"Bądź osobą dającą wsparcie. Świat ma już wielu krytyków." - Dave Willis ❤

czwartek, 3 czerwca 2021

FRAGMENT POWIEŚCI: ''Bezczelna'' Melisa Bel

Moi Drodzy,
8 czerwca odbędzie się premiera powieści ''Bezczelna'' Melisy Bel - autorki powieści obyczajowych, pełnych emocji i romantyzmu. Na zachętę mam dla Was krótki fragment książki:

    Poznań, rok 2002

    Nigdy nie byłam normalna.

    Nie miałam klasycznej, wzorcowej rodziny, szkoły, przyjaciół czy cieplarnianych warunków na „wyklucie się”. Zawsze żyłam gdzieś na granicy bezpieczeństwa, nieraz czułam na plecach palący wzrok Bestii i jej niespokojny oddech na szyi. Musiałam się szybko nauczyć, jak być czujną. Z wyprzedzeniem wyczuwałam przedsmak zagrożenia, gotowa w każdej chwili odwrócić się w stronę wroga, który zazwyczaj atakował z zaskoczenia. Refleks na niewiele się jednak zdawał, bo będąc na łańcuchu, jedyne, co mogłam zrobić, to godzić się na wszystko i uparcie milczeć.

    Szybko stałam się mistrzynią w chodzeniu na palcach. Cicho krążyłam wokół Bestii, a gdy było to możliwe, trzymałam się od niej jak najdalej. Niestety co dzień przywoływała mnie do siebie, a ja musiałam wyostrzać wszystkie zmysły, by wyłapać najdrobniejsze gesty, świadczące o tym, że za chwilę znów stanie się nieobliczalna i agresywna. 

    Miałam dwanaście lat i znałam ją już bardzo dobrze. Byłam drobną dziewczynką, zawsze najmniejszą w klasie. Dorastałam w przeświadczeniu, że każdy ma pod łóżkiem swojego własnego potwora. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić scenariusza, w którym go brakuje. Bo przecież tak jest skonstruowany świat, prawda? Księżniczki prawie wyginęły, książęta się rozleniwili, a potworów przybywa. Może nawet niedługo zacznie brakować miejsca pod łóżkiem? Cóż, ostatecznie są jeszcze szafy…

    W przedszkolu, z polecenia pani od muzyki, rodzice zapisali mnie do szkoły muzycznej. Dostałam się z najwyższą punktacją. Podobno miałam talent. Prawdę mówiąc, niewiele mnie to obchodziło, cieszyłam się po prostu, że ktoś widzi we mnie chociaż jeden plus. To by znaczyło, że mam jakąś wartość, a w moim świecie dzieci jej nie miały. Był moment, w którym zorientowałam się, że coś jest ze mną nie tak. To się stało w czwartej klasie podstawówki, tuż przed świętami. Kolędowanie, choinka i cała ta świąteczna otoczka.

    Nauczycielką języka polskiego była młoda, ładna kobieta, właścicielka dużych oczu o ciepłej, orzechowej barwie. Zdawała się uosobieniem łagodności, ale ja, naturalnie, nie mogłam jej zaufać. Z doświadczenia i ze starych legend, których byłam miłośniczką, wiedziałam, że potwory potrafią ukrywać się w najmniej spodziewanych miejscach. Ha! Przecież nie urodziłam się wczoraj!

    Zebraliśmy się w klasie, żeby zaśpiewać kolędę „Przybieżeli do Betlejem”. Od jakiegoś już czasu pełniłam funkcję „maskotki” grupy, więc zostałam wypchnięta na przód. Głupio się czułam. Maskotki kojarzą się przecież z czymś uroczym i słodkim. A ja? Nigdy bym tak o sobie nie pomyślała. Zastanawiałam się czasem, skąd ci ludzie biorą takie pomysły? Dlaczego właściwie są dla mnie tacy… mili? A może to jakiś podstęp? Nie mogłam tego pojąć.

    Nauczycielka gestem dłoni zaprosiła klasę bliżej siebie, a jedno z dzieci zagrało na pianinie początkowe tony kolędy. Stałam od niej na wyciągnięcie ręki i zdołałam się nieco zrelaksować.

        Stracić czujność.

    Odwróciłam głowę w stronę koleżanek i nawet odwzajemniłam kilka uśmiechów. Z powodu wyjątkowej, podniosłej atmosfery, poczułam nieśmiałą ekscytację. W momencie gdy ponownie przenosiłam wzrok na nauczycielkę, dostrzegłam niespodziewany ruch ręki w moim kierunku. Zadziałał instynkt, odskoczyłam gwałtownie do tyłu, popychając kilkoro dzieci, i zasłoniłam głowę dłońmi w oczekiwaniu na cios. Gdy nic takiego się nie stało, spojrzałam na nią i momentalnie zrozumiałam swoją pomyłkę. Było już jednak za późno, by cofnąć bieg wydarzeń.

    Pianistka, słysząc zamieszanie, przestała grać. Dziecięce głosy ucichły, a wszystkie oczy z zaciekawieniem zwróciły się w moją stronę. Oszołomiona i zażenowana powoli opuściłam ręce. Kobieta zamarła z wyciągniętą do mnie dłonią, a ja stałam w bezruchu, nie mogąc oderwać wzroku od pięknych, orzechowych oczu, w których połyskiwały łzy i… Litość?     Nigdy jeszcze nie czułam się tak upokorzona, odsłonięta. Jak mogłam być tak nieostrożna? Jeden głupi, nierozważny ruch, który będę pamiętać do końca życia.

    Nauczycielka powoli wstała z krzesła, jakbym była jakimś groźnym, nieprzewidywalnym zwierzątkiem, które trzeba obłaskawiać. Obserwowałam ją czujnie, niepewna, zawsze, kurwa, niepewna, co się zaraz wydarzy. Podeszła do mnie i wzięła delikatnie za rękę. Na ten prosty gest w moim gardle zaczął narastać niewypowiedziany, beznadziejnie żałosny krzyk, który zakleszczył się wokół mojej chudej szyi jak ciasno zapięty łańcuch na wymizerowanym, podwórkowym kundlu. Emocje spiętrzyły się we mnie nierówno niczym krzywa wieża, grożąc zawaleniem.

    Kobieta usiadła na krześle i posadziła mnie na swoich kolanach, jednocześnie nakazując dzieciom, nieco drżącym głosem, by zaczęły kolędę od początku.

    Zwiesiłam głowę.

    Nie. Łeb.

    Bestia zawsze mówiła, że mam głupi łeb. Wierzyłam jej, w końcu będąc moim rodzicem, chyba znała mnie najlepiej?

    Trwałam tak, bojąc się poruszyć. Byłam sparaliżowana. Złapałam jeden płytki oddech i zaczęłam drżeć na całym ciele. Wokół słyszałam wesołe głosy dzieci. Poczułam mocny uścisk dłoni kobiety, zaciskający się na mojej małej piąstce. W tej chwili zniosłabym wszystko, absolutnie wszystko, tylko nie czułość, którą mnie otoczyła. To było okropne, nieznane i straszne. Nie miałam pojęcia, jak sobie z tym poradzić.

    Nauczycielka z pewnością nie wiedziała, że nie mogła zrobić w tej chwili nic bardziej bezlitosnego, niż dać mi to chwilowe, złudne poczucie bezpieczeństwa i zrozumienia. Rozbroiła mnie z łatwością, a przecież byłam już doświadczonym wojownikiem w wieku dwunastu lat.

    Wyrzucałam sobie potem tę słabość i nienawidziłam się za nią.

    W końcu tego uczył mnie świat.

    Słabszy zawsze przegrywa.

    Kilka miesięcy później miałam swojego pierwszego chłopaka. Przez tydzień. Było to na swój sposób urocze, obdarowaliśmy się drobnymi prezentami, pochodziliśmy za rękę przez jedną przerwę między lekcjami i mieliśmy prestiż pierwszej pary w klasie. Po tym krótkim epizodzie zostaliśmy serdecznymi przyjaciółmi.

    Od tej pory w moim życiu zaczęło się pojawiać wielu chłopców. Młodszych, starszych, a nawet dorosłych. Lubiłam ich towarzystwo bardziej niż dziewcząt. Znacznie bardziej. Być może ceniłam w nich swobodę, luźniejsze podejście do obowiązków, do życia, humor?

    Dziewczyny wydawały mi się jakieś odległe, a ich zachowanie zupełnie niezrozumiałe. Były tak nieznośnie przykładne, grzeczne. Zawsze postępowały „odpowiednio”. Każdy plis w ich spódnicach był idealnie wyprasowany, a warkocz mocno i starannie zapleciony. Do szkoły dostawały wymyślne kanapki, desery i, co powodowało moją największą zazdrość, soczki w kartoniku. W piórnikach roiło się od ekstrawaganckich gadżetów, które wręcz pachniały nowością i szpanem, nie wspominając już o szykownych, modnych ubraniach.

    Ja o takich rzeczach mogłam jedynie pomarzyć. O czym miałabym z nimi rozmawiać? Stanowiły dla mnie zamkniętą grupę, do której właściwie nie miałam ochoty przynależeć. Zawsze takie uśmiechnięte, nieco sztywne, miałkie. Jakby najcięższą rzeczą w ich życiu było wybieranie smaku lizaka lub dobieranie koloru skarpetek do nowych butów.

    Czy ich życie naprawdę było takie cukierkowe? Kto wie? Może i było? Nie potrzebowałam się nad tym zastanawiać, bo wyraźnie czułam, że nie pasuję do ich beztroskiego i wesołego świata. Z racji uczęszczania do szkoły muzycznej spędzałam w niej właściwie całe dnie. Po lekcjach zaczynały się zajęcia muzyki, na które często musiałam czekać kilka godzin. Było mi to właściwie na rękę, do domu niespecjalnie mi się spieszyło. 

    W szkole zaczęłam rozwijać swoje zdolności muzyczne i szybko okazało się, że wybierając skrzypce jako mój instrument główny, trafiłam w dziesiątkę. Radziłam sobie lepiej niż dobrze, a nawet lepiej niż bardzo dobrze. Konkursy, nagrody, aprobata dzieci. O szacunku nauczycieli nie było co marzyć, odnosiłam wrażenie, że mieli niekończący się monopol na patrzenie z góry i pobłażliwe, cyniczne komentarze. Nic nie mogło wpłynąć na ich lekceważący stosunek do uczniów.

    Dla mnie jednak ważniejsze było to, że mój talent stał się niejakim sposobem na ułaskawienie Bestii. Zazwyczaj działał jak środek uspokajający, wstrzyknięty w chwili skoku adrenaliny.

      Zazwyczaj.

    Niestety czasem był też narzędziem kary. I tutaj lekcja dla niewtajemniczonych. Smyczek nadaje się nie tylko do grania. Pełni różne funkcje, choć niestety przy mocniejszym „użyciu” może się złamać i trzeba potem rozpowiadać bajki, jak to głupiutka córka na niego siadła i nieopatrznie złamała pręt. Nie trzeba być geniuszem, by się domyślić, że od siadania na smyczku nie ma się pręg na całym ciele.

    Inną dziedziną, w której okazałam się dobra, była plastyka. Zaczęłam interesować się rysunkiem i sztuką. W chwilach największej samotności powstawały szkice, które były moim prywatnym skarbem.

    I tyle, jeśli chodzi o moje talenty. Wszystko, co ścisłe, mimo silnej presji i nacisku ze strony Bestii, zwyczajnie nie wchodziło mi do „łba”. Na dodatek, jak to bywa zazwyczaj w szkołach, wszyscy chętniej skupiali się na tym, w czym NIE jesteś dobry, niż na tym, co ci wychodzi najlepiej.

    Oczywiste, prawda?

    Nie?

    Po co rozwijać czyjś talent, jak można gnoić za własne zgorzknienie i niespełnienie życiowe? Jakąś satysfakcję przecież trzeba czuć, a nie ma nic milszego sercu, niż widzieć, że ktoś ma gorzej od ciebie. Czy nie jest przyjemne obserwować, gdy czyjś zapał i motywacja zanikają, marnieją, a cele okazują się tylko czczymi marzeniami?

    Najlepsze, co mogliśmy zrobić dla niektórych nauczycieli, to być nikim. Wtedy i oni nie czuliby zagrożenia albo nie mieli przekonania, że w życiu im nie wyszło. Kto wie, może nawet by nas polubili?

    Dzisiaj, mając szesnaście lat, zaryzykuję stwierdzenie, że w okresie mojego dorastania otacza mnie cała masa sadystów i psychicznych trucicieli. „Należy słuchać starszych, bo są mądrzejsi” – słyszę czasem. Doprawdy? Dziękuję, postoję.

    Tak naprawdę to nawet nie dziwiłam się dorosłym. Sama z wiekiem obrosłam w łuskę, być może upodabniając się do jakiejś bezwzględnej, podłej kreatury. Świadomie przybrałam maskę, która pomagała mi przetrwać szkołę życia.

    Znalazłam też nową formę obrony. Bezczelność. A tak przynajmniej nazwano moje zachowanie. Prawdę mówiąc, kompletnie tego nie rozumiem. Nie wiem, jak zadawanie pytań wprost, domaganie się szacunku czy swoich praw może być bezczelne.

    Zaczęła we mnie narastać świadomość, a z nią bunt, że przecież jestem kimś więcej niż niechcianym kundlem, którego się popycha i kopie. Wiedziałam też, że nawet kundel ma swoją wartość. Niewielką, ale jednak ma. Niestety wyglądało też na to, że „maskotka” uroczego szczeniaczka, za jakiego niegdyś uchodziłam, już się znudziła i została wyrzucona na bruk.

    Teraz piesek musiał wykształcić swoje własne kły i pazury, żeby móc sprostać trudnym warunkom ulicy. Kokardka, kiedyś tak ochoczo wiązana na czubku jego głowy, postrzępiła się i wypłowiała, przypominając teraz nieestetyczny artefakt i budząc jedynie poczucie zdrady.

    W szkole, pomimo starań, moje oceny były coraz gorsze, a ja przestałam widzieć sens w tym, by się o nie starać. Łatka „pyskatej dziewuchy” przylgnęła na stałe. Nie bez znaczenia pewnie był mój ubiór. Miał on ścisły związek z tym, że coraz bardziej interesowałam się sztuką i muzyką. Wyrażanie obu dziedzin artystycznych urosło we mnie do tego stopnia, że stanowiło teraz centrum mojego świata. Tę obsesję wyrażałam ubiorem: pomalowanymi, obszarpanymi jeansowymi spodniami, różnego rodzaju ręcznie wykonanymi ozdobami czy jaskrawoczerwonymi, cieniowanymi włosami. Niezbędnym elementem okazały się też czarne, wysokie, skórzane buty, dzięki którym czułam się jak licencjonowana skandalistka.

    Zawsze byłam ciekawa muzyki, lubiłam testować różne gatunki i sprawdzać, z czym mogę się utożsamić. W ten sposób wykreowała się ciekawa mieszanina stylów, które jeden obok drugiego pewnie wydawałyby się dość kontrastowe.

    Bo właściwie jak ma się poezja śpiewana do hard rocka? Albo klasyka do metalu? Jazz, muzyka symfoniczna, blues, piosenka aktorska, folklor… Chłonę wszystko, czerpię garściami i odnajduję w tym wytchnienie i niekończącą się pasję. Znalazłam swój świat, jestem w nim szczęśliwie zakochana. Nie zależy mi już, by spełniać oczekiwania dorosłych. Udało mi się zbudować mur, który odgradza mnie od tej wymagającej i karzącej natury. Ogromny, wysoki, zimny. I choć nic nie zmieniło się w ich zachowaniu, a wręcz pogorszyło, nie czuję już… nic. Żadnego bólu. Uodporniłam się na te ciosy, popijam je w pośpiechu herbatą i idę dalej, bez żadnego uszczerbku, z podniesioną głową i determinacją człowieka, który wie, że nigdy się nie złamie.


Zaintrygował Was ten fragment powieści? Skusicie się na poznanie całej historii?

11 komentarzy:

  1. Fragment Cyrysiu rzeczywiście bardzo ciekawy. O Autorce już słyszałem. Nie mówię nie - bo czytam zazwyczaj wiele. Pozdrawiam po intensywnym dniu - 129 minut na zewnątrz. Pozdrawiam i udanego weekendu ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Już wkrótce będę czytała tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hello I’m grateful to have read your content thank you. What a nice blog! I have enjoyed reading through the article although I landed on this site. If you are having issues in getting your thesis writing task completed accurately then do not hesitate and get your papers checked by the Thesis Editing Services in UK experts at MyAssignmentHelpAu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kolejna książka tej autorki już na rynku ? Ależ ma tempo.

    OdpowiedzUsuń
  5. Autorkę kojarzę, ale jeszcze nie miałam okazji czytać nic jej autorstwa. Fragment zwiastuje ciekawą lekturę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Poczekam najpierw na Twoją recenzję :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Fragment ciekawy, ale czekam na recenzję, bo na razie na półce mam dwie inne książki autorki.
    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  8. Muszę powiedzieć, że bardzo dobry fragment. Może się zdecyduję na tą pozycję później :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Mam swój egzemplarz. Niedługo oddam się lekturze.

    OdpowiedzUsuń

Zaglądaj, czytaj, przegryzaj moje słowa, ale wychodząc, zostaw po sobie niezatarty ślad swojej obecności...