtek Q
Jaki tytuł miałoby Pani życie? Dlaczego?

Kryminał: „Dziewczyna, która nudziła się za szybko”.
Dla dzieci: „O złośliwej Ani z Żoliborza”.
Esej: „Siostrzaność”.
Poradnik: „Jak skutecznie przytyć w tydzień”.

izabela81
Czy chciałaby Pani schronić się od czasu do czasu w takim kurorcie, w jakim schroniła się Wanda z „Kurortu Amnezja”? 

Pewnie, że tak. Lubię jeździć nad morze zimą. Mało ludzi, krótki dzień, wysokie fale. Cisza, zero frytek i gofrów, pusta plaża, szare światło. Zaduma.

kwiatusia
Gdyby miała Pani możliwość stać się na kilka chwil bohaterką/bohaterem jednej z Pani powieści - to kogo i jaką scenę by Pani wybrała?

Pies z „Kurortu Amnezja. Bo chętnie pobiegałabym sobie boso po plaży w lutym, tak, żeby nie było mi zimno w nogi.

Małgorzata Zaczytana
Trzy zwierzaki w domku - to sporo (ja mam cztery :) ) i świadczy o tym, że kocha Pani koty i psy. Czy preferuje Pani psią i kocią arystokrację, czy też uważa, że hasło "Nie kupuj - adoptuj" powinno szerszą rzeszę zwolenników i trzeba dołożyć więcej starań, że te wszystkie psie i kocie biedy znalazły swoje domki.

Gratuluję pani czwórki! Myśmy planowali najwyżej jedno zwierzę, ale… Pierwszy kot, Czarek, przybłąkał się do nas na wakacjach na wsi, mieszkał z nami przez całe lato, potem zabraliśmy go do Warszawy. Miałam wrażenie, że jeden zwierzak w mieszkaniu w kamienicy wystarczy, ale w wakacje rok później córka przyhołubiła maleńką koteczkę z plamką na brodzie. Byłam twarda, ale kiedy zbudowała jej domek w pudełku po konserwach, z tapczanem i fotelem, zmiękłam. Kocica ma na imię Bródka. Do dwóch kotów doszedł w następnym roku pies, zapchlony szczeniak. Odpchliłam go, wyleczyłam rany. Mój syn go pokochał, powiedział, że bez psa do domu nie wraca i nazwał Pulpetem, bo maluch, jak się u nas odpasł, to go wzdęło. Co miałam zrobić? Bałam się, że w następnym roku przywiozą z wakacji krowę, ale na szczęście się upiekło. Koty to dachowce, pies, gdy ktoś pyta o rasę, nazywany jest wilczurem mazowieckim, niektórzy w to wierzą J Cała trójka jest wierna, urocza, pocieszają, gdy trzeba, siebie, nas, trzymają ze sobą, gdy broją, cieszę się, że są częścią naszego rodzinnego stada. Wszystkich zachęcam do takich adopcji, schroniska są pełne potencjalnych przyjaciół.

Elenkaa _
Co Pani czuła widząc swoją pierwszą książkę na półce w księgarni? Jakie emocje temu towarzyszyły?
+
Kasia Jabłońska
Jakie uczucia towarzyszyły Pani przy wydaniu pierwszej książki i czy teraz, premierę własnego utworu odbiera już Pani inaczej?

Co czułam? Że złapałam Pana Boga za nogi. Teraz jednak już wiem, że do tych nóg ciągle jeszcze daleko J Wydanie książki powszednieje jak wszystko, choć zawsze z niepokojem czekam na pierwsze reakcje czytelników i czytelniczek, na pierwsze recenzje. Zawsze najbardziej boję się opinii z trzech blogów recenzenckich, bo ich autorki są szczere do bólu i nie boją się krytykować: „Krymifantamania” Agnieszki Hofmann, „A to książka właśnie!” Bernadetty Darskiej oraz „Jane Doe z offu”.

Elenkaa _
Czy brała Pani udział w wyborze okładki?
+
Lustro Rzeczywistosci

Jaki miała Pani wpływ na wygląd okładki (jest piękna!) i promocję książki?

Dostałam dwa projekty okładek, wybrałam ten, który wszystkim wydawał się mniej komercyjny, ale ujął mnie od początku, duszną, złowrogą atmosferą. Fajny jest, prawda?
A co do promocji: zajmuje się nią specjalny, wcale niemały i wykwalifikowany dział w wydawnictwie. Ja jestem od pisania. Tyle, że czasem udzielę jakiegoś wywiadu, pojadę do radia czy telewizji, gdy mnie zaproszą.

fot. Monika Motor
Elenkaa _
Skąd bierze Pani pomysły na swoje historie? Czy są oparte na życiu Pani lub Pani bliskich/znajomych?

Z głowy, z życia, z gazet, z własnych, poprzetwarzanych emocji, ale przede wszystkim z pytań: dlaczego i co ona/on/oni wtedy czuli.
Najwięcej pomysłów przychodzi, kiedy się na nie nie czeka. Podczas spacerów z psem,  wypraw z kijkami, jazdy autobusem, siedzenia przy stoliku kawiarnianym lub przy oknie. Przy oglądaniu filmu albo podczas rozmów. Dlatego wszędzie chodzę z notesem, zapisuję zdania, pomysły, urywki. Życie jest tak nieskończenie fascynujące, że mam problem z wyborem, na czym się skupić.

Małgorzata Zaczytana
Jaki jest Pani ukochany zakątek w Warszawie?

Najbardziej lubię Żoliborz, gdzie mieszkam. Najmniejsza dzielnica Warszawy, z dość specyficznym zestawem ludzkim, zaprojektowana przez przedwojennych spółdzielców, z równowagą między domkami jednorodzinnymi, kamienicami, terenami zielonymi i budynkami użyteczności publicznej. Projektantom nowych osiedli przydałoby się takie myślenie o przestrzeni miejskiej, jaką mieli projektanci i architekci z międzywojnia. Przed wojną były tu peryferie, nie chciały się tu zatrudniać pomoce domowe, bo trudno było dojechać, no i przez długi czas nie było kościoła, bo spółdzielcy w pierwszej kolejności postawili przedszkola, szkoły, sklepy, parki, zieleńce, kina. Chyba nie umiałabym się stąd wyprowadzić, codziennie na spacerze z psem odkrywam nowe uroki Żoliborza.

Sylwka S.
Gdzie jest Pani miejsce na ziemi? Gdzie najlepiej się czuje, odpoczywa i ładuje swoje akumulatory. 
+
Kasia Jabłońska

Czy jest takie miejsce na świecie, do którego uciekłaby Pani, by odciąć się od wszystkiego, zrelaksować i odpocząć?

Jakiś czas temu najemcy opuścili kawalerkę, która do nas należy. Zrujnowali ją. Wyremontowałam ją i czekam z wynajmem, aż wyleczę zawiedzione zaufanie. Na razie co rano chodzę tam z laptopem. Cztery gołe, białe ściany. Stół na kółkach. Krzesło. Ekspres do kawy. Sprzęt muzyczny i parę płyt. Natomiast nie ma internetu. Nie ma pokus. Nic nie ma. Poza poczuciem tymczasowości, które czyni czas tam spędzany tym cenniejszym. Ta pustka działa terapeutycznie, tak jak i cisza w oddaleniu od internetu. Tam odpoczywam. Tam piszę.

Edyta Chmura
Amnezja jest dla mnie niewyobrażalnym stanem... mieć w głowie całkowitą pustkę i uczyć się świata od nowa, to straszne! Ale gdyby dało się wymazać z pamięci tylko jedno wydarzenie czy chciałaby Pani takiej wybiórczej amnezji? Czy jednak wszystko dzieje się po coś i zapomnienie pewnych zdarzeń nie jest dobrym rozwiązaniem?

Moje myśli na ten temat opisałam na czterystu stronach „Kurortu Amnezja” :). Ale jeśli miałabym się skracać: to, co boli, jednocześnie nas formuje. Cierpienie jest ceną świadomości. Ta myśl początkami sięga do opowieści o Adamie i Ewie. Lepiej wiedzieć więcej i pamiętać więcej, czy lepiej wiedzieć mniej, ale dzięki temu nie opuszczać raju? Ewa z Adamem wybrali za nas. To i dar, i ciężar. Ale kto powiedział, że ma być łatwo?

Joanna Stoczko
 „Człowiek jest jak garderoba – ściera się i niszczy. Musi jednak wytrzymać wszystkie rzeczy, które mu się przytrafią w życiu i nawet po upadku wracać do pionu”- możemy przeczytać w książce „Profesor Tutka” Jerzego Szaniawskiego. Czy pisząc „Kurort Amnezja” dopadł Panią w pewnej chwili jakiś większy kryzys? Jeśli tak, to jak Pani sobie z nim poradziła? Jeśli nie, to czy może nam Pani zdradzić, co pomagało Pani w pisaniu kolejnych stron?

Pamiętam „Profesora Tutkę”, i świetne rysunki Daniela Mroza do tych książek, to jedna z moich dziecięcych lektur. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, że – mimo obrazków – to książka wcale nie dla dzieci. Drugą moją ulubioną lekturą z dzieciństwa był „Komizm” Jana Stanisława Bystronia, kompendium wiedzy o tym, co śmieszy ludzkość, z przykładami. Trzecią przewodnik operowy pełen librett oper, które niemal wszystkie, poza komicznymi, kończyły się śmiercią głównych bohaterów. Z tzw. normalnych lektur czytałam Małgorzatę Musierowicz, każdy tom po kilkanaście razy.
A co do kryzysów: zawsze pomaga obcowanie z cudzym talentem. Słucham sobie na przykład Niny Simone, Arpeggiaty czy Astora Piazzoli, oglądam jakiś świetny serial, ostatnio „Breaking Bad”, chciałabym tak dobitnie umieć opowiadać; albo zaglądam choć na parę stron do dobrej prozy, teraz do „Ksiąg Jakubowych” Tokarczuk. Nic gorszego niż wejść w momencie kryzysu na Facebooka, wtedy nic już się nie da wykrzesać z chwili poza statusami.


Anastazja B.
Skąd Pani czerpie inspiracje? Czy jako mała dziewczynka wykazywała Pani zdolności literackie?

Pisałam odkąd nauczyłam się czytać, czyli jeszcze w przedszkolu. Mama do dziś przechowuje te pierwsze opowiadania i powieści, durniutkie i naiwne. Pierwszą wartościową powieść napisałam sporo po trzydziestce.

martucha180
Pisanie książek wymaga lekkiego pióra. Jak z jego lekkością było w czasach szkolnych? Jak Pani wypracowania oceniali poloniści – co chwalili, a co krytykowali? Czy widzieli w Pani talent literacki czy wręcz przeciwnie? 
+
Lustro Rzeczywistosci

Jakie wydarzenie w pani życiu stworzyło Annę-Autorkę?

Większość sukcesów literackich zawdzięczam polonistkom i polonistom, którzy mnie uczyli i chwalili. Moja polonistka z podstawówki, Jadwiga Olejarz, wychowała trójkę pisarzy, bo spod jej ręki wyszedł również Krzysztof Varga i Grażyna Plebanek. Z wdzięcznością wspominam również polonistę z warszawskiego liceum Batorego, Sławomira Żórawskiego, zadawał nam odlotowe prace domowe. Po sprawdzeniu którejś z nich napisał mi przy ocenie: „Świetnie. Myślę, że mogłabyś rozważyć zostanie pisarką”. Szkoda, że porzucił zawód, bo dobry nauczyciel jest  nie do przecenienia. Mam wrażenie, że polonistka mojej córki, Anna Żuczek, też wychowa kilku pisarzy, a na pewno wychowuje tłumy czytelników.

Kasia Jabłońska
Tworzy Pani wyraziste, świetnie zanalizowane psychologicznie postaci. Czy łatwiej jest stworzyć postać kobiecą, czy męską?

Kobiece bardziej mnie interesują. Męskie literatura już nieco wyeksploatowała, natomiast kobiece, mam wrażenie, ciągle pozostają nieco niedoinwestowane. Kobiety przez stulecia opisywano wyłącznie jako ofiary, zdobycze, ozdoby; gdy bywały bohaterkami, zamykano je w schematycznej formule romansu. U mnie często to panowie bywają ofiarami, zdobyczami, ozdobami. Literacka zamiana miejsc.

kwiatusia
Proszę nam zdradzić Pani przepis na napisanie dobrej powieści. Co w trakcie pisania jest dla Pani najłatwiejsze, a co najtrudniejsze? Czy pojawiał się brak weny twórczej, problemy ze znalezieniem wydawcy?

Wydawcę mam od lat tego samego, to Prószyński i S-ka. A przepis? Trzeba pisać o tym, co nas obchodzi i porusza do głębi. A potem? Ja stosuję klasyczną dramaturgię trzyaktową, dużo suspensów (nauczyłam się tego pisząc scenariusze filmów i seriali), a potem redaguję w nieskończoność, co polega głównie na wycinaniu. Z ostatniej mojej książki, „Kurort Amnezja”, usunęłam ponad 80 stron.

Zosia Samosia :)
Motto, którym kieruje się Pani w życiu?

„Mniej znaczy więcej”. W pisaniu, gdy wywalam wszystkie zbędne słowa. W życiu, gdy unikam niepotrzebnych czynności, głupich rozmów, śmieciowego spędzania czasu, czytania durnych książeczek o niczym. W tym „mniej” można naprawdę dużo znaleźć.
fot. Adam Kozak

Joanna Stoczko
Wprost kocham bajki. W dzieciństwie musiałam poświęcić moim bajkowym ulubieńcom (błękitnym stworkom) przynajmniej pół godziny każdego dnia. Ale muszę przyznać, że ta moja miłość ani trochę od tamtego czasu nie zmalała. A wręcz przeciwnie, każdego dnia rośnie w siłę. Gdyby życie było bajką o Smerfach, to jak Pani uważa, jakim niebieskim ludzikiem byłaby Pani biorąc pod uwagę charakter, sposób bycia? Dlaczego akurat tym?

Za wcześnie się chyba urodziłam, by docenić Smerfy. Wolę „Shreka”. Tam byłabym pewnie bohaterem tytułowym. Albo „Gdzie jest Nemo”. Tam chciałabym być rybą Dory, bo podoba mi się motto: „Mówi się trudno i płynie się dalej”.

Małgorzata Zaczytana
Którą z polskich pisarek/pisarzy współczesnych ceni Pani najbardziej i dlaczego? 
+
Sylwka S.

Jaki rodzaj literatury lubi Pani najbardziej czytać? Czy jest jakaś książka, do której bardzo często Pani wraca i która ma w sobie ogromną wartość dla Pani?

Czytam wszystko. Za dużo. Od piątego roku życia, od dziesiątego 2-3 książki tygodniowo. Nie wszystkie zostały w pamięci, wiadomo, ostatnio zresztą podoba mi się coraz mniej. Co ostatnio? „Łaskawe” Littela. „Czerwony płatek i biały” Fabera. „Muskając aksamit” Waters. „Umiłowana” Toni Morrison. „Kwietniowa czarownica” Majgull Axelsson. „Katoniela” Ewy Madeyskiej. „Dom dzienny, dom nocny” Tokarczuk. „Piaskowa góra” Bator. Książki na tym poziomie zdarzają się raz na kilkaset lektur. A co do moich ulubionych polskich pisarek: trwam w nieustannym zachwyceniu Olgą Tokarczuk i Joanną Bator.

kwiatusia
Proszę sobie wyobrazić, że jako znana pisarka została Pani poproszona o spotkanie z zagorzałymi molami książkowymi, którzy nie sięgają po rodzimą literaturę, aby przedstawiła Pani argumenty oraz przekonała ich, że jednak warto sięgać po książki polskich pisarzy - zarazem namawiając ich, aby sięgnęli również po Pani twórczość? Zgodziłaby się Pani? Jeśli tak, to proszę przedstawić uzasadnienie, którego by Pani użyła na spotkaniu?

Lubię rozmawiać z molami książkowymi, od razu czuję wspólnotę dusz. A co bym powiedziała? Nie zamykajcie się, zanim nie spróbujecie. Zanim coś odrzucicie, sprawdźcie. Nie patrzcie tylko na to, co stoi na półkach w empikach, poszukajcie recenzji na dobrych blogach, poszukajcie książek dla siebie. Nie zastanawiajcie się, kto to pisał, Polak czy Amerykanin, kobieta czy mężczyzna, tylko sprawdźcie, czy nie powiedział czegoś ważnego właśnie dla was.

izabela81

W "Kurorcie amnezja" porusza Pani wątki feministyczne, mówiące o tym, jakie nie powinny być kobiety. A według Pani, jakie nie powinnyśmy być my kobiety?

Feminizm jest właśnie po to, żeby nikt nie mówił kobietom, jakie mają być, tylko żeby miały możliwość stać się, kim chcą. Trochę o tym w mojej ostatniej książce napisałam.

Edyta Chmura

Jakie wydarzenie / usłyszane lub przeczytane słowa dotyczące Pani twórczości najmocniej rozgrzały Pani serce, sprawiając, że skakało ono z radości :)?

Gdy serce skacze, należy się niezwłocznie udać do kardiologa :) Pewnie, że lubię, gdy czytelnicy chwalą moje pisanie, biorę sobie też do serca wszelkie merytoryczne krytyki. Najbardziej boję się recenzji z kilku blogów recenzenckich. Gdy tam piszą o mnie dobrze, oddycham z ulgą.

Anastazja B.
Napisała Pani sporo powieści, bo aż sześć - gratuluję i podziwiam. Gdyby otrzymałaby Pani możliwość wyboru jednej powieści do ekranizacji, która by to była i dlaczego? 

fot. Emilia Nadratowska
„Kurort Amnezja”! Już mam nawet obsadę. Marianna: Scarlett Johansson. Wanda: Hilary Swank. Za kamerą Jane Campion, podobne mroki i przestrzeń, jakie chciałabym widzieć w „Kurorcie Amnezja” pokazała w świetnych „Tajemnicach Laketop”. W rolach ciotek – surowa Maggie Smith i stanowcza Judy Dench. Marek – Benedict Cumberbatch, złowrogi i pociągający. Oleś – James McAvoy, chociaż boję się, że wtedy trudno by mu się było oprzeć. Detektywka – może by się zgodziła Imelda Staunton...  Na rolę Psa należałoby rozpisać casting :)

Wojtek Q
Moja miłość do słodkości jest doprawdy nierozerwalna. Gdy się złoszczę - sięgam po słodycze, jestem szczęśliwy - także sięgam po słodycze. A gdyby dziwnym trafem zamieniła się Pani w „coś słodkiego”, co by to było? Jakie miałaby Pani nadzienie?

Lubię to nadzienie, które mam :) Nieźle działa, zwłaszcza to, którym nadziano czaszkę.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dziękuję serdecznie Annie Fryczkowskiej za poświęcenie swojego czasu oraz za udzielenie Nam niezwykle interesującego wywiadu. 


Składam także gorące podziękowania wszystkim, którzy wzięli udział w konkursie i zadali pytania.

Nagrodę w postaci książki "Kurort amnezja'' otrzymują:

1. Joanna Stoczko
2. Małgorzata Zaczytana
3. Kasia Jabłońska
 

Gratuluje zwycięzcom i pozdrawiam!!! 

Cyrysia