Moi Drodzy,
dziś przychodzę do Was z konkursem, w którym do wygrania są 2 egzemplarze książki ''Pąki lodowych róż'' Zbigniewa Zborowskiego.
Recenzja: klik
Co trzeba zrobić, aby zdobyć tę wyjątkową nagrodę?
Jestem niemal przekonana, że w każdej rodzinie czy społeczności istnieją jakieś niepokojące historie trudne do wytłumaczenia. Mam rację? Podzielcie się zatem swoimi doświadczeniami, wspomnieniami swoich przodków, bądź opowieściami usłyszanymi od innych. Dwie osoby, których historie uznam za najciekawsze otrzymają nagrodę w postaci książki ''Pąki lodowych róż'' Zbigniewa Zborowskiego.
Do dzieła!!! Naprawdę warto!!!
Regulamin:
1. Organizatorem konkursu jest właścicielka bloga: LITERACKI ŚWIAT CYRYSI
2. Sponsorem nagród jest wydawnictwo Zysk i S-ka.
1. Organizatorem konkursu jest właścicielka bloga: LITERACKI ŚWIAT CYRYSI
2. Sponsorem nagród jest wydawnictwo Zysk i S-ka.
3. Warunkiem uczestnictwa w konkursie jest opisanie w komentarzu niepokojącej historii z wątkiem paranormalnym.
4. Konkurs trwa od 12 października 2015 roku do 17 października 2015 roku do godz. 23.59
5. Ogłoszenie zwycięzcy nastąpi 20 października 2015 roku.
6. Nagrodą są dwa egzemplarze ''Pąki lodowych róż'' Zbigniewa Zborowskiego.
7. W konkursie mogą brać udział osoby posiadające blogi oraz anonimowy uczestnicy, którzy popiszą się imieniem/nickiem oraz podadzą adres mailowy.
8. Konkurs skierowany do osób posiadających adres zamieszkania w Polsce.
9. Ze zwycięzcą skontaktuję się drogą mailową. W przypadku, gdy zwycięzca w ciągu 7 dni nie odpowie na wiadomość, nastąpi wybór innego wygranego.
10. Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
4. Konkurs trwa od 12 października 2015 roku do 17 października 2015 roku do godz. 23.59
5. Ogłoszenie zwycięzcy nastąpi 20 października 2015 roku.
6. Nagrodą są dwa egzemplarze ''Pąki lodowych róż'' Zbigniewa Zborowskiego.
7. W konkursie mogą brać udział osoby posiadające blogi oraz anonimowy uczestnicy, którzy popiszą się imieniem/nickiem oraz podadzą adres mailowy.
8. Konkurs skierowany do osób posiadających adres zamieszkania w Polsce.
9. Ze zwycięzcą skontaktuję się drogą mailową. W przypadku, gdy zwycięzca w ciągu 7 dni nie odpowie na wiadomość, nastąpi wybór innego wygranego.
10. Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
banerek dla zainteresowanych
Powodzenia wszystkim:)
OdpowiedzUsuńPowodzenia kochani : )
OdpowiedzUsuńBardzo chciałabym wygrać książkę, więc chociaż nie mam talentu pisarskiego i przeważnie wypowiadam się jednym zdaniem, spróbuje opisać pewna historię.
OdpowiedzUsuńMoja babcia z dziadkiem w latach siedemdziesiątych często jeździli do sanatorium.
Była to Krynica, Lądek Zdrój, Nałęczów, aż trafili do Ciechocinka.
Już pierwszej nocy dziadka obudziły jęki i krzyki babci.
Stwierdziła, że śniło jej się, że ją ktoś dusi.
Następnej nocy było to samo. O tej samej godzinie babcia jęczała przez sen.
Trzeciej nocy to dziadek postanowił spać w babci łóżku. I wtedy babcię zbudziły jego krzyki.
Próbowali zamienić pokój, ale nie było wolnych miejsc. Jakaś kobieta, której wszystko opowiedzieli, poradziła im ustawienie butów, chyba w kierunku drzwi i od tej pory był spokój.
Ta historia była opowiadana w rodzinie mnóstwo razy, nikt nie wątpił w nią, ponieważ moja babcia była sceptykiem, nie wierzyła w duchy i nie wymyśliłaby takiej historii:)
Katarzyna
kki13@interia.pl
A ja znów się rozpiszę, pewnie na kilka wiadomości, bo chyba już nie umiem inaczej i opowiem Wam w wielkim skrócie o moich paranormalnych zainteresowaniach, opisując jedną z moich podróży astralnych. Dodam tylko, że nie jestem nienormalna ani puknięta, choć to to samo :D
OdpowiedzUsuńObiecałam, że opiszę jedną z moich podróży w POZA. Ostatnio jednak ciężko było mi się odprężyć i zrelaksować na tyle, by pozbyć się stresu związanego ze znalezieniem pracy, mieszkania a także problemami zdrowotnymi. Bez odpowiedniego przygotowania niestety nici...
OdpowiedzUsuńKusiło mnie jednak, by znów poczuć ten stan i odwiedzić kilka ulubionych miejsc nocą. Postanowiłam więc spróbować - A co mi szkodzi? - Pomyślałam. Przez kilka dni pod rząd odżywiałam się lepiej niż zwykle (ten kto myśli, że jedzenie nie ma tu nic do rzeczy jest w błędzie), dużo ćwiczyłam, biegałam po parku by zmęczyć swoje ciało, a jednocześnie oczyścić organizm z nagromadzonych przez wakacje toksyn. Jestem typem leniucha, więc nie przychodziło mi to łatwo. Nie przepadam za bieganiem, zawsze wolałam pływanie czy jazdę na rolkach. Niestety ostatnio pogoda nie pozwalała na szusowanie, prędzej mogłabym popływać w kałuży :)
Każdego wieczoru włączałam jedną z moich ulubionych płyt z muzyką relaksacyjną. Mam ich kilkanaście i każda zawiera inne melodie, a mianowicie jest np. muzyka idealna do kąpieli, na zmęczenie po pracy czy szkole, odstresowującą, odpowiednia do medytacji, jogi, masażu czy seksu, dla kobiet w ciąży i matek z dziećmi oraz inna na poszczególne pory dnia. Mnie interesowały szczególnie trzy krążki: Deep Sleep, Stress Relief i Night. Siadałam na podłodze w pozycji jak do jogi, zamykałam oczy i liczyłam w myślach oddechy. O tak. Blokowałam wtedy swój umysł na tyle, że słyszałam tylko swoje konkretne myśli i wczuwałam się w muzykę płynącą z głośnika. Piętnaście, szesnaście.... trzydzieści jeden... sto, sto jeden, sto dwa... dwieście siedemdziesiąt pięć...
Kiedy tak liczysz oddechy stają się płytsze i coraz rzadsze. Wchodzisz w podobną fazę jak podczas snu, czyli rozluźniasz całe swoje ciało i przestajesz słyszeć dźwięki z otaczającego Cię świata. Tak jest za każdym razem. Oczywiście w tej pozycji nie bardzo da się opuścić ciało, ale jest najlepsza jako wstęp do tego, czyli jednym słowem do oczyszczenia głowy ze zbędnych myśli i pełnego zrelaksowania się.
Mimo wielu lat ćwiczeń, zamierzonego efektu nie da się osiągnąć za każdym razem. Ja próbowałam przez 8 dni pod rząd a udało się dopiero ostatniej nocy. Pamiętajcie jednak, że to nie jest zabawa. Oczywiście podróże poza ciałem są przyjemne! Nie w tym rzecz. Jazda na rowerze też jest fajna, a mimo to można się przewrócić i zrobić sobie krzywdę. Skok z samolotu też musi być ekscytujący, ale jeśli zapomnisz otworzyć w odpowiednim momencie spadochron... to możesz pożegnać się z życiem. Tak samo jest z owym opuszczaniem ciała - wszystko z umiarem i przy zachowaniu największej ostrożności.
Wracając do ostatniej nocy... Jak zwykle przed snem włączyłam sobie muzykę. Położyłam się wygodnie, nie przykrywając kołdrą, by nie blokować za bardzo ciała. Zamknęłam oczy... W pokoju było ciemno, a okno miałam zasłonięte, więc widziałam tylko kolor czarny - o ile tak to można nazwać . Oddychałam równo, szepcząc w myślach, że zamierzam dziś opuścić ciało i musi mi się to udać. Powtarzałam to kilkukrotnie. Mój oddech stał się na tyle wolny i płytki, że w pewnym momencie zastanawiałam się, czy w ogóle oddycham (a zdarza mi się o tym zapomnieć). Poczułam głębokie odprężenie i spokój. Mimo zamkniętych oczu zaczynałam widzieć koła o średnicy mniej więcej 4 cm, jaśniejsze i ciemniejsze, nakładające się na siebie i poruszające się z coraz większą prędkością. Trwało to dobrych kilkanaście minut. W pewnym momencie poczułam się tak, jakbym zapadła się w pościel albo co najmniej wsiąknęła w łóżko. Mój wzrok pod zamkniętymi powiekami utkwiony był teraz w samym środku mojej głowy - to takie uczucie, jakby chciało się zajrzeć w głąb siebie.
Leżałam tak jeszcze dłuższą chwilę, starając się zachować pełną świadomość. Ciało zaczęło mi powoli drętwieć, odpływało... stawało się czymś zupełnie obcym. Z trudem otworzyłam oczy. Przeraził mnie fakt, że nie mogłam ruszyć ani ręką ani nogą. Nie mogłam nawet się podnieść. Czułam to wiele razy i za każdym razem było to tak samo straszne uczucie. Uspokoiłam się trochę, by wszystkiego nie zepsuć. Najmniejszy strach bądź podniecenie mogły zniweczyć moje wysiłki.
UsuńOddychałam... powoli, miarowo. Nie wiem ile czasu wtedy minęło. Nie wiedziałam nawet, czy wszystko pójdzie po mojej myśli. Nagle poczułam jak coś mnie z jednej strony ciągnie, z drugiej próbuje wypchnąć, pozbyć się mnie. W pierwszej chwili pomyślałam, że to może mój pies, bo uwielbiał zrzucać mnie z łóżka albo rozpychać się i "wlepiać" mnie w ścianę. Usłyszałam przeraźliwy pisk, jakby odgłos gwizdka czajnika z gotującą się wodą, pozostawionego w samotności na kuchence, ale o jakieś 100% bardziej intensywny i głośny. W głowie przemknęła mi myśl, że zaraz obudzą się wszyscy domownicy, a sąsiedzi zaczną się do nas dobijać. Był tylko jeden mały problem - nie mieliśmy takiego czajnika. Próbowałam wyciszyć jakoś dźwięk, który prawie rozsadzał mi głowę. Odruchowo zatkałam sobie dłońmi uszy... Coś było nie tak i bałam się, że paraliż minął. Ale nie! Otworzyłam oczy, by się upewnić co się stało. Stałam na dywanie obok łóżka, wpatrzona ze zdziwieniem w swoje jakże nieruchliwe ciało, spoczywające w spokoju w pozycji wyjściowej. Ucieszyłam się, ale starałam się zachować zimną krew. Bawiła mnie "moja" mina i otwarte usta. Wyglądałam trochę jak ryba... a raczej moje sztywne ciało tak wyglądało.
Zrobiłam krok w stronę drzwi. Byłam lekka jak piórko a przebieranie nogami w tym wypadku okazało się dziecinnie proste. Mało tego, było prawie bezwiedne. Spojrzałam na podłogę i zauważyłam, że nie dotykam jej stopami. Delikatnie unosiłam się nad ziemią, a stawiając kolejny krok - płynęłam. Bez trudu przeniosłam się do przedpokoju, w ogóle nie otwierając drzwi. Moja obecność zbudziła jednak psa, który spał pod wyjściowymi drzwiami. Zrobił się niespokojny, cicho jęknął i pobiegł do pokoju stołowego. Tam zwinął się w kłębek i zasnął.
Nie przejmując się niczym, bez problemu opuściłam mieszkanie. Pamiętałam jednak o tym, by uważać na błądzące w świecie POZA - nie zawsze przyjazne - energie. I tutaj muszę dodać, że taka energia nie musi wyglądać jak człowiek. Nie musi mieć w ogóle określonych kształtów. Przykładowo może być podobna do chmury, kolorowego dymu, kropli wody, galaretki albo przybrać dowolną postać, w zależności od nagromadzonych w niej emocji. Im dalej jest się od swojego ciała, tym łatwiej zapomnieć naszemu duchowemu "ja" o tym kim jesteśmy i jak wyglądamy, wszystko zależy od naszej świadomości i zdolności zapamiętywania pewnych rzeczy.
Tymczasem szłam (płynęłam) przed siebie, nie czując chłodu wrześniowej nocy. Padał deszcz, ale krople jakby mnie omijały, spadając i ginąc w kałużach. Postanowiłam nie podróżować zbyt daleko, by łatwiej było mi wrócić do ciała. Starałam się pamiętać przebytą drogę i jak najwięcej szczegółów dotyczących tego, co dzieje się dookoła. Pustka... Pustka i ciemność. Nie było żadnej duszy, która by dziś podróżowała. Widziałam natomiast wracających z dyskoteki ludzi - rozwrzeszczanych, pijanych, półprzytomnych. Na ich twarzach malowały się rozmaite emocje - od radości poprzez znudzenie i wściekłość. Dla zabawy postanowiłam z całym impetem uderzyć w chłopaka, który zachowywał się co najmniej jak król osiedla. Rozpędziłam się i... Chłopak stał w miejscu blady jak kreda. Nie wiem co się wtedy dokładnie stało. Przez moment nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa, po czym zaczął bełkotać coś o jakiejś mgle, błysku i gwizdaniu w uszach. To było możliwe, chociaż naszej energii osoby postronne nie mogą zobaczyć. Mogą ją ewentualnie poczuć. Wiem, że wyczuwa się wtedy spadek temperatury otoczenia i słyszy dziwne dźwięki...
Stanęłam przed jednym z wieżowców, podniosłam rękę do góry i jak na zawołanie uniosłam się ku niebu.
W ciągu kilku sekund znalazłam się na dachu. Siadłam wygodnie, zapominając, że przecież i tak jestem tylko energią i na pewno nic nie będzie mnie uwierać w pupę. Widok na miasto z kilkunastopiętrowego budynku był nieziemski i zapierał dech w piersiach (w tym przypadku w przenośni). Ciemną noc rozświetlały migoczące dookoła lampy. Gdzieś w pobliżu słychać było miauczenie kotów, one o dziwo też miały swoje życie w Poza.
UsuńPodróżowanie sprawiało mi dużą przyjemność, skakałam więc to tu, to tam, zwiedzając dachy domów, sklepów, bloków i przy okazji porównując widoki. Czułam jednak pewien niedosyt. Brakowało mi dalszych wycieczek... Zastanowiłam się przez chwilę gdzie mogłabym polecieć i do głowy przyszła mi niewielka nadmorska miejscowość, a dokładniej księstwo. Kochałam to miejsce ponad wszystko i właśnie tam spędzałam co roku wakacje. Wystarczyło kilka minut, by pokonać 600 km. Nie zdążyłam nawet podać IDENTU, bo tuż obok mnie pojawiła się obca energia. Kształtami przypominała ludzką istotę. Jeśli jej właściciel wyglądał podobnie, był niezbyt wysokim mężczyzną, normalnej budowy, o ciemnych rozwichrzonych włosach i ciemnych oczach. Oczywiście mogłam tak tylko przypuszczać. Chwilę mi się przyglądał, stojąc teraz naprzeciw mnie. Pewnie zastanawiał się jakie mam intencje. I właściwie z wzajemnością. Kiedy już miałam coś powiedzieć nagle po prostu zniknął... Dosłownie rozmył się w powietrzu. No tak - jeśli coś jest obojętne i nie zwraca na nas zbytniej uwagi, nie mamy się czego obawiać.
Postanowiłam kontynuować podróż przerwaną przez tajemniczego wędrowca. Podałam więc IDENT (identyfikator) z pełną dokładnością - miejscowość i ulica i zapragnęłam znaleźć się tam tak szybko, jak tylko się da. Nie potrafię określić z jaką prędkością przemierzałam przestrzeń i sądzę że określić się tego nie da. To było takie uczucie jakby leciało się jakimś powietrznym tunelem, a jedyne co było wtedy widać to przebłyski światła. W pewnej chwili zorientowałam się, że nie jestem sama. Ktoś mnie śledził. Zaczęłam się obawiać, czy dobrze zrobiłam pędząc w tak odległy zakątek kraju. Zachciało mi się spadających gwiazd nad morzem. Dotarcie na miejsce zajęło mi kilka minut, w tym czasie zdążyłam zgubić po drodze towarzyszącą mi energię. Znów byłam sama. Szłam szerokim deptakiem, wyłożonym kostką brukową. Nigdzie nie było żywej duszy. Sezon letni się skończył, a miasto wydawało się teraz martwe. Zeszłam po schodach prosto na plażę. Tego było mi trzeba. Odgłos morskich fal uderzających o brzeg, delikatny powiew wiatru, który mierzwiłby moje włosy, gdybym była tu obecna ciałem.No i ten widok... Przeogromny księżyc, którego blask odbijał się w wodzie. Stąpałam po brzegu, nie mocząc w ogóle nóg. Bawiłam się wodą, nie odczuwając jakiegokolwiek chłodu. Skakałam z radości, ciesząc się każdą chwilą, bo wiedziałam, że nic mnie tu nie ogranicza. W jednym momencie mogłam przecież być w polskich górach, w drugim opalać się gdzieś na Ibizie. Mogłam wykorzystać życie maksymalnie. Położyłam się na piasku i wcale nie przeszkadzało mi, że jest zimny. Wpatrywałam się w spadające gwiazdy, których naliczyłam aż osiem. Nie myślałam wtedy o powrocie, choć noc powoli się kończyła. Minęło prawdopodobnie kilka godzin. Moja energia słabła... świadomość zażądała odpoczynku. Było mi wciąż mało, wciąć za mało. Nie byłam w stanie przewidzieć, kiedy znów uda mi się tu trafić. Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy. Od niechcenia wstałam, obrałam powrotny ident i ruszyłam w podróż do domu, do szarej rzeczywistości. Pogoda w mieście była okropna... Lało, wiało, strach było psa wypuścić na dwór. Pewnie dlatego nie spotkałam po drodze przewodników. Chłód i deszcz nie jest dla nich. bardzo osłabia energię. Nawet tak złą energię jak energia przewodnika-demona....
UsuńBez trudu weszłam na górę, minęłam pokój rodziców i śpiącego znów w przedpokoju psa. Przeszłam przez ścianę, jak zwykle nie otwierając drzwi. Spojrzałam przez chwilę na siebie z góry... Pomyślałam następnie, że chcę znaleźć się już w swoim ciele, uniosłam się delikatnie nad ziemią i kładąc się wniknęłam w ciało. Tym razem już musiałam się obudzić, bo poczułam jakby ktoś rzucił moją głową o poduszkę. Bolało, a wiem że nie było zamierzone. Bywały już takie sytuacje, że opuszczałam ciało na kilka minut, w ogóle o tym nie wiedząc (działo się to głównie nad ranem) i to w zupełnie innej pozycji niż zawsze - leżąc na brzuchu i wracając wnikałam w nie z taką siłą, że fizycznie waliłam twarzą w poduszkę - jakbym spadała z dużej wysokości na łóżko. Przerażające i naprawdę się to czuje, a zaraz po tym budzi. Warto się jednak poświęcić dla takich chwil jak oglądanie panoramy miasta z najwyższego wieżowca, czy leżenie nocą na plaży i patrzenie w niebo. To są MOMENTY, których się nie zapomina i mimo, że wydają się nierealne, są jak najbardziej prawdziwe.
czarna.marzycielka@gmail.com - bo bym zapomniała na śmierć.....
Usuńo kurczę będę pierwsza.... Kiedyś jeszcze za dzieciaka, siedziałam sama w domu, usłyszałam pukanie do drzwi. Rzuciłam się żeby otworzyć . Do głowy mi nie przyszło by zapytać"kto tam ?" Dobrze że zamek był przekręcony dwa razy. Jeden obrót zamka już zdążyłam zrobić. Wtedy poczułam na ramieniu dłoń.. po prostu poczułam ciężar dłoni, ciepło tej dłoni i uścisk. Przy uchu poczułam ciepły powiew powietrza i usłyszałam "spójrz przez wizjer" . Zawsze byłam wysoką dziewczyną ale do wizjera musiałam ustać na palcach, a później nawet przyniosłam z kuchni krzesło. Za drzwiami stała cyganka. Nie jestem rasistką, ale jestem więcej niż pewna że nie miała dobrych zamiarów. A gdyby dowiedziała się że jestem sama w domu... Usiadłam pod drzwiami i modliłam się żeby sobie poszła... A później w modlitwie dziękowałam Aniołowi Stróżowi który był przy mnie i nie pozwolił otworzyć drzwi... Do tej pory nikomu o tym nie mówiłam, a teraz wy którzy czytacie , wiecie.
OdpowiedzUsuńMam prorocze sny. Niestety, spełnia się tylko to, co złe. Wyśniłam ataki na WTC, włamanie do firmy rodziców, samobójstwo chłopaka ze szkoły, kłopoty brata, morderstwo dwójki dzieci i tak dalej... Niekiedy boję się w ogóle zasypiać, żeby czegoś nie wyśnić. Zwłaszcza po tym, jak ostatnio śniłam o pogrzebie męża i córki...
OdpowiedzUsuńklaudyna.maciag@o2.pl
Oświadczam wszem i wobec ,że jestem autorką tego opowiadania . Na innym blogu opowiadanie to jest umieszczone jako list do Stefana Dardy, ale mam nadzieję ,że to nie przeszkadza.Jeśli by tak było proszę o info. Mój meil : agnieszkawoj95@gmail.com Zdaje sobie sprawę, że napewno nie kojarzycie mojego miasta rodzinnego : Ostrowca Świętokrzyskiego. Ale to właściwie nie problem, można użyć Google Maps. Może się wam nasuwać pytanie, po co ja tak właściwie piszę ? Otóż.. Mój dom otoczony jest praktycznie ze wszystkich stron lasem. Gdzie nie spojrzeć : drzewa. Nie powiem , jest to dość klimatyczne, na pierwszy rzut oka okolica jest piękna, naprawdę może się podobać . Tylko ,że .. No własnie idąc lasem nocą wyobraźnia płata nam figle, podsuwa obrazy, dźwięki. To pewnie przez te horrory oglądane i czytane prawie bez przerwy. Świadomość tego , że wokół grasują dziki , lisy, latają sarny , jelenie czy nawet bezdomne psy nie pomaga. No ale, przejść trzeba by dotrzeć do domu. Pewnego dnia szłam sama, chyba wracałam z imprezy. No to jak zwykle, słuchawki w uszy , by zagłuszyć wszelkie dźwięki. No i latarka w telefonie włączona, to oczywiste. Idąc wydawało mi się, że słyszę coś dziwnego, czułam na sobie czyjś wzrok. Co chwilę się odwracałam, lecz nikogo nie widziałam. Chciałam zadzwonić do mamy ,żeby po mnie wyszła, no ale jak to w lesie , telefon pokazywał jedynie ''Brak zasięgu'' Droga wydawała się nie mieć końca mimo, że pokonanie jej normalnie zajmuje mi około 15 min spokojnym tempem. Patrzyłam przed siebie, wypatrywałam znajomej ścieżki, znajomych drzew, ale widziałam tylko.. Ciemność ?
OdpowiedzUsuńCiemność tak przejmującą, że nie widziało się nic, nawet swojej ręki bez spojrzenia na nią światłem telefonu. Zaczęłam się bać, no bo która normalna 17 latka nie wpadłaby w panikę ? Wkońcu trafiłam na jakąś zarośniętą ścieżkę, a na końcu jej dom. Nie kojarzyłam go, wydawało mi się ze pierwszy raz go widziałam, mimo, że okolicę znałam praktycznie na pamięć. Ale trudno, stwierdziłam,że zapukam, poproszę o telefon, albo zapytam o drogę. Cokolwiek, byle by nie siedzieć w tym lesie samej. Widziałam światło w oknie, przytłumione. Może świecę, może telewizor ? Nie pamiętam już co w tamtej chwili mi to przypominało. Zapukałam , raz , drugi, trzeci. ''Czemu nikt nie otwiera''? pytałam się w myślach. Słyszałam wyrażnie czyjś głos, śmiech, stukanie butami. Tak jakby ktoś chodził po domu. Czułam zapach pieczonego chleba, może bułek? Kto wie.. Kojarzyło mi się to z domem. Spojrzałam w okno, chciałam chyba zapukać. Coś mi migneło przed oczami. Tak jakby człowiek, ale rozmyty. Nie przywiązałam do tego zbytnio uwagi, myśląc,że to wzrok już mi płata figle. Odwróciłam się od okna i omal na zawał nie umarłam. W odłegłości kilku kroków ode mnie stało coś czarnego, sporego. Zielone oczy, które świdrowały mnie na wylot. Czułam się znowu nieswojo, tak jak w lesie, identycznie. Patrzyłam na kota , ogromnego kota a ten patrzył na mnie. Nie wiem ile tak minęło , zanim zawołałam ciche ''Kici Kici ?'' Kot zamiauczał pokazując idealnie białe lśniące ząbki. Przeciągnął się a ja wtedy dostrzegłam coś przed nim. Kartkę ? Tak, białą kartkę papieru. ''Skąd, jak , dlaczego?''Myśli kłębiły mi się w głowie. Zrobiłam jeden niepewny krok, potem drugi i nachyliłam się nad tą kartką.
UsuńKot zamiauczał ponownie, trochę się odsuwając. Nie pamiętam dokładnie już co na tym świstku pisało Ale coś w stylu:'' Odejdź od tego domu, tutaj ci już nikt nie pomoże. Wróć ścieżką.Tą którą tutaj przyszłaś i Rodzice cię szukają.'' Nie wiem czemu przyjęłam to z takim spokojem, gdy podniosłam wzrok, kota juz nie było. Zastanawiałam się czy to czasem nie wytwór wyobraźni mojej, ale trzymałam kartkę. Była materialna. Czułam ją. Tego się musiałam trzymać, kierując się do domu. Spojrzałam na dom. Znowu widziałam cień w oknie, wziełam ostatni łyk powietrza pachnącego chlebem i odeszłam. Szłam szybko, chcąc jak najszybciej ujrzeć swój dom. Widziałam w oddali światło. Słyszałam nawoływanie mamy . Szukali mnie, kartka nie kłamała. ''Mamo!MAAAMO.Tutaj jestem ! TUTAJ!'' Mama pytała mnie potem co się stało, ja chciałam jej opowiedzieć. Chciałam, naprawdę .. Ale nie mogłam. Z moich ust wypłynęło tylko '' Zgubiłam się'' Kartkę schowałam do kieszeni,przysięgając sobie ,że nikt nigdy przenigdy o tym się nie dowie.. Po paru dniach, rozmawiałam z babcią , która w tych okolicach mieszkała od urodzenia. Opowiedziałam jej tą historię i to co usłyszałam od niej zmroziło mi krew w żyłach , a koszmary nawiedzaja mnie do dzisiaj. Bowiem, ona przeżyła bardzo podobną historię .Noc, ten las, niepokój, czarny kot, dom. Gdy ona opowiedziała o tym swojej mamie, dowiedziała się ,że był kiedyś taki dom państwa Mróz. Pewnego dnia mężczyzna zabił swoją żonę, potem udusił swoją roczną córeczkę a sam upił się na śmierć. W okolicy nie lubiano tych sąsiadów, szczególnie przez mężczyzne, który się awanturował ze wszystkimi i wszczynał bójki. Dlatego też nikt sie nie zainteresował tym ,że nie wychodzili nigdzie ani nie dawali znaku życia. Do sąsiedniego domu przyszedł kot , czarny, zielone oczka, spory ale bardzo wychudzony. Miauczał bardzo. Ktoś się nad nim zlitował, dał jedzenie. Widząc ,że kot odchodzi w stronę domu domu rodziny Mrozów, poszedł za nim. Zapukał , nikt nie otwieral, widział w oknie włączony telewizor, więc nie dawał za wygraną. Ale żadnej reakcji.. Wkońcu z paroma sąsiadami postanowili wywarzyć drzwi. Uderzył w ich nozdra smród rozkładających się ciał. Było parenaście dni od śmierci, muchy znalazły swoje miejsce na ziemi. Ciała wywieziono na cmentarz, zorganizowano szybką mszę, choć ludzi na niej było mało. Kota próbowano wywieźć. W różne zakątki, najpierw do innego domu, potem do innego miasta . Zawsze wracał, siadał pare kroków od drzwi jakby czekał aż wrócą jego właściciele. Sąsiedzi się na nim litowali, przynosili jedzenie, picie, mleko. Długo go tam widywano , podobno jeszcze 2 lata po tym incydencie. Nigdy nie znaleziono jego szczątków. Ludzie mówili ,że może znalazł jakis nowy dom. Moja babcia próbowała potem wielokrotnie sama, z przyjaciółmi, z rodzicami odnależć ten dom, tego kota. Nigdy się to nie udało, mnie powiedziała,żebym nawet nie próbowała. Ten dom przyciąga jedynie zagubione dusze, a kot którego tam się widuję próbuje je naprowadzić na prawidłową drogę. Pozdrawiam :)
UsuńWszystko ok ;) Zgłoszenie przyjęte. Powodzenia życzę.
UsuńChyba tym razem nie wezmę udziału, nic mi nie przychodzi do głowy...
OdpowiedzUsuńŻyczę wszystkim powodzenia:) Nagroda warta wysiłku.
OdpowiedzUsuńPowodzenia ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie ;*
http://ravenstarkbooks.blogspot.com/
Uwaga, historia prawdziwa! W mojej rodzinie istnieje przekonanie, że moja prababka miała moc. Moc magiczną czy też zdolności paranormalne, różnie to nazywają. W jej rodzinnym domu czasem dochodziło do mniej lub bardziej dziwnych rzeczy np. zakrzywiła tor lotu laski kiedy mój tata coś w młodości przeskrobał i nawet skok w bok nie chronił od bolesnego uderzenia, ale jedno zdarzenie utwierdziło wszystkich w przekonaniu, że prababka była wiedźmą. Pewnego dnia pradziadek poszedł z kolegami i pewnym nielubianym sąsiadem na polowanie do pobliskiego lasu. Zabrał ze sobą ulubionego wilczura prababki. Wspomniany przeze mnie nielubiony sąsiad nie bardzo za babką przepadał (z opowieści mojej babci i taty wnioskuję, że uważał się za swoistego wiejskiego łowcę czarownic lub egzorcystę - tak można go współcześnie opisać). Kiedy zobaczył wilczura na polowaniu - strzelił do niego i go zabił. Widział to jeden z mężczyzn i doniósł o tym prababce. Ona się wściekła i rzuciła na sąsiada klątwę, która brzmiała mniej więcej tak: Jeszcze tylko rok będziesz cieszyć się życiem, a potem skończysz podobnie jak mój pies. Sąsiad oczywiście się tym nie przejął. Ale dokładnie rok później morderca psa został przypadkowo zastrzelony w tym samym lesie, również na polowaniu. Moja babcia wierzy, że jej mama miała moc, więc ja też. Szkoda, że jej nie poznałam...
OdpowiedzUsuńyelle.books@gmail.com
Mam jedną historię, którą chętnie się podzielę :)
OdpowiedzUsuńByło to już jakiś czas temu, kiedy miałam kilkanaście lat. Latem, podczas wakazji, wraz z moją koleżanką Anią, pojechałyśmy na wieś, gdzie jej rodzice mieli działkę. Na działce, położonej w raczej odludnym miejscu, stał mały domek, w którym miałyśmy przenocować.
OdpowiedzUsuńNa miejsce przybyłyśmy odpowiednio wcześnie, tak więc spędziłyśmy czas na działce na rozmowach i zabawie. Gdy nadszedł wieczór, poszłyśmy do domku, tym bardziej, że zaczęło zbierać się na burzę. Tam włączyłyśmy muzykę i zaczęłyśmy przyrządzać jedzenie. Burza coraz bardziej przybierała na sile. Błyskawice i uderzenia piorunów były coraz częstsze. W pewnym momencie pogasły światła. W całym domku nie było prądu. Ciemność, jaka zapadła, była porządna, gdyż domek stał w głębi działki, a w pobliżu na zewnątrz nie było żadnego oświetlenia. Ania powiedziała, że w pomieszczeniu kuchennym, gdzieś w szufladzie, powinny być zapałki i świeczka, tylko musimy ich po ciemku poszukać. Już miałyśmy ruszyć na poszukiwania, gdy nagle w przeciwległym kącie, na tle jasnej ściany zobaczyłyśmy... jakiś czarny cień, który do złudzenia przypominał stojącą ludzką postać. Ania zapytała mnie szeptem, czy widzę to, co ona. Potwierdziłam. Obie byłyśmy jak sparaliżowane ze strachu, tym bardziej, że pamiętałyśmy, że w tym miejscu nie było nic, co po ciemku mogłoby dawać jakiś cień - żadnego wiszącego płaszcza ani nic z tych rzeczy. Otuchy nie dodawała nam też świadomość, że jesteśmy tu same, z dala od ludzi. Wreszcie Ania pociągnęła mnie za sobą w drugim kierunku, aby poszukać świeczki i zapałek. Powoli, na drżących nogach, poszłyśmy do pomieszczenia kuchennego i tam w ciemności, oglądając się co raz bojaźliwie za siebie, szukałyśmy tych rzeczy. Chyba jakimś cudem udało nam się je znaleźć. Wróciłyśmy do pokoju - "postać" wciąż tam była. Ania otworzyła pudełko z zapałkami i okazało się, że jest tam tylko jedna zapałka! Bałyśmy się, że nie uda nam się zapalić swieczki i stracimy jedyną zapałkę. Na szczęście udało się. Po zapaleniu świeczki od razu spojrzałyśmy w tamto miejsce, gdzie widziałyśmy tę niby "postać". Nie było tam nikogo ani niczego, co mogłoby jeszcze przed chwilą dawać taki dziwny cień. Nie wiedziałyśmy, co o tym sądzić. Wreszcie Ania powiedziała, że słyszała od swojej babci, że czasem ludziom mogą objawiać się dusze zmarłych, które są w czyśćcu i potrzebują bardzo modlitwy. Dodała, że może to właśnie była jakaś dusza, która właśnie jest w takiej potrzebie i w ten sposób chciała zwrócić na siebie naszą uwagę. Przyznaję, że byłam trochę sceptycznie do tego nastawiona, ale postanowiłyśmy pomodlić się te dusze, które najbardziej potrzebują w tej chwili modlitwy. Tak też zrobiłyśmy - odmawiałyśmy różaniec. Kiedy już dochodziłyśmy do końca modlitwy, nagle, dosłownie w jednym momencie, zaświeciło się światło w domku, zaś świeczka, mimo że była umocowana stabilnie, upadła na blat stołu i zgasła. Zrobiło to na nas duże wrażenie - zupełnie jakbyśmy dostały znak, że nasza modlitwa pomogła komuś, dlatego wszystko wróciło do normy.
Później jeszcze wiele razy powracałyśmy wspomnieniami do tego zdarzenia. Czy rzeczywiście było tak, jak to sobie tłumaczyłyśmy? Czy był to tylko splot okoliczności i nasza wyobraźnia? Trudno rozstrzygnąć. Ale było w tym wszystkim coś dziwnego...
Pozdrawiam, April
Mój adres:
april.dp1@gmail.com
Historia prawdziwa
OdpowiedzUsuńMiała miejsce zimą, kilka lat temu, kiedy to jeszcze mieszkałam w domu rodzinnym. Miałam pokój na poddaszu i było w nim strasznie gorąco więc nawet zimą zostawiałam uchylone okno na noc. Wstałam w niedzielę nad ranem jak to mówią, by pójść tam gdzie nawet królowie chodzili piechotą. Było jeszcze całkiem ciemno. Drażnił mnie zapach dymu z zewnątrz. Wszyscy na około palili w piecach i centralnym nawet w nocy, ponieważ dobrze wtedy mroziło. Zamknęłam więc okno i poszłam dalej spać... Obudziłam się, a właściwie obudziły mnie głosy z zewnątrz. Okazało się, że nasz sąsiad w sobotni wieczór zabalował (prawie jak co dzień) z kolegami, a następnie zasnął z papierosem w fotelu. Spał tak twardo w upojeniu alkoholowym, że nie poczuł nawet ciepła od palącego się fotela i dywanu. Prawdopodobnie chciał się później ratować, ale nie miał już sił. Sąsiedzi wraz z moim tatą znaleźli go w zakopconym mieszkaniu na podłodze pod drzwiami. Próbował uciekać... Mimo, ze lubił popić, to był sympatycznym i pogodnym człowiekiem. Dym, który czułam nad ranem wcale nie snuł się z kominów! Dziwnie się poczułam, ale skąd mogłam wiedzieć.. Tej samej niedzieli wieczorem siedziałam w kuchni z narzeczonym i mamą. Nie wierzyłabym wlasnym oczom gdybym sama to widziała, ale było nas troje! Na ścianie przy kuchence gazowej moja mama miała wieszaki z nabierkami, łyżkami, ubijaczkami, tłuczkami itp. wszystko to wisiało obok siebie. Nagle spojrzelismy wszyscy na te narzędzia kuchenne, a nabierka z pozycji wiszącej podniosła się do pozycji prostopadłej względem ściany i po chwili gwałtownie opadła! Patrzeliśmy na siebie przerażeni i nawzajem pytaliśmy siebie czy widziałeś/aś to co ja?! Tego wieczora pomodliłam się za duszę sąsiada, daliśmy na mszę i odwiedzamy go czasem na cmentarzu.. Zastanawiam się do dziś co chciał nam powiedzieć... może kiedyś się dowiem.
Pamięci P.M.
kingajozwiak@gazeta.pl
Pozdrawiam
Kinia
Powodzenia.
OdpowiedzUsuńUdziału nie wezmę, ponieważ talentu do opowiadania historii nie mam, ale banerek udostępnię :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
Mój tata mieszkał kiedyś w nawiedzonym mieszkaniu. Tak, dokładnie tak było, jakieś 35 lat temu, ale jednak... Pamiętam jak opowiadał (do dziś czasem to wspomina), że kąpiąc się słyszał i czuł jakby ktoś drapał wannę od spodu pazurami. Jego mama, a moja babcia, wspominała też, że do pieca w kuchni łopatka sama dokładała węgiel. Wiem, brzmi nieprawdopodobnie, nawet dla mnie, dlatego pytałam jego rodzeństwa, czy rzeczywiście tak było (ma brata i trzy siostry), każde z nich to potwierdziło. Zgłosili sprawę do parafialnego księdza, był, zobaczył i... uciekł. Było jeszcze potem kilku księży, żaden nie potrafił pomóc. Na własną rękę dopytywali, szukali informacji, co mogło być tego przyczyną. Dowiedzieli się tylko tyle, że podobno mieszkała tam kiedyś kobieta, która utopiła swoje maleńkie dziecko, a później sama powiesiła się w tym mieszkaniu. Wyprowadzili się stamtąd, brrr...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Molek Molek
molek414@gmail.com
Życzę wszystkim powodzenia ;)
OdpowiedzUsuńBiałe piórka.
OdpowiedzUsuńGdy miałam 10 lat zmarł mój ukochany dzidziuś, z którym byłam bardzo związana i który był moim najlepszym przyjacielem.
Jakiś czas później, w różnych miejscach, zaczęłam znajdywać białe piórka: w butach, w zeszytach, na poduszce, zatknięte za rączkę roweru, itp.
Nie wiedziałam skąd się biorą i byłam zdziwiona ich ciągłym pojawianiem się znikąd, ale w głębi serca czułam, że oznaczają coś dobrego.
Pewnego dnia babcia zobaczyła, że podnoszę jedno z nich, i to właśnie ona powiedziała mi, że są od dziadka!!!
Wyjaśniła mi, że białe piórko to wiadomość. To prezent od kogoś, kto mnie kocha. Od kogoś w niebie.
Tłumaczyła, że jest to dowód na to, że dziadek bardzo za mną tęskni i nie powinnam się ich obawiać.
Teraz kiedy mam ponad 30 lat, nadal od czasu do czasu zdarza mi się znaleźć takie piórko w miejscu, w którym nie powinno go być.
Dobrze wiedzieć, że jest w niebie ktoś, kto cały czas mnie kocha i o mnie pamięta:)
juta18@vp.pl
Historia, które czasem nie daje mi spokoju, to wspomnienie z czasów przedszkolnych.
OdpowiedzUsuńMiałam o rok starszą kuzynkę, z którą chodziłam do przedszkola. Czasem grupy starszych i młodszych dzieci spotykały się na dywanie w dużej sali, bawiłyśmy się wtedy z Marysią razem.
Raz pani Iwonka - przedszkolanka zawołała Marysię, aby do niej podeszła.
Zadała mojej kuzynce pytanie, które ja - siedząca na dywanie niedaleko - usłyszałam.
Pytanie to brzmiało "Marysiu, jak Twój maleńki braciszek, jak się czuje?"
Nie słyszałam odpowiedzi kuzynki.
Pytałam o tą sytuację wiele osób z rodziny. Zbywają mnie - i teraz gdy jestem dorosła i kiedyś, gdy byłam małą dziewczynką.
Marysia to najmłodsze dziecko z czwórki rodzeństwa. Nie miała młodszego braciszka.
Do dzisiaj nie wiem o co tam chodziło..
Czy ciocia urodziła piąte dziecko, które nie przeżyło ?
Do dzisiaj się nad tym zastanawiam, odpowiedzi nie znam.
Nikt nie potrafi (albo nie chce) mi opowiedzieć o co w tym chodzi ..
Wiem jedno - nie przesłyszałam się wtedy.
Takie pytanie wypłynęło z ust naszej przedszkolanki.
Mój mail: zglowawchmurze@tlen.pl
Pozdrawiam
Ania
W zeszłym roku, kiedy obudziłam się 6 grudnia i wstałam zastałam w kuchni zaświecone światło. Z początku myślałam, że to mój ukochany po prostu go nie zgasił. Jednak kiedy wstał i go o to zapytałam, powiedział, że nie świecił światła. Jestem pewna w 100%, że dzień wcześniej wieczorem idąc spać zgasiłam wszystkie światła. Po godzinie 7 rano odebrałam telefon od mamy z bardzo smutną nowiną, a mianowicie, że dziadek nad ranem odszedł z tego świata. Czy zatem zapalone światło mogło mieć z tym jakiś związek? Zawsze byłam pupilkiem dziadka, dziadka, którego tak bardzo kochałam, a którego nie ma już z nami. Czy był to jakiś znak od Dziadka, iż odszedł z tego świata? Obawiam się, że nikt nie jest w stanie mi tego wytłumaczyć.
OdpowiedzUsuńwrobel.g89@gmail.com
Tę historię opowiedział mi kiedyś dziadek. Rzecz działa się ponad pięćdziesiąt lat temu w jednym z polskich miasteczek. Mieszkający tam wtedy dziadek wybrał się pewnego dnia na dłuższy spacer i wracał, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Idąc do domu na skróty miał do przejścia rzeczkę, którą można było pokonać tylko przechodząc przez wąską kładkę. Gdy zbliżał się do owego przejścia spotkał dziewczynę ubraną w białą sukienkę, która sama bała się przejść przez kładkę. Dziadek słynące ze swojej dobroci i uczynności sproponował, że ją przeniesie. Dziewczyna się zgodziła i była bardzo wdzięczna za pomoc. Gdy chwilę później dziadek wrócił do domu, okazało się, że przed chwilą zmarła jego babcia. Od tamtej pory dziadek uważa, że pomogł śmierci przejść przez rzekę pomagając jej w ten sposób zabrać jego babcię.
OdpowiedzUsuńNatalia M.
natalian@o2.pl
Niestety nie mam takiej historii w zanadrzu, więc nie wezmę udziału w konkursie. Książka z pewnością jest wspaniała. Prędzej czy później i tak ją przeczytam, nie ma innej opcji :)
OdpowiedzUsuń