Nigdy nie daj sobie wmówić, że Twoje życie nie ma sensu, że jest pozbawione wartości. To nieprawda. Ludzie, którzy to mówią, starają się leczyć własne rany, raniąc innych. Im to nie pomoże. Tobie, jeśli na to pozwolisz, może zaszkodzić. [Marcin Kaczmarczyk] ❤

sobota, 30 września 2017

Wywiad z Moniką Rebizant-Siwiło


Ewa Izimvu
Co jest dla Pani inspiracją do pisania książek? Skąd Pani bierze wenę oraz co Panią motywuje do działania?


Z inspiracją bywa różnie. Pierwszą, debiutancką książkę napisałam z tęsknoty za dzieciństwem i dziadkami, inspiracją była wojenna historia mojego dziadka i czas wojny, historia prawdziwa żołnierza, sąsiada i dowódcy dziadka, który zginął w obławie UB w 1951 roku. Pamiętam dokładnie, że to była moja pierwsza myśl, gdy postanowiłam napisać książkę. Potem rozwinęłam wątek wojenny i partyzancki w „Przytul mnie”, „Zatrzymaj mnie” i „Zatańcz ze mną”. Cała historia rozgrywa się w moich rodzinnych stronach, w miejscach które znam i kocham, do których nieustannie wracam. Tak się złożyło, że leżą one na Roztoczu, które jest piękne, malownicze, przesycone historią i zwykłą ludzką codziennością, którą cenię ponad wszystko. Tutaj właśnie czerpię wenę. Wystarczy, że pójdę na spacer znajomymi ścieżkami i wracam naładowana pomysłami, wszystko we mnie aż kipi od dialogów, obrazów, dźwięków takich jak śpiew ptaków, czy szum wody. Kiedy „zawieszam się” w pisaniu, też idę na spacer i od razu wszystko znowu jest na swoim miejscu, wiem o czym pisać i jak rozwiązać coś, czego nie mogłam jeszcze niedawno ruszyć z miejsca. Oczywiście, nie zawsze mam czas i sposobność spacerować, wtedy radzę sobie inaczej: idę sprzątać lub gotować, wykonuję zwyczajne domowe czynności i bywa, że obracając naleśniki na drugą stronę, wykrzykuję Eureka! O to właśnie chodziło! I biegnę zapisać mój pomysł, żeby nie uciekł. Podobnie dzieje się podczas jazdy samochodem i wtedy muszę zapamiętać, co wymyśliłam. Pisanie tak naprawdę dokonuje się w myślach, w wyobraźni. Przelewanie słów na papier to efekt naprawdę końcowy, ale niezbędny, by powstała książka.

red_sonia

Które z Pani książek pisało się Pani najprzyjemniej i którą lub których bohaterów darzy Pani szczególną sympatią (bo że lubi ich Pani wszystkich to wiadomo, w końcu wszyscy są jakby Pani dziećmi ;)?


Muszę przyznać, że wszystkie książki pisałam z przyjemnością. Ja po prostu to lubię i odkąd w końcu się odważyłam pisać, zrozumiałam, że to właśnie zawsze było moim marzeniem. Teraz nie potrafię bez tego funkcjonować. „Pisanie” odbywa się cały czas w mojej głowie i jest dla mnie czynnością podobną do spania, czytania czy jedzenia. O ile jednak wszystkie książki pisałam z przyjemnością, to ulubieńca mam jednego, a jest nim Michał Rawicz. Jest mi bardzo bliski, bo ma wiele z mojej wrażliwości i sposobu patrzenia na świat. Oddałam mu wiele swoich doświadczeń i uczuć. Tak, Michała Rawicza lubię najbardziej.

Gosia
Jakie jest Pani największe marzenie literackie?


Moim marzeniem jest, by moje książki dawały radość tym, którzy je czytają, aby odpowiadały na trudne pytania lub przynajmniej skłaniały do myślenia, zastanowienia, może zadumy. Chciałabym także, żeby były mądre, delikatne i żeby czytelnicy po prostu chcieli je mieć w swojej domowej biblioteczce, jak dobrych przyjaciół, jak coś, do czego czasami można wrócić lub podarować tym, których kochamy, rodzinie, przyjaciołom jako lekarstwo na smutki. I to naprawdę wystarczy.

Gdyby mogła się Pani zaprzyjaźnić z jednym wybranym bohaterem literackim kto by to był i dlaczego?

Z pewnością byłby to Andrzej Kmicic! Uwielbiam tę postać i w książce i ekranizacji. Oglądam „Potop” kiedy tylko mam okazję i znam na pamięć kwestie bohaterów. To moja wielka, dozgonna miłość. A i mąż Jędruś mi się trafił :)

Aleksandra Stemplewska
Co z okresu dzieciństwa wspomina Pani najmilej?


Całe moje dzieciństwo było jak bajka. Naprawdę! Dzięki rodzicom, dziadkom, rodzinie i tej bliskiej i dalszej czułam, że jestem kochana, bezpieczna i ważna dla nich. Dlatego nadaję ich imiona bohaterom moich książek i dedykuję kolejne powieści. Pamiętam o nich a to, co dobrego spotkało mnie w dzieciństwie pozwala mi przetrwać trudne „dorosłe” sytuacje. Zawsze działa. Najmilej wspominam czas spędzony z moimi dwiema kuzynkami rówieśniczkami a czasem z młodszym kuzynem. Tyle było wtedy śmiechu i zabawy, takiej zwyczajnej, beztroskiej radości… To moje najmilsze wspomnienia.

Jest Pani duszą towarzystwa czy raczej odwrotnie?

Z tą duszą towarzystwa to jest bardzo różnie… Z pewnością potrafię nią być, ale to zależy od „towarzystwa”, czy sobie życzy, żebym taką duszą była. Bo z natury jestem raczej skryta, może nawet wydawać się, że wycofana i smutna, zamyślona… Ale tak naprawdę to jestem ogromną optymistką i kocham ludzi, jestem na nich otwarta. A gdy nie chcę udzielać się towarzysko, idę na samotny spacer do lasu i wtedy króluje dusza introwertyka. Taką byłam pierwsza, zanim stałam się towarzyska. Zatem mam dwie dusze na każdą okazję i obie w sobie lubię.

Agnieszka Kamińska
Czy lubi Pani tańczyć, a jeśli tak, to jakie tańce i z kim?


Tak, bardzo lubię tańczyć, przy muzyce, która temu sprzyja, buduje nastrój lub jest radosna i szalona, wtedy potrafię przetańczyć całą noc, jak w piosence mojej ukochanej piosenkarki Anny Jantar. Jedyny warunek to dobry partner, który mnie w tym tańcu poprowadzi pięknie, lekko i delikatnie jak Johnny Castle – „Baby” w „Dirty Dancing”… Oczywiście żartuję, chociaż nie do końca, bo zawsze kiedy oglądam ten film, a uwielbiam filmy taneczne, proste historie o ludziach którzy zakochują się w sobie i w tańcu, wyobrażam sobie, że to ja tańczę z tymi cudownymi roztańczonymi aktorami: Patrickiem Swayze, Johnem Travoltą czy Richardem Gere. Ma się te wyobraźnię! Ale tak naprawdę, to zatańczę z każdym, który mnie do tańca pięknie poprosi i zbytnio nie depcze po palcach. Dodam jeszcze taką warsztatową ciekawostkę, skoro mamy się poznać lepiej… „ Zatańcz ze mną”, podobnie jak „Przytul mnie” i „Zatrzymaj mnie” oparte są na wątku muzycznym. Pisałam te książki „pod piosenki” w wykonaniu Andrzeja Piasecznego: „ Chodź, przytul, przebacz”, Zespołu IRA : „ Nie daj mi odejść”, Edyty Bartosiewicz: „ Zatańcz ze mną”. Po przeczytaniu każdej zapraszam do odsłuchania piosenki, od których pochodzą ich tytuły. Z resztą, cała trzyczęściowa opowieść jest mocno rozśpiewana i taneczna. Michał gra na gitarze przeboje Starego Dobrego Małżeństwa, a w tle przygrywają „Czerwone Gitary” i śpiewa Krzysztof Krawczyk – idole pokolenia moich rodziców, ale także moje, bo przeboje te są ponadczasowe. Kiedy przeczytacie jedną z tych historii i spodoba się wam, gdy zapragniecie jeszcze przez chwilę żyć światem i emocjami Ani, Michała i Majki, posłuchajcie piosenek, które rozbrzmiewały w mojej głowie podczas ich pisania.

Stella Aga
Kiedy po raz pierwszy wpadła Pani na pomysł, żeby w ogóle zacząć pisać i skąd taki pomysł?


Na taką myśl wpadłam w 2010 roku. Był to czas bardzo dla mnie trudny „życiowo”, wszystko, dosłownie wszystko było nie tak… Byłam bardzo rozczarowana wieloma rzeczami, począwszy od pracy, którą wciąż traciłam, i wciąż zaczynałam od nowa, poprzez smutne sprawy rodzinne, kończąc na najdelikatniejszych uczuciach. Krótko mówiąc miałam dość. I wtedy mąż a może wujek, już nie pamiętam kto był pierwszy, podsunął mi taką myśl, żebym napisała książkę. Uznałam, że to dobry pomysł, bo kiedyś po cichu o tym marzyłam, ale jak pisać książki, gdy świat wali się na głowę? A teraz już wiem, że była to najlepsza decyzja w moim życiu, bo zadziałała terapeutycznie. Taka zwykła psychologia: wszystko, co mnie rozsadzało od wewnątrz, co mnie denerwowało, o czym chciałam powiedzieć a właściwie wykrzyczeć – wylałam na papier. Taka terapia powieściowa… Powiem szczerze, że świetna, bo i ja zadowolona i – mam nadzieję – czytelnicy.

Czy teraz, po jakimś czasie zmieniłaby Pani zakończenie którejś ze swoich książek? Jeśli tak, to której i dlaczego?

Myślę, że nie zmieniłabym żadnego zakończenia tych książek, które już się ukazały drukiem, natomiast nie wykluczam tego w przypadku sagi o wiedźmach z wrzosowisk. Przede mną jeszcze trzy części do końca : „Uroczysko”, „Zakon” i „Szypoty” i być może, że finał będzie inny, niż wstępnie zakładałam. Bo przyznam szczerze, że sama jeszcze tak na sto procent nie wiem, jak to wszystko się skończy. Mam pewien zarys, ale bohaterowie mogą mnie wyprowadzić na bezdroża i co wtedy? Nie umiem się im oprzeć… I sprawa podstawowa. Ja tak naprawdę wcale nie chcę znać zakończenia, bo wtedy nie mogłabym pisać. Sama przed sobą muszę zachować tajemnicę, żebym pisząc wciąż dobrze się bawiła. Niech się dzieją rzeczy, które mnie samą zaskoczą, a po mnie czytelnika. Przecież właśnie o to w pisaniu i czytaniu chodzi, żeby było przyjemnie.

martucha180
Czym jest dla Pani SŁOWO?

Słowo może uskrzydlać i podcinać skrzydła, może dodawać otuchy lub boleśnie ranić, wszystko zależy od tego, jak się nim posługujemy, czy to wypowiadając je, zapisując czy pokazując (mam na myśli i język migowy i pewne gesty). Należy pamiętać, że raz wypowiedziane lub napisane Słowo pozostanie i nie można go cofnąć, dlatego ze Słowem należy postępować delikatnie i ostrożnie. Nie powinno się puszczać je na wiatr lub mówić po próżnicy. Zawsze powinno służyć prawdzie i dobru. Słowo jest dla mnie bardzo ważne. Staram się go nie nadużywać. Szanuję słowo i wyznaję zasadę, że czasem lepiej milczeć niż mówić, lepiej czegoś nie powiedzieć, niż powiedzieć, ale także lepiej odważnie mówić i pisać, niż przemilczeć ze strachu. Ale zawsze tylko w dobrej sprawie, słusznej, sprawiedliwej. Nie inaczej. 

Jak zachęca Pani swoich czytelników z biblioteki do czytania?

Polecam moim czytelnikom książki, które sama lubię, które czytałam, lub o których czytałam. Staram się dopasować książkę do czytelnika. Robię to intuicyjnie. Podpytuję, co kto lubi, jaki ma nastrój, co w tej chwili „wpadło mu w oko”. Ja sama uwielbiam dotykać książek, przeglądam je i … wącham. Jeśli komuś doradzam, to naprawdę bardzo się staram, by byli zadowoleni z podsuniętej książki. Ale wiadomo, że co dla mnie jest dobre, nie musi porwać kogoś innego. Dlatego mówię, że jeśli książka jednak się nie spodoba, to zawsze można ją przynieść, oddać i wypożyczyć inną. Żaden problem. Czytanie ma być przyjemnością.

Julia Senator
Czy Pani zdaniem można "tańczyć" ze słowami?

 
Oczywiście, a czym innym jest pisanie? Tańcem, żonglerką, czasami baletem a niekiedy disco polo – wszystko w końcu jest dla ludzi. I to co napisałam powyżej o słowach – myślę, że słowa są delikatne, jak piórka czy jesienne liście unoszone przez wiatr, jak nitki babiego lata… Wszystko wokół nas to taniec, tylko trzeba umieć to dostrzec. A nie każdy, kto patrzy – widzi. Niestety…

Karolina Magdalena
Ile treści Pani książek pochodzi z Pani wyobraźni, a ile z Pani życia i doświadczenia czy też życia bliskich bądź z historii zasłyszanych, zapożyczonych?


Trudno mi określić to dokładnie, ale podczas pisania działa zarówno wyobraźnia jak i moje własne doświadczenia czy historie rodzinne lub zasłyszane. Myślę, że wszystko tak się w końcu zespala w całość, że powstaje coś zupełnie nowego. Można pokusić się o to, żeby to oddzielać, ale chyba nie ma potrzeby. Coś, co było moim doświadczeniem, staje się w książce doświadczeniem bohatera, czyli już nie moim… Ale przyznaję, bardzo lubię tak „mieszać” w książkach, trochę tego, trochę tamtego, zależnie od potrzeby. Bohaterowie powieści muszą być „przerysowani”, albo źli, albo dobrzy, z pewnością nie mogą być „letni”, bo nie będą nikogo obchodzić. Własne emocje pomagają w sytuacjach, gdy autor jest o czymś mocno lub boleśnie przekonany. Wtedy także bohater zagra swoją rolę w całej historii, która jest przecież fikcją. W sytuacjach, gdy piszę o prawdziwych wydarzeniach, zaznaczam to na końcu książki lub w przypisach.

Mając taką możliwość, z jakim pisarzem chciałaby Pani znaleźć się na bezludnej wyspie i czy, a może jaką książkę wspólnie byście stworzyli?

Na bezludnej wyspie chciałabym spotkać o. Jamesa Martina. Niedawno przeczytałam jego książkę „Jezus” a zaraz potem „Jezuicki przewodnik po prawie wszystkim” i jestem pod wielkim wrażeniem jego pióra. Myślę, że na bezludnej wyspie nie mogłabym mieć lepszego towarzystwa, i wiele pytań, które mnie nurtują mogłabym mu zadać. Wspólna książka? Raczej nie… Myślę, że książki jednak trzeba pisać indywidualnie, bo zostawiamy w nich zawsze kawałek siebie.

Karolajna
Jakiej rady udzieliłaby Pani osobie, która chciałaby zacząć pisać własne książki?


Moja rada? Nie zastanawiać się dłużej ani chwili, tylko pisać! Nikt nie nauczył się pisać, jedynie myśląc o pisaniu. Trzeba usiąść przed komputerem lub nad kartką papieru i na dobry początek napisać swoje imię i nazwisko, pod spodem tytuł, a potem pierwsze zdanie i dalej już będzie z górki. Poważnie! Nie mówię, że będzie łatwo, ale to możliwe. Przecież każdy pisarz kiedyś zaczynał. Zatem do dzieła, bez wymówek. Bardzo zachęcam wszystkich do pisania. To jak wspominałam wcześniej świetna terapia, pod warunkiem, że jesteśmy prawdziwi, autentyczni, nie udajemy nikogo i piszemy o tym, co naprawdę nas obchodzi, choćby miało to być coś najdziwniejszego. Ja na przykład pisałam o partyzantach i o życiu na wsi, gdy na topie była tak zwana powieść korporacyjna, czy inaczej romans na szpilkach, a tu jakiś las, stara chata i bohaterowie 70 plus… Nie od razu miałam czytelników, ale teraz już są, i to jest nagroda za to, że trzymałam się tego, co dla mnie ważne. Stąd moja rada numer jeden – zawsze trzymać się tego, co nas naprawdę obchodzi, bo wtedy obejdzie także innych. Oczywiście pisania trzeba się nauczyć, to nie ulega wątpliwości. Podaję zatem literaturę dla tych, którzy naprawdę chcą pisać. To książki, które czytam zawsze od deski do deski, gdy zabieram się za kolejne własne. Mnie pomagają. Mam nadzieję, że i dla nowych autorów będą pożyteczne: Dwight V. Swain, „Warsztat pisarza. Jak pisać, żeby publikować.” Stephen King, „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika”, Brenda Ueland, „Jeśli chcesz pisać”, Joanna Wrycza- Bekier „ Magia słów”.
 
Czy kreując swoich bohaterów wczuwa się Pani w ich sytuację, zżywa się z nimi?

Tak, bardzo zaprzyjaźniam się z moimi bohaterami, właściwie żyję ich życiem, wchodzę w ich emocje, zastanawiam się, co zrobiłabym na ich miejscu. Zwykle piszę książki w pierwszej osobie, czyli opowiadam głosem jednego bohatera lub czterech na raz, jak we „Wrzosowiskach”. Wtedy raz jestem przewodnikiem po Roztoczu, za chwilę rozbrykaną nastolatką, dla odmiany młodym klerykiem a czasem księdzem. Bo pisanie jest bardzo podobne do aktorstwa, wcielamy się w różne role, pisarz w książce, aktor na scenie. Nie można się nudzić, przynajmniej ja nie potrafię. 

Księgozbiór Kasiny
Jak wygląda Pani proces tworzenia? Czy pisze Pani np od 8.00 do 16.00? czy całkowicie zdaje się Pani na swoją wenę i gdy ona przychodzi pochłania Panią w całości?
 

 
To właściwe pisanie, czyli fizyczne zasiadanie przed komputerem ( bo jest przecież „pisanie” w myślach, obmyślanie fabuły i temu podobne sprawy) zaczyna się u mnie o poranku. Tylko wtedy jestem w stanie coś sensownego napisać. Umysł jest świeży, wypoczęty i rwie się do pracy. Wstaję wówczas o godzinie czwartej rano, włączam komputer, robię kawę i piszę tyle ile dam radę. Jeśli mam wolny dzień, przerywam pracę około dziewiątej i wracam do pisania po południu. Nie piszę nigdy wieczorem, chyba że jest to „przepisywanie” z kartki, coś co wcześniej napisałam, bo wieczorem już nie funkcjonuję, nie jestem w stanie zebrać myśli. Marzę o tym, żeby tylko pisać, jednak realia życia codziennego na razie to wykluczają, pracuję zawodowo, poza tym jestem żoną i mamą, nauczyłam się to łączyć. Jak dotąd mi się udaje. Kiedy piszę, nie widzę i nie słyszę niczego a czas biegnie zupełnie inaczej, w innym wymiarze. Tak, pochłania mnie to zupełnie i wciąż bardzo to lubię.

Czy od razu ma Pani plan powieści i skrzętnie go realizuje czy raczej podczas pisania zmienia Pani losy bohaterów?

Zdecydowanie piszę pod bohaterów i nieustannie coś zmieniam. To prawda, że opowieść w pewnej chwili nabiera życia i zaczyna sama wytyczać szlak. To może trudne do uwierzenia, ale tak się dzieje. Dlatego nie umiem pisać zgodnie z planem, strasznie jestem niepokorna i nie znoszę „tabelek” i „:wykresów”, że to będzie tak a to tak i ani na krok nie można zmienić. Przyznaję próbowałam tak pisać, ale tak się tym zmęczyłam i znudziłam, że powiedziałam sobie nigdy więcej. Każdego dnia nasza opowieść nabiera innego kształtu, jest po prostu inna, co innego nadaje jej bieg i tego się trzymam. Bo pisanie musi być odkrywaniem. Tu zgadzam się w pełni ze Stephenem Kingiem. Poczytajcie jego „Pamiętnik rzemieślnika.” Jeśli chodzi o mnie, zawsze na początku musi być tytuł książki. Ta sprawa jest dla mnie najważniejsza. Kiedy mam tytuł, układam do niego historię. Każdy jednak może pisać na swój własny sposób.

Ewelina Łukawska
Gdyby nie pisała Pani książek to, co robiłaby Pani w życiu?


Myślę, że na pewno coś związanego z historią, może książkami. Naprawdę nie wiem.

Czy wzoruje Pani swoich bohaterów na osobach ze swojego otoczenia?


Staram się tego nie robić, przynajmniej celowo. Może podświadomie tak robię, ale to okazuje się dopiero po jakimś czasie. To są zawsze wymyślone postaci, jedyne co czasami „przemycam” to jakieś sytuacje śmieszne lub niemiłe, które spotkały mnie lub moich bliskich czy znajomych, a które „wkładam” w tych wymyślonych bohaterów. Oczywiście, czasem zdarza się, że ktoś z mojego otoczenia jest w czymś tak charakterystyczny, że siłą rzeczy to widać w konkretnej postaci. Ale to zawsze jest zlepek kilku charakterów, różnych sytuacji. Nie „kopiuję” bezpośrednio tylko tworzę nową postać z kilku innych, które spotkałam realnie plus moja wyobraźnia.

Dorota Falęcka
Kiedy wypadł Pani pierwszy mleczny ząb?


Nie pamiętam, kiedy wypadł mleczak, ale zęby zawsze miałam zdrowe, bo piłam mleczko prosto od krówki… Scenę tę opisałam we „Wrzosowiskach”. Proszę poszukać :)

Będąc dzieckiem, kim chciała Pani zostać?

Zawsze chciałam być bibliotekarką i nauczycielką historii. W teorii marzenia się spełniły, bo skończyłam wymarzone studia i zdobyłam zawód, jaki sobie wybrałam, gorzej z realizacją w praktyce – brak etatów. Mam nadzieję, że przyjdzie czas, gdy wrócę do uczenia przy tablicy. Bardzo mi tego brakuje. Na razie „uczę historii” w swoich książkach.

Dominika Kus
Czy chciałaby Pani napisać książkę wspólnie z innym autorem? Jeżeli tak, to z kim?


Nigdy nie myślałam o pisaniu książek z innym autorem. Myślę, że raczej nie. Pisanie, jest bardzo intymne, przynajmniej dla mnie. Poza tym jest tak, że gdyby kilku autorów otrzymało zadanie napisania książki o dokładnym opisie i tytule, powstałoby kilka różnych książek. Dzieje się tak, że każdy autor „przepuszcza” opowieść przez siebie, przez swoje emocje i doświadczenia życiowe, każdy inaczej widzi świat. Dlatego lepiej pisać samemu.

Co było Pani największym marzeniem w dzieciństwie?
Moim marzeniem było, żeby nigdy nic się nie zmieniło i żeby wszyscy żyli wiecznie. Żeby zawsze było zielono, żeby kwitły kwiaty a ludzie byli dla siebie dobrzy. Wciąż o to walczę. Myślę, że to możliwe!

czytelniczka

W opisie książki czytamy: "Przed laty [bohaterka] popełniła ogromny błąd, pozwalając odejść Michałowi, i choć po czasie uzmysłowiła sobie, że były narzeczony już zawsze będzie zajmował ważne miejsce w jej sercu, zrezygnowała z walki o tę miłość". 

Jak Pani uważa, czy jeśli ktoś, kogo kochany chce odejść, to druga osoba jest w stanie go zatrzymać? Czy w ogóle można "pozwalać" lub "nie pozwalać" w takiej sytuacji? Rozumiem, że można walczyć o miłość z " ogólnie pojętymi niesprzyjającymi okolicznościami", ale czy można walczyć o kogoś, kto chce odejść, czyli ma ku temu jakiś powód, decyzję podjął. Czy warto walczyć - czy nie jest to walka z góry skazana na niepowodzenie, na wieczny niepokój? Czy nie lepiej zrobić miejsce dla kogoś, kto może idzie w naszym kierunku, a my walcząc o tego, kto odchodzi, nie zauważymy tego drugiego i... pierwszego i tak nie zatrzymamy, a z drugim się nie spotkamy...

Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam pytanie, ale uważam, że można i powinno się walczyć tylko do pewnego momentu. Kiedy napotykamy ciągły opór i czujemy, że osoba, którą kochamy oddala się od nas pomimo naszej walki o jej/jego miłość, należy pozwolić tej osobie odejść, ale nie musimy przestać jej kochać. Miłość bywa toksyczna, zaborcza, agresywna. Ja myślę o tej miłości łagodnej, która ustępuje tej drugiej, która być może tylko się zagubiła, być może kiedyś zrozumie, że to my, byliśmy w tej miłości prawdziwi.

Zacisze Lenki 
Czy Pani powieści można wypożyczyć w bibliotece, w której Pani pracuje?

Tak, można wypożyczyć wszystkie oprócz „Zatrzymaj mnie” i „Zatańcz ze mną”.

Czy woli Pani pisać książki na łonie natury czy w domowym zaciszu?

I tu, i tu. Na łonie natury „piszę” w myślach, układam fabułę, różne sytuacje, natomiast piszę zawsze w domu lub gdy jest ciepło na tarasie. Muszę mieć ciszę i spokój, wtedy praca idzie szybko i postępuje naprzód.

Henio Sprawiedliwy
Czy chciała Pani kiedyś poznać swoich przodków, zrobić drzewo genealogiczne do jakiś 300-400 lat wstecz?


Takie drzewo to byłaby prawdziwa gratka, oczywiście, że tak! Uwielbiam odnajdywać swoich Przodków i za każdym razem, gdy dotrę do wspomnień, dokumentów lub innych śladów, jestem bardzo szczęśliwa. Oto mój blog genealogiczny: KLIK lub KLIK.

Pisze Pani dla kobiet czy dla mężczyzn także? A może marzyła Pani kiedyś o tym, żeby napisać książkę typowo męską, gdzie głównym bohaterem będzie ON i jego np. zbrodnia?

Piszę dla wszystkich, może z wyjątkiem dzieci. Myślę, że panie jak i panowie znajdą coś dla siebie. Różnie to bywa. Mamy czasem podobną, czasem inną wrażliwość, po prostu. „Zatrzymaj mnie” czyli „Singiel” w nowej odsłonie jest napisany w pierwszej osobie, z perspektywy i głosem 35 letniego mężczyzny – Michała Rawicza, więc bohaterem i narratorem jest ON. Co prawda nie ma tam zbrodni, ale kto wie, czy się za to nie wezmę w przyszłości.

Ania J
Co Pani czuje kiedy przychodzi czas na epilog?


Czuję ogromne emocje i wciąż o tym myślę. Moim pragnieniem jest wyrazić wszystko do samego końca, wycisnąć z opowieści ostatnią kropelkę i zaskoczyć czytelnika czymś, czego absolutnie się nie spodziewał. Czy mi się to udało w „Zatańcz ze mną” czy nie, ocenią czytelnicy. Jest to tak naprawdę mój pierwszy epilog! Uświadomiła mi to Pani tym pytaniem. W sadze o wiedźmach z wrzosowisk epilog nastąpi dopiero za trzy książki, w tej opowieści mogłam go napisać już teraz. Wielu czytelników czekało na kolejną część, chociaż ja ich nie planowałam. Uważałam tę opowieść za zamkniętą. Nie chciałam „grzebać” w życiu moich bohaterów, bo stali mi się bardzo bliscy i doprowadziłam ich do szczęśliwego końca. Ale w końcu zdecydowałam, że spełnię prośbę czytelników, którzy jednak chcieli dowiedzieć się co dalej. W ten sposób musiałam zburzyć to, co poukładane, bo takimi prawami rządzi się powieść. I miałam z tym wielki problem, bo było dla mnie zbyt trudne opisywać emocje Ani i Michała. Piszę w pierwszej osobie i niejako „staję się bohaterem”, zaczynam myśleć, tak jak on/ona, odczuwać jak on/ona, nie zdołałam jednak i nie chciałam wchodzić w emocje kobiety, która tak strasznie cierpi, z kolei nie potrafiłam także wczuć się w cierpiącego mężczyznę. Udręki męskiej duszy są obce każdej kobiecie, choćby najmocniej chciała to pojąć. Wyszłoby sztucznie. Dlatego na ofiarę „prucia i miażdżenia” wybrałam bohaterkę, której z pewnością nikt nie lubił, ja chyba też niespecjalnie. Podjęłam się próby pokazania, że nie zawsze to, co wydaje się brzydkie, takie jest i odwrotnie. W efekcie wyszedł mi z tego „trójkąt”: Ania „ Przytul mnie”, Michał „ Zatrzymaj mnie” i Majka „ Zatańcz ze mną”.

Sabina
1. Czy ma Pani ulubioną książkę, do której lubi wracać?


Tak, mam taką książkę, jest to „Błękitny zamek” Lucy Maud Montgomery. Ma dla mnie ten niepowtarzalny klimat, to „coś”, co pozwala mi wrócić do najwspanialszych chwil w moim życiu, ma tę nutkę zadumy, szczyptę niepokoju, a przede wszystkim przywołuje „zapachy” – kwiatów, drzew, lata, wszystkiego, co zawsze dobrze wspominam. Teraz czytam inne książki i już tak często nie wracam do „Błękitnego zamku”, ale ta opowieść zawsze będzie dla mnie ważna i bardzo polecam ją wszystkim paniom o romantycznej duszy.

Co skłoniło Panią, by zostać przewodnikiem turystycznym?

Przewodnikiem chciałam zostać po to, by poznać Roztocze, nieznane mi miejsca i jego historię. To był główny powód. Teraz mam możliwość „oprowadzać” po Zamościu i Roztoczu w swoich książkach.

Wercia
Jakie były Pani najbardziej szalone wakacje i z kim je Pani spędziła?


Wakacje 2010 należały chyba do szalonych… Pisałam wtedy „Wrzosowiska” na konkurs, który upływał pod koniec sierpnia. Zaczęłam pod koniec czerwca i praktycznie nie odchodziłam od komputera, tylko pisałam. I nagle w połowie lipca wysiadł mi twardy dysk w komputerze i żeby było śmieszniej, nie miałam kopii tego, co już napisałam… Naprawa i przywrócenie danych trwało dwa tygodnie i termin nadsyłania prac upływał już za dwa tygodnie. Więc praca jeszcze bardziej przyspieszyła. I zdążyłam…

Gdyby była Pani na samotnej wyspie, kogo by i co by Pani zabrała i dlaczego?

Na samotną wyspę zabrałabym męża i dużo książek. To byłby wspaniały odpoczynek. Mogłabym po prostu patrzeć na piękno wokół mnie, na błękit nieba, zieleń drzew, wschód i zachód słońca, patrzeć jak fale uderzają o brzeg piaszczystej wysepki. Jakbym chciała pogadać, mąż jest pod ręką. A jak nie, to czytalibyśmy książki. Mąż wtedy czytałby książki papierowe, bo tabletu nie miałby gdzie podładować :)

Lidia F.
Jaki cytat zapadł Pani najbardziej w pamięć?


O dużo ich mam w pamięci, ale taki pierwsze z brzegu to: „Kraj lat dziecinnych, on zawsze zostanie, święty i wieczny, jak pierwsze kochanie” – Adam Mickiewicz. 

Czego Pani nigdy by nie chciała usłyszeć od drugiej osoby i dlaczego?


Źle reaguję na takie zdanie: „ Od dzisiaj już tu pani nie pracuje”. Z pewnością nie chciałabym tego znowu usłyszeć. 
⇹⇹

Bardzo dziękuję za wszystkie pytania, było mi bardzo miło na nie odpowiadać. Serdecznie pozdrawiam.

          Monika Rebizant- Siwiło


W imieniu swoim oraz wszystkich Czytelników mojego bloga dziękuję Pani Monice Rebizant-Siwiło za niezwykle interesujący wywiad. 
 
Nagrodę w postaci książki ,,Zatańcz ze mną'' otrzymuje:

 
Agnieszka Kamińska oraz Ania J 
 (Gratuluję i czekam na maila)
 

Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie,
Cyrysia

9 komentarzy:

Zaglądaj, czytaj, przegryzaj moje słowa, ale wychodząc, zostaw po sobie niezatarty ślad swojej obecności...