Nigdy nie daj sobie wmówić, że Twoje życie nie ma sensu, że jest pozbawione wartości. To nieprawda. Ludzie, którzy to mówią, starają się leczyć własne rany, raniąc innych. Im to nie pomoże. Tobie, jeśli na to pozwolisz, może zaszkodzić. [Marcin Kaczmarczyk] ❤

piątek, 31 lipca 2020

KONKURS: ➳ Ustrzel książkę 📚

KOCHANI,

Zapraszam na kolejny ''strzelecki'' konkurs.

 PIERWSZA OSOBA, która prześle do mnie zdjęcie/screen z licznikiem 3 366 666 wyświetleń mojego bloga - OTRZYMA: ''Szczęście pod stopami'' Renaty L. Górskiej.

AKTUALIZACJA


Tym razem jedna osoba ''ustrzeliła'' liczbę 3 366 666. Tym szczęśliwcem jest: Marta Dąbrowska

Gratuluję i życzę powodzenia w kolejnym strzeleckim konkursie :) 



Zgłoszenia proszę przesyłać tylko i wyłącznie na maila wraz z dopiskiem:

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych celem ogłoszenia wyników konkursu tj. podanie mojego imienia, nazwiska w przypadku wygranej.

kryniame@wp.pl  



Będzie mi miło, jeśli:

- zostaniesz obserwatorem mojego bloga
- polubisz fanpage mojego bloga na Facebooku
- udostępnisz informacje o moim konkursie 
  
Do dzieła!!! Naprawdę warto!


Regulamin:
1. Organizatorem konkursu jest właścicielka bloga: LITERACKI ŚWIAT CYRYSI
2. Sponsorem nagrody jest wydawnictwo Replika.
3. Aby wziąć udział w konkursie należy wykazać się refleksem i jak najszybciej podesłać do właścicielki bloga zdjęcie z licznikiem 3 366 666 wyświetleń bloga LŚC
4. Konkurs trwa od 31 lipca 2020 roku aż do momentu ''ustrzelenia'' licznika wyświetleń. 
5. Ogłoszenie zwycięzcy nastąpi w niniejszym poście.
6. Nagrodą jest 1 egzemplarz książki: ''Szczęście pod stopami'' Renaty L. Górskiej.
7. W konkursie mogą brać udział osoby posiadające blogi oraz anonimowy uczestnicy. 
8. Konkurs skierowany do osób posiadających adres zamieszkania w Polsce.
9. Ze zwycięzcą skontaktuję się drogą mailową.
10. Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.)

środa, 29 lipca 2020

WYNIKI KONKURSU: RECEPTA NA SZCZĘŚCIE

MOI DRODZY,

Podaję wyniki konkursu, w którym można było wygrać ''Szczęście pod stopami'' Renaty L. Górskiej. 

Dziękuję wszystkim uczestnikom za udział w konkursie. Podesłaliście wiele ciekawych odpowiedzi dotyczących Waszej recepty na szczęście. Miałam nie lada problem z wyłonieniem zwycięzcy, bo każdy czymś mnie ujął. Jednak po długim namyśle zdecydowałam się w nagrodzić wypowiedź Teresy:
Recepta na szczęście
Foto: Shutterstock

1. Spacer na świeżym powietrzu z psem, a jeśli pada zakładam kolorowe kalosze i biorę różowy parasol, żeby się wyróżniać, uwielbiam przekopywać się przez równo ułożone sterty liści.
2. Książki - czytanie, wypożyczanie z biblioteki (od niedawna opcja dla leniwych - możliwość zamówienia książek przez Internet z odbiorem dnia kolejnego) i kupowanie (przekopywanie się przez zapowiedzi na Matrasie i w Empiku to dla mnie już rodzaj hobby + szukanie nowych autorów, którzy mnie zachwycą swoim stylem i atmosferą).
3. Oglądanie seriali lub filmów (najlepiej komedie romantyczne).
4. Popołudniowa drzemka pod puchatym kocykiem w pozycji ja-pies-pluszak mojego psa.
5. Zabawy w kuchni: począwszy od koktajli owocowych, przez muffinki, ciasta czy próbowanie nowych przepisów na obiad.
6. Układanie puzzli - od dziecka to uwielbiałam, mogę to robić godzinami, stanowią dla mnie wyzwanie i są gimnastyką dla mojego umysłu. Moje ulubione mają 6 tysięcy elementów, ich ułożenie zajmuje mi od 3 do 4 tygodni i zajmują powierzchnię dywanu.
7. Gra na pianinie połączona ze śpiewem (fałszuję, więc możecie współczuć moim sąsiadom).
8. Ćwiczenia fizyczne, dzięki którym wchodzę w jeansy o rozmiar mniejsze - to poprawia humor jak nic innego - a w nagrodę, że się mieszczę jest Snickers.
9. Uśmiech, bo to jedyna krzywa, która wszystko prostuje :)


Serdecznie gratuluję - odezwij się do mnie na maila: klik 😉

poniedziałek, 27 lipca 2020

"Zakręcona narzeczona'' Iwona Czarkowska # FRAGMENT POWIEŚCI

Moi Drodzy,
4 sierpnia odbędzie się premiera powieści ''Zakręcona narzeczona'' Iwony Czarkowskiej. Na zachętę mam dla Was krótki fragment powieści:
ROZDZIAŁ I
POJAWIASZ SIĘ I ZNIKASZ, I ZNIKASZ!
MAM NA TWYM PUNKCIE BZIKA,
MAM BZIKA…

Kolejny dzień lało jak z cebra. Dla mieszkańców Zabrzeźna nie było w tym nic dziwnego, bo w ich miasteczku roczna suma opadów biła na głowę średnią krajową, a niektórzy twierdzili, że nawet światową. I nikt nie wiedział, dlaczego tak się dzieje. Co jakiś czas przyjeżdżali naukowcy, aby rozwikłać tę zagadkę. Wpuszczali tajemnicze sondy, pobierali próbki gruntu i z nimi odjeżdżali. A po pewnym czasie pojawiali się następni, robili to samo, co ich poprzednicy, i też znikali. Podekscytowani zabrzezianie po każdej takiej wizycie przez jakiś czas pilnie śledzili prasę oraz portale internetowe w nadziei, że gdzieś zostaną opublikowane wyniki badań, a oni wreszcie się dowiedzą, dlaczego u nich na okrągło leje, nawet w zimie. Nigdy jednak nie znajdowali choćby niewielkiej notki. Najwidoczniej naukowcy byli bezradni wobec zabrzeziańskiego fenomenu meteorologicznego. Aczkolwiek istniała nadzieja, że zagadka zostanie rozwiązana, bo oto w lokalnych mediach zapowiedziano przyjazd kolejnego specjalisty.
   – Może będzie odczyt w ratuszu? Zorientuj się jutro i napisz jakąś krótką informację – powiedział starszy mężczyzna, jadąc wieczorem samochodem przez zalane deszczem zabrzeziańskie ulice, do siedzącej obok niego młodej kobiety.
   Starszym łysym mężczyzną z niewielką otyłością brzuszną był Hubert Pacyna, redaktor naczelny lokalnego tygodnika „Głos Zabrzeźna”, zaś młodą drobną kobietą z grubym staroświeckim blond warkoczem – jego współpracownica Maja Wrotek, przez rodzinę i przyjaciół nazywana Majeczką. Wracali z uroczystości urodzin niejakiej Rozalii Króliczek ze wsi Monidło. Uroczystość została sfinansowana i urządzona przez władze miasta w zamku kilka kilometrów od miasteczka. Udała się wspaniale, choć na początku burmistrz popełnił faux pas, bo zaintonował „Sto lat!” Na szczęście potem wszystko poszło już zgodnie z planem i dziennikarze mieli materiał na pierwszą stronę kolejnego numeru swojej gazety.
   Samochód skręcił na drogę prowadzącą do miejscowości Malinówka i wpadł w kałużę wielkości oraz głębokości małego stawu. Błotnista woda się rozbryzgnęła, pokrywając samochód czarną mazią po sam dach. Wycieraczki z największym wysiłkiem rozsmarowywały błoto na przedniej szybie. Widoczność, i tak kiepska z powodu deszczu, spadła niemal do zera. Kierowca wytężał wzrok, usiłując dojrzeć drogę przed sobą. Nagle jakiś kształt oderwał się od pobocza i rzucił pod koła. Mężczyzna z całej siły nadepnął na hamulec. Samochód przejechał jeszcze jakieś dwa metry, po czym się zatrzymał, choć ze względu na otaczającą go wodę należałoby raczej powiedzieć, że rzucił kotwicę i zacumował.
   Kierowca otworzył drzwi i wyskoczył wprost w głęboką kałużę, ale nawet tego nie zauważył. Majeczka w napięciu obserwowała go przez zalaną deszczem szybę. Jej szef obiegł samochód w poszukiwaniu człowieka lub zwierzęcia, które właśnie przed chwilą przejechał. Nikogo nie znalazł… Odetchnął z ulgą i już miał wsiąść z powrotem do samochodu, gdy nagle coś zakotłowało się pomiędzy przednimi kołami i spod maski wystawiła łebek kura.
   – Idź sobie! – krzyknął.
   Kura ani drgnęła.
   – Sio! – krzyknął jeszcze głośniej. – Nastąp się!
   – Tak się mówi do krowy – powiedziała dziennikarka, wysiadając z samochodu. – Wiem, bo oglądaliśmy ostatnio z Diabłem „Samych swoich”.
   Roman Diablak, nazywany w miasteczku Diabłem, był narzeczonym Majeczki. Długoletnim narzeczonym. Chociaż mieli pewność, że chcą ze sobą spędzić resztę życia (jakkolwiek patetycznie i staroświecko by to nie brzmiało), jednak nie mogli się zdecydować na sformalizowanie związku. Gdy jedno chciało, drugie akurat nabierało wątpliwości. Roman był kierownikiem miejscowej poczty. Kiedy ktoś szedł odebrać lub nadać list czy paczkę, mówił w skrócie, że idzie do Diabła. Majeczka zaś w społeczności zabrzeziańskiej funkcjonowała jako „ta z gazety, narzeczona Diabła”. Tak naprawdę mężczyzna nie przypominał stereotypowego wysłannika piekła. Wprost przeciwnie, był chodzącą poczciwością – typowym misiem, jak go czasami w chwilach czułości nazywała narzeczona. Na przykład ostatniej nocy, na której wspomnienie dziennikarka uśmiechnęła się pod nosem.
   – To jak się mówi do kury? – zapytał poirytowanym tonem szef Majeczki, przerywając jej słodkie wspomnienia i brutalnie sprowadzając ją z powrotem na zalaną deszczem drogę w Malinówce.
   – Pojęcia bladego nie mam! W filmie o tym nie było. – Wzruszyła ramionami i się wzdrygnęła, bo wyjątkowo zimna kropla z kołnierza kurtki spłynęła jej na szyję. – Może „taś taś”? Nie, to do kaczek. Już wiem! „Cip, cip”! To też było w jakimś filmie, ale nie pamiętam w jakim.
   Lecz kura była głucha na wszelkie wezwania i ani myślała się ruszyć spod samochodu. Mężczyzna rozejrzał się wokoło. Bał się, że lada moment któryś z mieszkańców okolicznych domów zainteresuje się samochodem stojącym od dłuższej chwili na środku drogi i przyjdzie zobaczyć, co się stało. A jeśli na dodatek zjawi się właściciel upartej kury i się okaże, że Hubert Pacyna jednak uszkodził zwierzę, to zostanie posądzony, iż zrobił to celowo, żeby ugotować ze swojej ofiary rosół. Tymczasem on nie znosił rosołu jak mało której zupy. Może dlatego że jego siostra Maryla gotowała mu go co niedzielę.
– Wyłaź stamtąd wreszcie, ty zupo, to znaczy ty kuro! – wrzasnął głośno, aż sam się przestraszył własnego głosu.
   Na kurze jednak jego wrzaski nie robiły najmniejszego wrażenia. Dalej siedziała w tym samym miejscu i bezczelnie na niego łypała to jednym, to drugim okiem.
   – Wyłaź albo cię wyciągnę siłą – zagroził, pochylając się.
   Kura zagdakała, a potem wystrzeliła jak z procy wprost w deszczową ciemność.
   – Chyba jednak nic jej się nie stało – stwierdziła Majeczka.
Szef odetchnął z ulgą, a potem, sapiąc potężnie, bo do szczupłych nie należał, podniósł się i wsiadł do samochodu.
   – A teraz szybko do domu – powiedział. – Już nigdy nie zjem rosołu.
   – Pospieszmy się, bo jeszcze wróci – stwierdziła jego współpracownica.
   – Kto? – nie zrozumiał Hubert Pacyna.
   – Kura przecież! – krzyknęła dziennikarka.
   – Ha, ha, ha! Naprawdę bardzo śmieszne – skrzywił się i ruszył przez kałuże w stronę Zabrzeźna.
   Odwiózł swoją towarzyszkę do domu, a potem pojechał do siebie. Gdyby Majeczka wiedziała, co będzie dalej, pewnie nie dałaby się tak łatwo wysadzić. Ale nie wiedziała, więc przez resztę dnia relaksowała się z Diabłem. Hubert Pacyna również miał nadzieję na spokojny wieczór. Taka myśl wiodła go przez zalane deszczem ulice Zabrzeźna do kamienicy w pobliżu dworca, gdzie mieszkał. Zaparkował na podwórku, wysiadł, po czym sięgnął po teczkę, którą zawsze zostawiał na tylnym siedzeniu. Otworzył drzwi i zastygł w osłupieniu. Na jego skórzanej teczce w najlepsze siedziała… kura. Ta sama, która wcześniej nie chciała wyjść spod samochodu.
   – Kiedy ty tu wlazłaś? Zresztą nieważne! Zaraz odwiozę cię z powrotem do Malinówki – powiedział głośno. Czuł się dziwnie, bo nigdy do tej pory nie rozmawiał z kurą. Miał nadzieję, że nie pojawi się żaden z sąsiadów. – Poczekaj tu chwilę i nigdzie się nie ruszaj. Muszę tylko skoczyć na moment do domu i się przebrać, bo kompletnie przemokłem.
   Popędził do mieszkania i zmienił ubranie, mokre zbierając z podłogi i wrzucając do kosza na brudy. Nie żeby bałagan w mieszkaniu jakoś bardzo mu przeszkadzał, ale jego młodsza siostra Maryla, która uparła się nim opiekować, miała zwyczaj wpadać bez uprzedzenia o najdziwniejszych porach. Para skarpetek pod łóżkiem była wtedy powodem do godzinnego sarkania, utyskiwania oraz gróźb, że kiedyś przez jego bałaganiarstwo zejdzie z tego świata. Co prawda teraz Maryla była na kursie jogi, ale wolał nie ryzykować. A nuż ucieknie z niego, wróci do Zabrzeźna, znajdzie jego skarpetki na środku dywanu? Nie miał wątpliwości, że wypominałaby mu to do końca życia.
   Wybiegł na zewnątrz i w strugach deszczu, który nie przestawał padać, wskoczył do samochodu. Uruchomił silnik, wyjechał na drogę, po czym ruszył w kierunku Malinówki.
   – Zaraz będziesz w domu – powiedział. Zerknął do tyłu i… gwałtownie zahamował. Wyskoczył zza kierownicy, otworzył tylne drzwi i zajrzał do środka.
   – Gdzie się podziałaś?! – wrzasnął, przekrzykując ulewę. Sprawdził pod siedzeniami i na tylnej półce, ale kury nigdzie nie było. Nie znalazł jej, chociaż przetrząsnął dokładnie cały wóz. Zajrzał nawet do bagażnika, chociaż było raczej mało prawdopodobne, by kura sama otworzyła klapę i tam wlazła.– Musiałem zostawić niedomknięte drzwi, przez które uciekła – stwierdził.
   Wrócił pod dom i przez kolejną godzinę przeszukiwał każdy zakamarek podwórka. Zajrzał nawet do skrzynki pocztowej, chociaż żadna kura by się tam nie zmieściła. Chyba że taka na znaczku pocztowym. W pewnej chwili wydało mu się, że widzi kurę, która idzie ulicą w stronę centrum Zabrzeźna. Gdy jednak przyjrzał się uważnie, okazało się, że to żółw brnie wytrwale przez kałuże. Nagle nadbiegł jakiś mężczyzna, chwycił żółwia i popędził w dół ulicy. Hubert Pacyna patrzył za nim przez chwilę, a potem strząsnął z siebie wodę. Przemókł do suchej nitki już po raz drugi tego dnia.
   W końcu machnął ręką na kurę. Wrócił do domu, wziął gorący prysznic i położył się do łóżka. Długo nie mógł zasnąć, bo cała ta sprawa nie dawała mu spokoju. Ciągle się zastanawiał, gdzie też mogła się podziać kura? Gdy wreszcie sen zaczął go morzyć, usłyszał dzwonek do drzwi.
   – Policja! – przyszło mu do głowy w pierwszej chwili.
   Wpadł w panikę, ale zaraz się opanował. Policja jeszcze nikogo nie ściga za to, że przewiózł cudzą kurę samochodem. Zresztą nikt go nie widział. Mam nadzieję… Nie ma chyba takiego przestępstwa jak kuroping? – pomyślał, otworzył drzwi i w tej samej chwili na klatce schodowej zgasło światło.
   Wytrzeszczył oczy, żeby zobaczyć, kto stoi po drugiej stronie, i na moment stracił oddech. Za drzwiami stała… kura. Wielka kura! Naprawdę ogromna! Zamrugał oczami ze zdumienia. Kura tymczasem zrobiła krok w tył, nacisnęła wyłącznik światła i…
   – Dobry wieczór – powiedziała sąsiadka z pierwszego piętra. Miała mokre nastroszone włosy i to chyba one sprawiły, że przypominała kurę, która w Malinówce wlazła mu pod koła. – Właśnie wracałam do domu i zauważyłam, że ma pan otwarte okno w samochodzie. Trzeba zamknąć, bo panu cały środek zaleje do rana. Nie zanosi się, żeby deszcz miał ustać. Dobranoc.
   – Dobranoc. Dziękuję bardzo – odpowiedział i zamknął drzwi.
   Założył płaszcz przeciwdeszczowy, po czym zszedł na dół. Otworzył samochód, wsadził głowę do środka i ją zobaczył. Siedziała na tylnym siedzeniu i łypała na niego. Kura! Ta sama, której szukał przez godzinę na deszczu. Poznał ją po wystrzępionym grzebieniu. Skrzydła też miała jakieś takie dziwaczne.
   Gdzie ona się wcześniej schowała? Nieważne, muszę ją stąd zabrać, bo ktoś ją zauważy i rozniesie się po miasteczku, że wożę kury na tylnym siedzeniu. Niektórzy mieliby używanie. Tylko jak to zrobić? – zastanawiał się, ponieważ nie bardzo sobie wyobrażał niesienia żywej kury w rękach. Jeszcze mi ucieknie. Lepiej pójdę na górę po jakąś torbę. A może lepiej wezmę ten duży koszyk piknikowy, który wygrałem w loterii w zeszłym roku na Dniach Zabrzeźna.
   Zamknął drzwi auta, sprawdził, czy przypadkiem żadne okno nie jest uchylone, a potem popędził na drugie piętro. Ściągnął z pawlacza kosz i wysypał z niego kilka opakowań swoich ulubionych herbatników w czekoladzie. Chował je przed Marylą, która nie pozwalała mu jeść słodyczy. Wyjątek robiła jedynie dla własnoręcznie pieczonego „pysznego domowego jagielnika”, który konsystencją, kolorem i zapachem przypominał zabrzeziańskie błoto. I smakiem pewnie też, choć ani jednego, ani drugiego nie miał ochoty próbować. Z koszem pod pachą popędził z powrotem na dół do samochodu. Zajrzał przez szybę, ale kury nie było. Wlazł do środka i zerknął pod siedzenia.
   – Chyba zwariowałem – powiedział i oblał go zimny pot. – Zawsze wiedziałem, że kiedyś zwariuję. Maryla bez przerwy mówi, że jestem niespełna rozumu, bo wolę chipsy z ziemniaków od tych z jarmużu.
   Zamknął starannie drzwi samochodu, szarpnął kilka razy za klamkę, jakby się obawiał, że ucieknie mu kura, której wcale tam nie było, i podreptał do domu.

Skusicie się?

sobota, 25 lipca 2020

Muzyczna sobota - Dobre, bo polskie 🎶

Moi Drodzy,

W kolejnej odsłonie cyklu: Muzyczna Sobota - Dobre, bo polskie, proponuję piosenkę zatytułowaną ''ZE MNĄ BĄDŹ'' w wykonaniu Dr. SWAG.

Dr. SWAG- Szymon Konkel to artysta, który pochodzi z Żukowa. Zajmuje się produkcją muzyczną z gatunku Hip Hop/ Trap/ Newschool. Jego utwory publikowane są na kanale YouTube, gdzie łącznie zyskują miliony wyświetleń!

Kiedy zobaczyłem cię jak z moich snów
zamieniliśmy tam wtedy kilka słów,
zapatrzony w oczy twoje, jak ze snów
chciałbym tylko ciebie jak bym tylko mógł (Jak bym tylko mógł)

Nagle zmieniła się ta droga,
świat znów zaczął wirować,
i chciałem tylko ciebie obok siebie mieć,
ja nie znałem tego ma droga,
te uczucia co serce chowa,
aż w końcu powiedziałem tobie słowa te

Ref.
Chodź i razem ze mną bądź
chce ciebie tak,
żebyś była sobą cały czas,
chodź uśmiechaj się co dnia zatrzymam czas,
i już razem tylko ty i ja (x2)

Tak nagle wszystko się stało,
cię serce moje wybrało,
nie znaliśmy się wcale,
teraz mi cię ciągle mało,
wiem czego mi brakowało,
tak ciebie mi brakowało,
wiruje całe serce i szaleje całe ciało

UUU...
Ty mi dajesz całe szczęście,
chcę cię obok coraz więcej,
to dla ciebie chyba nagrywałem,
podaj rękę,
zostań przy mnie niech tak będzie,
na to moje życie sensem mała podaj rękę,
i nie puszczaj jej już więcej

Ref.
Chodź i razem ze mną bądź
chce ciebie tak,
żebyś była sobą cały czas,
chodź uśmiechaj się co dnia zatrzymam czas,
i już razem tylko ty i ja (x2)

piątek, 24 lipca 2020

WYNIKI KONKURSU: Wakacyjny wypoczynek

MOI DRODZY,

Podaję wyniki konkursu, w którym można było wygrać   ''Sen o aniele'' Katarzyny Mak lub ''Obcą miłość'' Katarzyny Grabowskiej. 

Dziękuję wszystkim uczestnikom za udział w konkursie. Podesłaliście kilka ciekawych informacji o miejscach w Waszych okolicach, które warto odwiedzić. Miałam nie lada problem z wyłonieniem zwycięzcy, ale ostatecznie zdecydowałam się nagrodzić poniższe wypowiedzi:
Angela wygrywa książkę: ''Obca miłość'' Katarzyny Grabowskiej.

Wilda. Jedna z dzielnic Poznania. Kiedyś była to część miasta typowo przemysłowa, robotnicza. Owiana złą sławą: napady, rozboje, chuligani itp. Krzysztof "Grabaż" Grabowski, śpiewał w piosence iż na Wildzie mieszka szatan. Kilkanaście lat temu może i bym się z tym zgodziła, natomiast dzisiaj zdecydowanie nie. Jest to piękna dzielnica z historią i niesamowitymi miejscami, jeśli wie się gdzie szukać.

Jednym z takich miejsc jest szpital Ortopedyczno-Rehabilitacyjny Szpital Kliniczny im W. Degi. Jego historia sięga 1871 roku. Jest to budynek zbudowany przez siostry zakonne z Francji. Była tam początkowo szkoła żeńska. Budynek ten po krótkim czasie został przeznaczony na klinikę ortopedyczną. Jest to budynek w stylu neogotyckim, w kształcie litery H. Kiedyś okna zdobiły piękne witraże. Dziś niestety przetrwały tylko niektóre z nich, ale i tak są niesamowite. Od strony 28 Czerwca można podziwiać piękne neogotyckie strzeliste wieże. Z tyłu budynku rozciąga się aleja z stuletnimi platanami, które uznano za pomniki przyrody. Choć z zewnątrz budynek ten wygląda przepięknie to we wnętrzu również można znaleźć perełki. Chociaż by klatka schodowa z niesamowitymi sklepieniami z której można podziwiać witraże w oknach, czy niesowity żyrandol w tej klatce.

Rys. 1 Klatka schodowa w szpitalu

Wilda to nie tylko ten szpital. Gdy poszuka się głębiej. Można znaleźć tu niesamowite podwórka pomiędzy kamienicami. Rzadko kto wie iż na osiedlu robotniczym, przy ulicy m. in Wspólnej i Rolnej jest największe podwórko w Europie. W innej części mojej dzielnicy z podwórkowego śmietnika mieszkańcy zrobili niesamowity Ogród Wilda (przy ulicy Fabrycznej). Organizowane są tam różne koncerty, warsztaty, sadzone różnego rodzaju rośliny. W ostatnich dniach powstał tu płot z powieszanymi maskotkami, gdzie dzieci mogą pozostawić swoje już niepotrzebne zabawki, a inne które z różnych przyczyn nie mają swoich mogą przygarnąć misia.

Inna ciekawą rzeczą jest zajezdnia tramwajowa na Madalinie. Od kilku lat nie pełni już swojej pierwotnej funkcji. Za to w każdy wakacyjny weekend, zamienia się w raj dla dzieci. Plaża, trampoliny, różnego rodzaju warsztaty dla dzieci, ale i dorosły coś dla siebie znajdzie. Jest miejsce na grilla, czy można posiedzieć sobie na leżaku i po prostu odpoczywać.

Niektóre z wildeckich budynków zdobią murale. Chociaż by murale z poezją. Niektóre przedstawiają dzieła wybitych pisarzy np. przy ulicy Sikorskiego wiersz Zbigniewa Herberta. Ale są i takie które nie mają podpisu autora. Są też murale na bloku przy ulicy Hetmańskiej 101, Przemysłowej 20, czy Sikorskiego.

Rys. 2 Mural w Ogrodzie Wilda

Będąc na Wildzie warto też zajrzeć na Rynek Wildecki. Latem można tam kupić świeże warzywa sezonowe. Natomiast zimą przed świętami Bożego Narodzenia, organizowany jest tam jarmark świąteczny, gdzie okoliczni mieszkańcy prezentują swoje własno ręcznie robione ozdoby świąteczne, można spróbować domowych wypieków, posłuchać świątecznego repertuaru.
W pobliżu rynku znajduje się też jeden z najwyższych i dość ciekawych budynków na Wildzie, a mianowicie rektorat Politechniki Poznańskiej. Budynek jest zbudowany w stylu eklektycznym, ale przeważa jednak neorenesans.

Rys. 3 Rektorat Politechniki Poznańskiej

Jeśli jest się fanem przyrody i ruchu. To można zajrzeć do Parku Jana Pawła II. Dość duży piękny park z alejami nadającymi się do spacerowania, jazdy na rolach, czy rowerze, albo spaceru z psem. Dla wielbicieli pupili znajduje się tam też ogrodzony wybieg dla psów. Dla dzieci natomiast
zbudowany jest plac zabaw. Znajduje się tu również niewielki stawek, w którym według legendy przekazywanej z pokolenia na pokolenie zatopiony był kiedyś czołg. Natomiast na przełomie sierpnia i września organizowany jest tam dzień pyry. Podczas którego można wziąć udział w koncertach, warsztatach, czy zjeść różnego rodzaju potrawy z ziemniaka. W parku tym znajduje się również pomnik poznańskiej pyry.

Na widzie przy ul. Jerzego znajduje się chyba jedyny, bądź też jeden z niewielu w Poznaniu sklep z cytatami. Gdzie możemy nabyć różnego rodzaju koszulki, kupki, długopisy, torby z nadrukowanymi cytatami z filmów, czy książek.
Jednak Wilda to przede wszystkim kamienice i wille. Są tu kamienice i domy w różnych stylach. Najstarszy i jeden z ładniejszych jakie się zachowały jest dom szachulcowy, przy ul. Wierzbięcice. Willa Bejerleina przy ul. Różanej z bogato zdobioną fasadą, balkonami zakończonymi kutą balustradą, Kamienica przy Rynku Wileckim. Neorenesansowa kamienica z prześlicznymi renesansowymi ornamentami. Jej cechą charakterystyczną jest jej załamanie, które ma ok 45 stopni. Takich perełek w postaci kamienic jest pełno. Prawie cała ulica 28 czerwca 1956 po obu strach ma wybudowane kamienice.

Rys. 4 Dom szachulcowy, przy ul. Wierzbięcice

Wilda to dzielnica pełna ciekawych historii, niesamowitej architektury, ale także ma do zaoferowania dużo pod względem warsztatowo – kulturowym.


Bożena Osowiecka wygrywa książkę: ''Sen o aniele'' Katarzyny Mak.

Niedaleko mojego miejsca zamieszkania na Północnym Mazowszu jest mała miejscowość położona wśród łąk i pól, ale absolutnie wyjątkowa. Opinogóra koło Ciechanowa to wieś, w której znajduje się pałac Krasińskich zbudowany w 1844 r. Dziś znajduje się w nim Muzeum Romantyzmu, a otacza go piękny park z zielonymi pomnikami przyrody.

Moda na Walentynki przyszła z USA, a mało kto wie, że w Opinogórze święto zakochanych trwa przez cały rok. Symbolem święta jest stojąca przy jednej z parkowych alejek marmurowa ławeczka - pamiątka po romantycznej miłości poety Zygmunta Krasińskiego do Amelii Załuskiej. Na wieczną pamiątkę ich spotkania kobieta obdarowała ukochanego pierścionkiem i puklem włosów. Wystawiła także marmurową ławeczkę z napisem "Niech pamięć moja zawsze ci będzie miła"... Dziś kamienna ławeczka nazywana "ławeczką zakochanych" stała się miejscem spotkań szczególnie sobie bliskich par, bez względu na pogodę i porę roku, bo jak głosi legenda, kiedy się na tej ławeczce usiądzie to się szczęśliwie zakocha.



Zapraszam w to urokliwe miejsce!


Serdecznie gratuluję - nagroda niebawem do Was poleci 😉