Nigdy nie daj sobie wmówić, że Twoje życie nie ma sensu, że jest pozbawione wartości. To nieprawda. Ludzie, którzy to mówią, starają się leczyć własne rany, raniąc innych. Im to nie pomoże. Tobie, jeśli na to pozwolisz, może zaszkodzić. [Marcin Kaczmarczyk] ❤

niedziela, 22 kwietnia 2018

Wywiad z Agatą Marzec


Gosia
Jakie jest Pani największe marzenie literackie?

Chciałabym założyć własne wydawnictwo, które promowałoby zdolnych debiutantów. Wiem, jak trudno jest się przebić na rynku wydawniczym. Wielu autorów może nigdy nie doczekać się wydania swojej książki, nawet, jeśli jest ona genialna! Wartościowe teksty często trafiają do kosza, bo w zalewie propozycji wydawniczych trudno zwrócić na nie uwagę. Wydawnictwa, żeby funkcjonować, muszą zarabiać, a do tego potrzebują znanych i uznanych nazwisk. Jest to jasne jak słońce. Trudno też mieć o to pretensje. Dlatego też nadmiar gotówki przeznaczyłabym na stworzenie miejsca, w którym nie trzeba by było skupiać się na finansach. Interesowałaby mnie jedynie wartość artystyczna tekstów. Zamiast podcinać skrzydła początkującym pisarzom, chciałabym pomóc im rozwijać je. Siedziałabym sobie z dzbankiem zielonej herbaty, zaczytując się propozycjami wydawniczymi. A potem z radością odpowiadałabym na wiadomości, pisząc: To jest dobre! Drukujemy! Świat potrzebuje dobrej literatury, nie powinniśmy zawężać grona osób, których teksty warto czytać.

Skąd w Pani życiu zrodziła się miłość do literatury i pomysł, żeby samej zostać autorką?

Czytam, odkąd czytam!:) Po książki sięgnęłam, gdy tylko nauczyłam się samodzielnie składać litery. Była to moja pierwsza miłość. Potem cały czas wolny spędzałam w osiedlowej bibliotece zlokalizowanej między szarymi socjalistycznymi blokami. Ostatnia gasiłam światło w czytelni. A potem poszłam do klasy o profilu biologiczno-chemicznym i gdy moi rówieśnicy w pocie czoła przygotowywali się do egzaminów na medycynę, ja oznajmiłam, że pójdę na polonistykę. Nie chciałam już czytać książek ukradkiem, pod ławką, na której leżały akademickie  repetytoria i atlasy anatomii. Pisać zaczęłam dość późno, bo zaledwie cztery lata temu. Wcześniej myślałam, że jestem na to za głupia... Nadal tak myślę, ale piszę. Bałam się konfrontacji z moimi mistrzami. Oni nadal żyją wśród nas i królują. Trochę mnie to paraliżowało. Ale chęć urodzenia z siebie tych wszystkich trudnych historii była silniejsza niż strach.

Gdyby mogła się Pani wcielić w jedna postać literacką kogo i dlaczego by Pani wybrała?

Chętnie stałabym się na chwilę Izabelą Łęcką, żeby powiedzieć temu cwanemu Wokulskiemu, że w niekochaniu go nie chodziło mi tylko o kasę! Chciał mnie mieć za wszelką cenę, bo się uparł i zawziął. Przecież on mnie nawet nie znał! Mimo to nie był w stanie wyobrazić sobie odrzucenia.. Ale przekonał się, że łatwiej zdobyć gruby piniądz niż serce kobiety. Nie byłam głupia i próżna, żadna tam ze mnie lalka salonowa. Byłam kobietą, która sama chciała wybrać sobie mężczyznę. Miałam silne potrzeby estetyczne, a to nie grzech. Nie tylko Wokulski stał się ofiarą konwenansów! Niby się nad sobą nie użalał, a wszyscy się nad biednym Stachem litowali. Czy ktoś pochylił się nade mną? Czy ktoś próbował zrozumieć, co leży na dnie mojego serca? Nawet narrator trzymał jego stronę!

Natalia Wojdyła
Czy pamięta Pani kiedy pokochała książki i ich zapach?

Bardzo wcześnie, gdy miałam zaledwie sześć lat i zaczęłam czytać. Odtąd nie rozstawałam się z książkami. Mam słabość do dwóch zapachów: cynamonu i książek (tych starych i tych nowych). Pachną dzieciństwem oraz marzeniem.

lyanna gl
Z jakim pisarzem lub pisarką się Pani utożsamia i mogłaby się Pani porównać? Mówimy o stylu, doświadczeniach, ideałach..

Pod względem języka i stylu zawsze fascynował mnie Bruno Schulz. Jego proza, choć tak skromna objętościowo, stanowi dla mnie najwyższy, jak dotąd próg ewolucji języka polskiego. Jest wyszukana, poetycka i tak wieloznaczna, że nie wiem, czy kiedykolwiek może się interpretacyjnie wyczerpać. Pod względem koncepcji człowieka i jego zmagań z własną wrażliwą naturą – mistrzynią jest dla mnie Virginia Woolf. Ta kobieta przejrzała nas na wylot... i nie jest nam z tym odbiciem do twarzy.

Czy odnajduje pani szczęście w tym, co robi?

Moment, kiedy piszę, czyni mnie najwyższym wcieleniem szczęścia. Jak to dobrze, że nie piszę cały czas... Co ja bym wiedziała o życiu? O czym bym miała pisać?

Czy może Pani podać kilka plusów pracy pisarza i kilka minusów? Co Pani lubi, a czego nie lubi w swojej pracy?

Jest jedno uczucie, które mogę uznać zarówno za wadę, jak i zaletę pisania. Czasem chwyta mnie jakaś myśl i ciągnie mnie za sobą na drugi koniec mojej głowy. Uwielbiam ten stan, nazywają go często natchnieniem. Wtedy rzucam wszystko, siadam i piszę. I już jest mi dobrze. Jestem sobą. Ale czasem ten stan ogarnia mnie wtedy, kiedy muszę pełnić jakąś społeczną rolę i nie jestem dostępna pisaniu. Męczę się wówczas okrutnie. Przebieram nogami i marszczę czoło. Jestem na głodzie. Tak czy inaczej – dzięki pisaniu doświadczam przedziwnych ulotności, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Jest jeszcze coś: doceniłam potęgę ciszy. Czego nie lubię? Stawiania ostatniej kropki. Czuję, że to koniec. Rozstania, nawet z fikcyjnymi postaciami, zaburzają mi równowagę wewnętrzną.

Ciocia Pancia
Gdyby mogła się Pani spotkać z jednym z nieżyjących już autorów. to kto to by był oraz o co chciałabym Pani go zapytać ?

Bardzo chciałabym poplotkować z Bolesławem Prusem. Za mało o nim w naszej kulturze mówimy, przez co wydaje się  nam bezbarwny i przezroczysty. Nic bardziej mylnego! Prus to „pudelek” XIX wieku! Jego „Kroniki tygodniowe” to nic innego jak społeczna satyra na dziewiętnastowiecznych mieszczan. Niektóre treści, jakie proponował wydawcy, nigdy nie ujrzały światła dziennego. Określono je mianem „bezmyślności, plotki i blagi”. Cenzura skutecznie je blokowała. Opisywane skandale miały odrywać ludzi od ich własnych problemów. Czego tam nie było! Radzę sprawdzić. Wcale nie jesteśmy zepsuci i zdemoralizowani. Uczyliśmy się od mistrzów! Zapytałabym go o to, co naprawdę myślał o kobietach-emancypantkach.

Gdyby mogła Pani przeżyć jeszcze raz jedno ze swoich wspomnień to co by to było?

Chciałabym raz jeszcze znaleźć się w naszym ogródku przy Podgórnej z moją nieżyjącą już babcią Krysią. I uczyć się od niej, czego potrzebuje każdy gatunek rośliny i jak należy się nim opiekować. Wraz ze śmiercią babci umarła we mnie ta wiedza.

Agnieszka Mycoffeetime
Jak Pani znajduje czas i siły na powiązanie intensywnego życia zawodowego i pisania książek?

Kradnę go! Naprawdę! Sobie samej. Nie pozwalał mu, by mnie oszukiwał. Biorę, co moje! A siły czerpię z intensywnych ćwiczeń fizycznych. One ich dodają, nie odbierają!

martucha180
Czym dla Pani jest SŁOWO?

Ogromną odpowiedzialnością wynikającą z wolności.

Jakie lektury wprowadziłaby Pani do kanonu lektur?

Zdecydowanie więcej książek o tematyce filozoficznej, żeby młodzi ludzie najpełniej wykorzystali ten kreatywny czas, jakim jest dla umysłu młodość. Zamiast „Nad Niemnem” - „Historię filozofii” Władysława Tatarkiewicza. Z innego typu książek dorzuciłabym jeszcze „Przypadek Adolfa H.” Schmitta, żeby ostrzec, czym grozi powodowanie w kimś kompleksów.

Jakie stosuje Pani metody, triki, by zachęcić uczniów do czytania, zwłaszcza tych opornych?

Staram się ciekawie konstruować lekcje, używając metody dramy (odgrywanie fragmentów scen, wcielanie się w postacie, próba zmiany ich losów itp.). Uważam ją za świetne, głęboko angażujące wszystkie zmysły, narzędzie. Poza tym, zwykle na początku omawiania stawiam szereg ciekawych pytań, na które uczniowie domagają się natychmiastowej odpowiedzi. Niestety, muszą znaleźć odpowiedzi sami, w książce. Pamiętam, że jedną z fajniejszych lekcji okazał się sąd nad Jagną z „Chłopów”. Ostatecznie, uczniowie stanęli w jej obronie. Młody człowiek musi wejść w świat przedstawiony, inaczej pozostanie wobec niego obojętny.

Mateusz Wąsik
Czy rozważała Pani nad pisaniem pod pseudonimem?

Przez chwilę o tym pomyślałam, gdy przeszło mi przez myśl, że opisywane przeze mnie zdarzenia w całości mogą zostać odniesione do mnie. Ale przecież to jest literatura! Owszem, wyrasta z życia, z powtarzających się doświadczeń różnych ludzi, jednak jej żywiołem jest fikcja! Nie ma sensu bawić się w szacowanie, ile jest prawdy w prawdzie, czy raczej – ile jest prawdy w  fikcji. Podobieństwo moich postaci literackich do prawdziwych ludzi nie jest oczywiście przypadkowe. W moich tekstach jest też sporo o mnie samej. Dojrzałam do prawdy, potrafię już mówić o wszystkim i nie potrzebuję maski. To pisałam ja - Agata:)

Czy uważa Pani, że ktoś może być pisarzem, jeśli nie odczuwa silnych emocji?

Oczywiście. Tak, jak dobrym pracownikiem może być ktoś, kto nie znosi swojej pracy. Pisanie jest rodzajem rzemieślniczej pracy, można się w nim wyszkolić perfekcyjnie. Ja do dzisiaj  nie mam pewności, czy Jan Kochanowski, pisząc „Treny”, rzeczywiście wylewał po śmierci Urszulki morza łez. Dlaczego więc po śmierci drugiej z córek napisał zaledwie krótkie epitafium? Czyżby kochał ją i cierpiał mniej? A może nabrał nas wszystkich, chcąc przekonać się, na ile potrafi być emocjonalnie wiarygodny? Ja bym postawiła sprawę inaczej: po co pisać, jeśli się nic nie czuje? Dla poklasku? Sławy? To czyste oszustwo, zwłaszcza, jeśli wywołuje się wstrząsy emocjonalne u innych. Szkoda papieru.

Jak opublikowanie pierwszej książki zmieniło Pani proces pisania?

Sprawiło, że uwierzyłam w siebie i już nie boję się czytać na głos słów własnego autorstwa. To bardzo cenne i ułatwia sprawę. Piszę coraz sprawniej i coraz więcej w tej samej jednostce czasowej.

Dorota Falęcka
Jaka jest Pani ulubiona książka z okresu dzieciństwa?

„Godzina pąsowej róży” Marii Kruger – to historia o czasie, podróży, odkrywaniu siebie. Mądra i zabawna jednocześnie. Pamiętam wakacje, kiedy czytałam ją na okrągło: kończyłam i zaczynałam, aż do września. W tym czasie przemeblowywałam pokój i udawałam, że jestem główną bohaterką. Gdy rodzice byli w pracy, gadałam do siebie i ścian. Wynalazłam w szafie jakąś starą suknię z żorżety i siedziałam w niej, popijając kawę, której oczywiście w filiżance nie było.

Czy prowadząc bloga koszykarskiego, również grywała Pani w koszykówkę, czy była tylko biernym obserwatorem?

Miłością do męskiej koszykówki zapałałam w szóstej klasie podstawówki, kiedy wybrałam się na pierwszy mecz mojej ukochanej drużyny – Czarnych Słupsk. Potem do rana śledziłam rozgrywki NBA i chodziłam nieprzytomna szkolnym korytarzem. Zostałam zaproszona do współpracy przy słupskim klubie i poznałam ten świat od kuchni jako rzecznik prasowy drużyny, która awansowała do ekstraklasy. Robiłam wywiady z zawodnikami, przygotowywałam o nich artykuły prasowe, pośredniczyłam w kontakcie klubu z mediami, współredagowałam stronę internetową. To był bardzo fajny czas. Niestety, klub już nie istnieje, ale stanowił bardzo ważną kartę w dziejach Słupska. Cieszę się, że mogłam ją tworzyć. Mój blog miał charakter humorystyczny, na bieżąco reagowałam na koszykarskie wydarzenia, starałam się tłumaczyć przyczyny porażek i łagodzić krytykę. Poznałam wiele tajników koszykarskiego rzemiosła. Sama pogrywałam w szkolnej reprezentacji i miałam nawet niezły rzut z dystansu, ale na karierę zawodowej koszykarki nie zdecydowałam się:)

Nina i Jerzy istnieją naprawdę, czy są postaciami w 100 procentach fikcyjnymi?

Choć trudno w to uwierzyć, istnieją naprawdę. I przynajmniej jedno z nich już wie, że zostało opisane  w mojej książce.

Agnieszka Ewelina Rowka
Z kim w duecie chciałaby Pani napisać książkę?

Z Virginią Woolf. Ona rozumiałaby moje intencje bez słów. Zeszłybyśmy na samo dno ludzkiej duszy i przeanalizowałybyśmy wszystkie jej odcienie. To najpiękniejszy temat literatury.

Czy jakiś gatunek literacki byłby dla Pani ogromnym wyzwaniem i nastręczał trudności gdyby padła propozycja napisania takiej książki?

Tak, powieść fantastyczna. Lubię babrać się w świecie wewnętrznym, ale stwarzanie światów zewnętrznych średnio mi wychodzi. Fantastyka przeraża mnie.

Jakie jest Pani idealne i wymarzone miejsce do pisania?

Balkon z widokiem na las i łąkę. Ja przy okrągłym stoliku, z nogami na barierce, na stoliku zielona herbata z opuncją figową, obok białe michałki i kawałek sernika, w tle muzyczka, najlepiej Alanis Morissette lub Dawid Podsiadło.

Dominika
Czy na zajęcia fitness przychodzą Pani uczniowie?;)

A pewnie! I świetnie się razem bawimy poprzez ruch! Są to często osoby, które nie lubią lekcji wychowania fizycznego, ale na stepie radzą sobie całkiem zgrabnie, choć nie są to „Stepy akermańskie”. Najwyraźniej fajnie jest poskakać z polonistką:)

Czy ma Pani czas dla rodziny?

Mój mąż ćwiczy ze mną, więc spędzamy sporo czasu w sali fitness. W długie weekendy wsiadamy w samochód i jedziemy pozwiedzać europejskie stolice. A w tygodniu, jak większość szarych żuczków na świecie, zasuwamy od rana do nocy. Lubimy mieć ciepłą wodę i gaz  w kuchence;)

Jak odbiera Pani negatywne uwagi, opinie na temat swojej książki?

Jako punkt wyjścia do ciekawej dyskusji, pod warunkiem, że ktoś ją w ogóle przeczytał i postarał się zrozumieć. Nie lubię ludzi butnych i prowokujących afery dla zasady, żeby „się działo”. Jeśli krytyka ma podstawę, chętnie zaglądam jej w oczy. W końcu nikt nie jest doskonały, a ja to chyba najmniej ze wszystkich. Krytyka uczy pokory, a tej nigdy zbyt wiele.

Kinga Salamon
Skąd się wzięło zamiłowanie do fitnessu?

Przez całe życie uprawiałam jakiś sport: najpierw gimnastykę artystyczną, potem grałam w siatkówkę, koszykówkę, a gdy skończyłam szkoły i przestałam należeć do szkolnych reprezentacji, potrzebowałam naturalnej kontynuacji. Poszłam do klubu fitness i po pierwszych zajęciach, po których ledwo zlazłam ze schodów, wiedziałam, że się zakochałam. Po miesiącu bycia typową „Grażyną fitnessu”, ogarnęłam system i szybko rozwinęłam się. Z czasem pomyślałam o tym, że sama chciałabym dawać ludziom radość, dobrą energię i narzędzie dbania o własne zdrowie. Doceniłam rolę ciała w życiu. Zmieniłam nawyki żywieniowe i zadbałam o siebie. Edukowałam się, jeżdżąc na kursy, szkolenia i maratony fitness. W końcu zdałam egzamin państwowy i zdobyłam uprawnienia. Nieprzerwanie od trzynastu lat każdego dnia spotykam się z cudownymi ludźmi w sali, by wspólnie z nimi pozbywać się złej energii, prostować kręgosłupy, spalać kalorie i zwiększać bicepsy.

Jaka książka z twórczości Dostojewskiego jest Pani ulubioną?

„Biesy”. To opowieść o tym, jak zdusić totalitaryzm w zarodku. Wydaje mi się, że Dostojewski chciał pokazać, jak się ów system tworzy, jak kiełkuje w umysłach ludzi i sieje spustoszenie. Autor obnażył jego istotną treść przybraną w piękne ideały, hasła, dążenia do poprawiania świata. Ostrzegł, że zwyrodnienie i brak szacunku dla człowieka mogą mieć początek w jak najbardziej szlachetnych dążeniach, których zdolność do obracania się we własne przeciwieństwo jest tak wyrafinowana, że umyka często świadomości idealistów. Książka ta niesie wartościowe i ponadczasowe przesłanie: trzeba zawsze uważać, być wrażliwym i czujnym, nie dać się zwieść pięknym pozorom. W pewnym sensie „Biesy" są odwróceniem sytuacji ze „Zbrodni i kary". Tam Dostojewski przypuścił atak na skrajny indywidualizm, który prowadzi do cierpienia, zaburzeń psychicznych i do straszliwej zbrodni, z kolei w  "Biesach" obiekt ostrej krytyki stanowi idea solidaryzmu, traktowana jako jedyne dobro, któremu wszystko inne należy podporządkować.

Czy w swojej twórczości umieściła Pani kiedykolwiek jakaś postać lub wydarzenia ze swoich snów?

Hmm, właśnie uświadomiłam sobie, że nie! Ale muszę przyznać, że spać chodzę tylko po to, żeby mieć sny. Są intensywne, dziwaczne, wielowymiarowe i naszpikowane niejasnościami. Kiedyś spróbuję je opisać. Może okazać się to dla mnie największym wyzwaniem. Czasem rano wstaję z tak pełną różnych obrazów głową, że natrętnie analizuję je potem przez cały dzień. Dzieje się to mimowolnie. Gdy przytykam głowę do poduszki, moja podświadomość zaczyna cudownie mitologizować rzeczywistość. Kiedyś nawet przyśnił mi się mój grób z wypisaną na nim datą śmierci i informacją: „Zginęła tragicznie”. Stałam przed nim i nie mogłam uwierzyć, że to  nastąpi niebawem. Co ciekawe, kilka lat później w miejscu tym naprawdę powstał cmentarz. Wcześniej było tam po prostu pole.

Kamila Piątek
W jakich dwóch słowach mogłaby Pani siebie opisać? Wysportowana książkoholiczka?

Skomplikowana prostaczka.

Gdyby miała Pani wybrać pomiędzy rutyną w życiu a wielką, rewolucyjną i niewiadomą co przyniesie zmianą, co by Pani wybrała?

Zdecydowanie lepiej odnajduję się w rutynie. Trzyma mnie w ryzach. Ale serce tak mocno czasem rwie się do rewolucji... Już sama nie wiem, kogo słuchać.

Czy dąży Pani po trupach do celu czy jednak ma Pani na uwadze też dobro innych ludzi i jeśli Pani marzenie/plan wymaga zranienia kogoś innego to odpuszcza Pani? W dzisiejszym świecie raczej nikt nie patrzy na inne osoby i każdy realizuje swoje plany w swoim własnym świecie nie patrząc na nic innego. Zastanawiam się, co Pani myśli na ten temat.

Jak każdy człowiek, uczę się na błędach. Zdarzało mi się walczyć o swoje szczęście względnie bezwzględnie. Mam na myśli to, że czasem musiałam ingerować w uczucia drugiej osoby, jednak nigdy nie zrobiłam tego z czystego wyrachowania. Po prostu nie da się zadowolić wszystkich. Tak jak nie da się nikogo nie zranić. Mam wielu przyjaciół, ale i pewnie wielu wrogów. Staram się żyć uczciwie, zgodnie z przyjętym przez siebie systemem wartości. Nie ma w nim zasady: Cel uświęca środki. Wiem, kiedy trzeba odpuścić. Szanuję drugiego człowieka i, podejmując własne decyzje, uwzględniam jego podmiotowość. Inaczej utonęłabym we własnym bagnie.

Ewelina Łukawska
Jaki jest najwyższy szczyt na który Pani weszła?

Jako że mam skrajny lęk wysokości, raczej trzymam się ziemi, ale gdy przy pierwszym podejściu zdałam egzamin na prawo jazdy, poczułam się jak na K2. Jeszcze tydzień wcześniej byłam „Grażyną kierownicy”.

Gdyby miała Pani możliwość wybrać się w podróż życia bez kogo lub czego Pani sobie jej nie wyobraża?

Bez wiary w to, że wrócę tam, gdzie jest moje miejsce. Potrzebuję stałości.

Ania J
Skąd pomysł na napisanie książki o takiej tematyce?

Z życia! Czasami wysłuchuję tak niewiarygodnych historii, że grzechem byłoby ich nie spisać. Ludzie tak poetycko lubią skomplikować sobie los...

Czy dużo uczniów odwiedza szkolna bibliotekę? (Oprócz wypożyczania lektury)

A pewnie! Młodzi ludzie czytają mnóstwo książek! Najczęściej sięgają po fantastykę, bo trudno im odnaleźć się w realnym świecie. Boją się go. Zanurzają się również w półki z opracowaniami filozoficznymi. Coraz częściej szukają informacji na temat historii Polski. Ubolewam nad jednym: szerokim łukiem omijają dział z poezją.

Jak uczniowie reagują na to że jest Pani pisarką, prowadzi Pani fitness i bloga na temat koszykówki?

Najczęściej proszą, żebym zrobiła szpagat:) W mojej szkolnej bibliotece zrobiła się uczniowska kolejka do „Wieży z piasku”. Bardzo chcą ją przeczytać. Czuję się jak w PRL-u, tyle że towarem deficytowym jest książka! Niepojęte... Moje serce rośnie! Muszę sprowadzić jeszcze jeden egzemplarz i będę dawać go „spod lady”. Wniosek jest jednoznaczny: lubimy czytać książki autorów, których znamy. Dlatego tak ważne jest przybliżanie sylwetek pisarzy. Łatwiej jest się utożsamić z opisywanymi przez nich treściami.

Sabina
Jak uczniowie podchodzą do nauki języka polskiego? Czy ciężko się z nimi pracuje?

Ciężko i łatwo. Ciężko, gdy nie wiedzą, jak ważna jest nauka ojczystego języka i poznanie jego tradycji. Na wejściu mówią: „Przecież to wszystko stare, przebrzmiałe i nieprzydatne”. Zaczynam  edukowanie od motywacji. Jeśli wzbudzisz w drugim człowieku ciekawość tego, co odrzuca, zainteresuje się tym. Na przykład: wchodzę do klasy i opowiadam, że oglądałam poprzedniego dnia świetny serial. Był on, ona i ta trzecia. I ta trzecia zaszła z nim w ciążę. Pierwsza dowiedziała się. On zażądał aborcji. Zrobiło się nieciekawie. Pytam, co by na jego miejscu zrobili? Kombinują, dyskutują, a potem oczywiście pytają, co to za serial. I wtedy mówię: „To „Granica” Nałkowskiej – wasza kolejna lektura”. Działa...

Czy ma Pani taką książkę do której lubi wracać?

Tak, jest to „Lalka” Bolesława Prusa. Znalazłam w niej wszystko, co mnie interesuje: psychologię człowieka i motywację jego tragicznych wyborów, panoramę społeczną, opis mechanizmów rodzenia się kapitalizmu, motyw samotności wśród ludzi, idealizowania rzeczywistości oraz mistrzowskie ujęcie potrzeby bycia kochanym, nawet gdy gardzi się samą miłością...

Uwielbia Pani Dostojewskiego, a zna Pani język rosyjski?

Wstyd przyznać, ale nie znam. Reprezentuję pokolenie, które w szkole uczone było cudownych języków Wielkiego Zachodu. Odwrócono nasze głowy od wschodu. Ale przecież nasza dusza tkwi właśnie na wschodzie! Znalazłam ją u Dostojewskiego. Póki co, tylko w tłumaczeniu jego tekstów. Kiedyś nauczę się rosyjskiego!

Edyta Chmura
Proza Dostojewskiego skłania do refleksji dotyczącej chwiejnej moralności człowieka. W "Wieży z piasku" również pokazała Pani, że niespodziewanie (także) dla siebie, można się zmienić na gorsze, gdy ktoś/coś pociągnie nas do złego. Czy pisząc, chciałaby Pani czegoś nauczyć czytelnika, dostarczyć mu rozrywki czy przyświecają Pani jakieś inne cele?

Od kiedy pamiętam, zadawałam sobie pytanie: Czy człowiek rodzi się zły czy to zło rodzi się z czasem w nim? Nie potrafię na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Nie wiem, dlaczego w jednych ludziach zło uaktywnia się szybciej i łatwiej niż w drugich. Nie przekonują mnie argumenty w stylu: „to kwestia wychowania, warunków materialnych itp.”. Coraz częściej odkrywam, że człowieka „psują” dwa źródła: pokusy i skrywane głęboko poczucie bezwartościowości. Zło może wynikać z zagubienia człowieka, jak również z samotności, wyalienowania i braku relacji społecznych. Wówczas wszyscy stajemy się w pewnym sensie odpowiedzialni za zaistnienie zła.  Drugi człowiek staje się produktem naszej wspólnie tworzonej cywilizacji. To nie wynalazków i technologii potrzebujemy najbardziej, tylko zrozumienia. Piszę, bo chciałabym skierować światło zainteresowania na anonimowego człowieka, everymana, którym świat niekoniecznie się interesuje, a który przeżywa w swojej duszy kosmiczne dramaty. Człowiek dla samego siebie zawsze będzie makrokosmosem.

Premiera książki miała miejsce 13-ego. Wprawdzie nie był to piątek, ale zapytam - czy jest Pani przesądna? ;)

Na widok czarnego kota profilaktycznie redukuję bieg. Reszta w normie;)

Czy lepiej się Pani pisze, gdy "wisi" nad Panią jakiś termin i trzeba pilnej mobilizacji czy jednak na spokojnie, gdy nadejdzie wena?

Cierpię na chroniczny nadmiar weny i niedobór czasu. Mogłabym pisać nieprzerwanie, bez obaw o spadek koncentracji, gdybym miała taką możliwość. W głowie mam już sto zaczętych książek, ale nie można żyć, tylko pisząc. Choćby się bardzo chciało...

W imieniu swoim oraz wszystkich Czytelników mojego bloga dziękuję Pani Agacie Marzec za niezwykle interesujący wywiad.

Laureatem zwycięskiego pytania zostaje:
Agnieszka Ewelina Rowka

Serdecznie gratuluję i czekam na maila.

Pozdrawiam wszystkich bardzo gorąco,
Cyrysia

10 komentarzy:

  1. Serdecznie dziękuję za odpowiedzi na moje pytania:-)
    Wywiad naprawdę super!:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny wywiad i pozytywna osoba :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy i obszerny wywiad :) Super!

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak się składa, że z Panią Agatą od pewnego czasu mamy również kontakt prywatny i jest to bardzo ciepła i sympatyczna osoba. 😊 Wywiad jest wspaniałe. Ja już niebawem będę czytać Jej książkę z czego bardzo się cieszę i wszystkim ją polecam. 😊

    OdpowiedzUsuń
  5. Interesujący, przyjemny wywiad. Gratuluję :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Odpowiedź na moje pytanie baaaardzo mi się podoba... ja chyba również zacznę więcej kraść czas;)
    pozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Uważam, że świetnym pomysłem byłoby otwarcie wydawnictwa promującego debiutantów. A najlepsze historie są te czerpane z życia! :) Świetny wywiad!

    OdpowiedzUsuń

Zaglądaj, czytaj, przegryzaj moje słowa, ale wychodząc, zostaw po sobie niezatarty ślad swojej obecności...